Nie o hodowli świń
Nie napiszę na wstępie, że Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci1 to książka o wielkim znaczeniu dla dorosłych i dzieci, w dodatku od pierwszych stron zapraszająca do ważnych dyskusji, chociaż nie o kwestiach podstawowych. Zacznę natomiast od prasowej notki sprzed niemal dokładnie stu dwudziestu lat. Tekst O hodowli świń zamieszczono w tygodniku „Kolce. Kartki humorystyczno-satyryczne”. Na samym wstępie autor podpisany jako Hen-Ryk cytował przekornie słowa z popularnego wówczas poradnika dla „dla gospodarzy i gospodyń” napisanego przez Antoniego Śniegockiego:
Ten, kto chce na świniach zarobić powinien przede wszystkim rozumieć się dobrze na ich hodowli. Wychować wieprzka lada kto potrafi: lecz wychować go rozumnie, tak żeby to jak najmniej kosztowało, a jak najwięcej korzyści przyniosło, może ten tylko, kto się zna dobrze na rzeczy.
Po tych słowach ironicznym zaprzeczeniem opisywał autor sytuację rodziców, a właściwie matek dzieci z dobrych domów:
Nie myślę czynić zarzutu naszym matkom, że sprawy wychowawcze zbyt mało je zajmują, że za wiele czytują powieści, a za mało książek wychowawczych; nie myślę w ten sposób reklamować jedynego u nas dwutygodnika, poświęconego sprawie wychowania, pod nagłówkiem: „Przegląd Pedagogiczny”. Nie dobijam się wcale, by prasa zawiadomiła swych czytelników, że wyszła w języku polskim książka bardzo rozsądnej autorki: Ellen Key, i że nosi ona dźwięczny tytuł: Stulecie dziecka.
Na zakończenie skrywający się pod wspomnianym pseudonimem Henryk Goldszmit znany dziś jako Janusz Korczak dodawał:
Nie pragnę nawet dowodzić, by wychowanie dziecka, trudniejsze od hodowli świń, wymagało większego przygotowania i nie opierało się na zawodnym bardzo, tak zwanym instynkcie macierzyńskim. Albowiem wiem, że troskliwi rodzice nie pragną ani zarabiać na swych dzieciach, ani czynić oszczędności na ich wychowaniu. Przeciwnie, oni uczą dzieci grać na fortepianie i mówić po francusku....2
Dziś pamięta się w mniejszym stopniu treść rozważań szwedzkiej pisarki i aktywistki, w większym stopniu nośny tytuł jej książki. Pomiędzy rokiem 1904 a 2024 nie brakowało inicjatyw, które miały poprawić los dzieci, chociaż były to przede wszystkim działania interwencyjne, biorące się z kryzysów humanitarnych powstałych na tle wojen światowych, kolonizacji oraz kolejnych konfliktów zbrojnych, których ofiarami były dzieci. Już w dwudziestoleciu międzywojennym tłumaczka książki, Izabela Moszczeńska, w przedmowie do kolejnego wydania podkreślała wątłość przesłanek do podtrzymania wiary w skierowane ku prodziecięcej przyszłości wizje Key. W 1924 roku udało się jednak uchwalić w Genewie pierwszą wersję praw dziecka, po drugiej wojnie światowej, w 1959 roku, po kilkuletnim okresie prac, drugą, a równo trzydzieści lat później funkcjonującą do dziś Konwencję o Prawach Dziecka.
Michał R. Wiśniewski, ex-otaku3
- 1. Michał R. Wiśniewski Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2024.
- 2. Hen-Ryk [Henryk Goldszmit] O hodowli świń, „Kolce. Kartki humorystyczno-satyryczne” nr 12/1904.
