Sebastian Majewski

Przykro było patrzeć, jak przegrywają z Eurypidesem, Shakespeare’em, a nawet z poślednimi Niemcami o solidnych imionach Dea, Andreas i Falk. Jak otwierane dla nich drzwi zamykają się szybko z piskiem urzędniczego skandalu. Jak nawet ich sojusznicy i kibice opisując ich, używają języka ich oponentów.

Można powiedzieć, że w ostatnim sezonie, może dwóch, a na pewno w końcówce dyrekcji, Janowi Klacie udało się to, o czym marzył, jak każdy dyrektor tej sceny, to, o czym rytualnie pisali krytycy (czy szerzej mówiąc: dyskutanci różnych opcji). Udało się mianowicie osiągnąć porozumienie teatru i publiczności, całkiem jak w mitycznych latach siedemdziesiątych.

Kiedy z Tomaszem Domagałą wychodziliśmy z Chłopów w reżyserii Sebastiana Majewskiego, dyplomu Wydziału Aktorskiego wrocławskiej Akademii Sztuk Teatralnych, żartowaliśmy, że jeśli młodym aktorom za coś się oberwie, to za plastikowe kwiaty, którymi usłana jest scena na Braniborskiej. Wiadomo, w dobie kryzysu klimatycznego, Grety Thunberg i zastępowania sztucznych rurek do napojów tymi makaronowymi sypać plastikiem zwyczajnie nie wypada.