- 3. Otaku – osoba zainteresowana japońską kulturą popularną, w szczególności mangą i anime. Michał R. Wiśniewski współpracował z magazynem „Kawaii” poświęconym mandze i anime, a w latach 2003-2005 był jego redaktorem naczelnym. (Red.)p/fn], publicysta, autor kilku powieści i komiksów, wyrósł przez lata na twórcę książek eseistycznych na tematy sieciowo-społeczne. Tym razem przygląda się stosunkowi Polaków do dzieci, wzmacniając swoje refleksje znajomością tematyki cyber-wirtualnej i popkulturowej. Z dziełem Ellen Key łączy książkę Wiśniewskiego zainteresowanie szwedzkim stosunkiem do dzieci, a także wymowny – chociaż w drugim przypadku znacznie dłuższy – tytuł. Z Januszem Korczakiem nie tylko to, że autor Zakazu gry w piłkę chętnie przywołuje myśli Starego Doktora. Tak jak Korczak nie miał złudzeń, kto jest potencjalnym czytelnikiem jakiejkolwiek książki o wychowaniu, tak Wiśniewski kilkakrotnie naraża się swoim czytającym odbiorcom z klasy średniej. Czy to odwaga, brawura, po prostu przyzwoitość, a może jednak wygodna kreacja autorska? Zacytuję fragment z pierwszej części książki, który podczas lektury poruszył mnie najbardziej, bowiem Wiśniewski idzie w nim wbrew narracjom wielu współczesnych publikacji i blogów parentingowych:
„Bezstresowe wychowanie” jest niezwykle niebezpiecznym i toksycznym memem. To właśnie on sprawia, że znakomita większość współczesnych rodziców w obawie przed wychowaniem „bezstresowej bestii” z konserwatywnego koszmaru dostarcza dzieciom odpowiednią dawkę stresu na wszelki wypadek. Nazywają to nie przemocą, lecz konsekwencją i stawianiem granic.
Wiele współczesnych metod wychowawczych opiera się na przekonaniu, że możliwe jest stawianie granic, których znajomość ważna jest dla kształtowania poczucia bezpieczeństwa u dziecka bez użycia przemocy, a konsekwencja ma w nich polegać na poszanowaniu przez dziecko granic rodzica. Dosadność opinii Wiśniewskiego wydaje mi się wymierzona przede wszystkim we współczesne pedagogiki, które rugując przemoc fizyczną wobec dzieci, wciąż stawiają na kontrolowanie dziecka mimo ewidentnej dysproporcji sił. Autor pokazuje, że dopiero skrajnie brutalna i widoczna przemoc staje się powodem do niepokoju dla opinii publicznej.
Zakaz gry w piłkę to zbiór tekstów nowych, a także tych już opublikowanych, uspójnionych, zaktualizowanych i przemyślanych na nowo. Stąd być może czasami wrażenie déjà vu towarzyszące lekturze, jednak od dawna wiadomo, że powtarzanie jest matką uczenia się. Warto docenić szerokość sieci zarzuconych przez Wiśniewskiego. Za punkt odniesienia służą mu wizyty w teatrze dla dzieci, dyskusje w mediach społecznościowych, literatura eseistyczna i naukowa, polska i zagraniczna, książeczki dla dzieci z kraju i Europy, a także uważne spoglądanie na Skandynawię. Są w książce fragmenty dygresyjne, mniej intensywne, czasem kierujące się w stronę innych zainteresowań autora, czy wręcz mówiące co jest nie tak z całym współczesnym światem, a nie tylko w związku z tematem książki. Nie przekreśla to doniosłości tematów poruszanych w książce.
Jako późny recenzent miałem możliwość zapoznania się z opiniami pierwszych czytelników książki. Zauważyłem, że w wielu powtarza się zarzut o brak odpowiedzi na podtytułowe pytanie, połączony często z narzekaniem na płytkość wywodu. Nie lekceważąc takich głosów, mogę zaryzykować tezę, że ich źródłem jest przekonanie o skomplikowanej konstrukcji dzisiejszego świata i nie mniej splątanych przyczynach, dla których dziecko wciąż pozostaje pariasem we współczesnym (polskim) społeczeństwie.
W zarzutach wobec książki pojawia się jeszcze jeden wątek. Czy memy (memetyka?) mogą wyjaśniać świat? Proponowana w książce podejrzliwość wobec utartych schematów myślowych i powtarzanych formułek to bezsprzecznie sól krytycznego myślenia. Oddzielną kwestią pozostaje mem - śmieszny obrazek, jako źródło wiedzy o świcie. Chociaż zgadzam się z autorem, że warto dywersyfikować źródła wiedzy, to należy pamiętać, że mem memowi nierówny. A w dodatku memy różnią się od siebie gatunkowo, trudno wnioskować z nich wprost, a nawet na zasadzie prostego odwrócenia sensu. Nie świadczą o społecznej wrażliwości lub jej braku. Ale do naprowadzenia na trop, stwierdzenia, że coś jest na rzeczy, memy pozostają znakomitym źródłem i tak wykorzystuje je Wiśniewski.
Książka została podzielona na trzy części. Pierwsza część nosi, za Dorotą Masłowską, tytuł Społeczeństwo jest niemiłe, druga Kultura i kontrola, trzecia Dzieci to ludzie. Wywód zaczyna się jednak od definicji dwóch pojęć wywiedzionych z jednego angielskiego „childism”: dzieciofobia i prodziecięcyzm. Dla Wiśniewskiego dzieciofobia to „silna niechęć do dzieci; negatywne postawy i uczucia wobec dzieci”, a prodziecięcyzm to „ruch na rzecz prawnego i społecznego równouprawnienia dzieci; ideologia leżąca u podstaw tego ruchu”. Skrajność tych dwóch wyjściowych pojęć uderza na samym początku lektury. Jednak nie każdy, kto nie jest dzieciofobem, musi wspierać prodziecięcyzm.
Wiśniewski pokazuje, że społeczeństwo jest niemiłe przede wszystkim wobec dzieci. Jednym z dostrzeżonych przez niego problemów jest niepoważne traktowanie dzieci, kpiny oraz żarty w komunikacji dorosłych z dziećmi. Podbijam! Na długi czas zapadła mi w pamięć podsłuchana przypadkiem zaśmiewająca się matka, mówiąca do kilkuletniego chłopca: „Nie wygłupiaj się, łykasz wszystko, co ci się powie, jak młody pelikan”. W sytuacji tej widzę brak szacunku dla dziecka, które od rodzica pragnie wiarygodnych informacji o świecie, a nie żartów swoim kosztem. Wiśniewski zauważa, że wspólny śmiech rodzica i dziecka jest możliwy, ale wymaga inaczej skalibrowanego poczucia humoru.
Dzieci potrzebują również zdaniem Wiśniewskiego zupełnie inaczej sformatowanej przestrzeni publicznej, w tym przestrzeni miejskiej. Podsumowując część pierwszą Zakazu gry w piłkę, można powiedzieć, że ludzie są niemili dla dzieci, bo nie są mili dla siebie wzajemnie. Nie dociekając przyczyn, warto mieć to na uwadze, czytając w książce o tym, jak bardzo przyjaźnie traktuje się w Szwecji osobę z dzieckiem. Moim zdaniem to różnica jakości stosunków międzyludzkich w ogóle.
Druga część książki przynosi refleksje nad uczestnictwem dzieci w kulturze i sposobami kontroli tego uczestnictwa przez dorosłych. Wiśniewski postuluje racjonalny stosunek do dzieci korzystających z ekranów, pokazując, że moralna panika nikomu nie służy. Nawołuje do naprawy polskiej szkoły dla dobra dzieci, a także wskazuje na wartość placów zabaw jako miejsc do podejmowania kontrolowanego ryzyka. Kontekst szkolny ze sprawnością fizyczną łączy rozdział poświęcony jedzeniu, w którym autor pokazuje, że zdrowie dzieci osiągają przez właściwą dietę i ruch. Sport powinien być organizowany dla wszystkich, a nie tylko dla zdobywców medali. A dobra dieta to przede wszystkim regularne i zdrowe posiłki, dlatego warto popierać rzucony i zarzucony pomysł darmowych obiadów szkolnych dla wszystkich uczennic i uczniów. Wiśniewski krytykuje również „dziecięce menu”, namawiając do gastronomicznego równouprawnienia dzieci.
W rozdziale Baśnie i kłamstwa autor surowo recenzuje dwójkę bohaterów popularnych polskich książek dla małych dzieci, Pucia i Kicię Kocię. Zgoda z autorem (specyficzny jest wygląd chłopca, a niedługo czeka nas spotkanie z jego serialowym wcieleniem) i badaczką literatury dziecięcej, Magdaleną Nowicką-Franczak. Pucio jest nieznośny, przede wszystkim dlatego, że pokazuje zawsze tylko wycinek rzeczywistości. W ilu restauracjach na świecie zjemy, nie płacąc, zwiedzimy kuchnię i jeszcze dostaniemy przepis na pyszne placuszki na deser? Pucio razem z Kicią Kocią (chociaż również z Janem i Witem oraz Jadzią Pętelką) to samochodziarze, jakich w Polsce niemało (nawet jeśli Kicia Kocia raz jedzie pociągiem). No i jeszcze obecny w książkach, wymuszony ich konstrukcją, trend wielodzietności. Uniwersalna bohaterka (czy bohater) książki dla dzieci to taka, która ma jeszcze dwójkę rodzeństwa (młodsze i starsze), psa oraz kota. Dwójka rodziców obowiązkowa, a dziadkowie, ciocie i wujkowie mile widziani.
Wiśniewski ma rację, że warto krytykować autorkę Kici Koci za pokazywanie asertywności jako czegoś negatywnego i szukać lepszych wzorów literackich. To wezwanie autora do refleksji nad treścią tego, co dzieciom czytamy i co dzieci czytają. Wiśniewski opowiada o swoich zagranicznych poszukiwaniach wartościowej literatury dla dzieci, którą znajdował w księgarniach Berlina i bibliotekach Sztokholmu. Tyle że Kleine Rosalie zegt ‘Nee! Linne Bie to książka dla znacznie młodszych dzieci niż seria książek o Puciu, który zresztą też bada maskotkę u lekarza, jak Rosalie, o czym wspomina autor Zakazu gry w piłkę. Jestem przekonany, że niedoskonałości treściowe książek dla dzieci można i trzeba zwalczać, czytając różne rzeczy razem z dzieckiem i w rozmowie o tym, co się wspólnie przeczytało. Jeśli chcemy mieć pewność, co do zawartego w literaturze dla dzieci światopoglądu, polecam wydane kilka lat temu po polsku Zasady są po to, żeby je łamać. Dziecięcy przewodnik po anarchii Johna Sevena i Jany Christy.
Zapytam jednak poufale: kiedy zgodziliśmy się, że czytanie dziecku i z dzieckiem nie jest wartością samą w sobie? Krytyczny dobór lektur i krytyczna lektura są bardzo potrzebne, ale mogą ponieść porażkę w obliczu konkurencji innych mediów. A muszą mierzyć się także z fetyszyzacją książki w jej funkcji estetycznej. Jadzia Pętelka, bohaterka serii książek autorstwa Barbary Supeł, ma w swoim pokoju przepiękną półkę na książki, którą znajdziemy w internecie, wpisując w wyszukiwarkę „półka na książki Montessori”. Na takiej półce można ładnie wyeksponować okładki książek, najlepiej kilku, bo nadmiar może popsuć ekspozycję. Jadzia, bohaterka książek dla dzieci, czyta jednak niezmiernie rzadko, jeśli w ogóle.
W części zatytułowanej Dzieci to ludzie autor analizuje społeczne i kulturowe wyzwania związane z rolami dziewczynek, chłopców oraz rodziców w kontekście współczesnych problemów patriarchatu i męskiej dominacji. Wiśniewski podkreśla, że nie należy postrzegać sukcesów dziewcząt jako zagrożenia dla chłopców, lecz skoncentrować się na rozwiązywaniu problemów tożsamościowych i intelektualnych, które generują wzorce narzucane chłopcom. Autor apeluje o konieczność nauki wzajemnego szacunku między dziewczynkami i chłopcami, jako podstawy dla bardziej egalitarnego społeczeństwa.
W kolejnym rozdziale Wiśniewski omawia kryzys pojęcia ojcostwa i proponuje radykalne zerwanie z tradycyjnymi, często toksycznymi wzorcami męskości i naśladowanie matek w opiece nad dziećmi. Pomysł ten ma swoje źródło w wykreowanej przez klasę średnią wizji taty-bohatera, którego bohaterstwo to od wielkiego dzwonu zajęcie się dzieckiem i to w dogodnym dla niego wycinku życia dziecka. Wiśniewski prowokacyjnie pokazuje, że najlepszym sposobem zdefiniowania roli na nowo jest zajmowanie się dzieckiem przez ojca w sytuacji, w której dziecko woła mamę. Autor recenzuje też słynną akcję Fundacji Nasze Dzieci Kornice: z wykupionych przez nią bilbordów padało trudne pytanie o „te dzieci”. Przyczyny spadającej liczby urodzeń leżą w niesprzyjających warunkach ekonomicznych i politycznych, a także w atmosferze zagrożenia. Według autora, kluczem do przyszłości jest zapewnienie bezpiecznego i pożądanego macierzyństwa.
W książce Wiśniewskiego zabrakło mi krótkiej chociażby wzmianki o tradycji działań sprzyjających dzieciom (stąd Janusz Korczak wspominany przez autora, chociaż nie tak kryształowy, jak by z jego pism wynikało, i to właśnie w tej postaci najpiękniejsze). Polacy tak bardzo nienawidzą dzieci, że posyłają je do żłobków. Nie zamierzam wchodzić w dyskusję o tym, czy wspomniane wynalazki polityki socjalnej są zbawieniem przede wszystkim dla rodziców. Wiem, że są ważne dla dzieci, jako miejsce, w którym wchodzą one w pierwsze kontakty społeczne i kształtują swoją samodzielność. Przykład działania publicznych żłobków w Warszawie pokazuje, że odpowiednie standardy (pedagogiczne, żywieniowe, adaptacji do placówki), kontrola i nadzór pozwalają stworzyć sieć miejsc, w których dzieci są traktowane z szacunkiem. Nie jest to reklama Zespołu Żłobków miasta stołecznego Warszawy i władz miejskich, ale docenienie wpływu rozsądnych wytycznych, które z roku na rok udoskonalają sposób działania żłobków. To przykład tego, że standardy i nadzór nad ich wykonaniem ograniczają znacząco oddziaływanie innych czynników, chociażby personalnych, a w dodatku mają one wpływ, nawet jeśli niewielki, również na rodziców dzieci posyłanych do tych placówek. Wiśniewski postuluje zmianę systemową. Ja jestem przekonany, że to przeciwieństwo nienawiści do dzieci motywuje działania autorów standardów działania żłobków.
Zagrożenie można widzieć gdzie indziej. Zasięg działania wspomnianych instytucji jest bardzo ograniczony. Wprowadzone kilka miesięcy temu „babciowe” (oficjalna nazwa to program „Aktywny Rodzic”) już znacząco odchudziło grupy w publicznych placówkach na rzecz opieki ze strony babć, opiekunek oraz prywatnych placówek. Z tej perspektywy książka Wiśniewskiego jawi się jako bardzo ważna, bowiem mogłaby mieć znaczenie wszędzie tam, gdzie cywilizacyjny wpływ instytucji państwowych zostaje ograniczony.
Tym bardziej warto docenić przesłanie książki wyrażone przez samego autora streszczającego swoje dokonania słowami:
Snuję marzenia o życiu wiecznym w nieskończonej sztafecie pokoleń, pokładam w dzieciach nadzieję na przyszłość, której nigdy nie zobaczę. I zwracam uwagę, że nie możemy obarczać ich odpowiedzialnością za kształt przyszłego świata ani oczekiwać, że po nas posprzątają i naprawią nasze błędy.