syndrom_hamleta.jpg

Hamlet, czyli kto?
1.
Czas akcji: po zbrojnej inwazji rosyjskiej w 2014 roku, lecz jeszcze przed tą tegoroczną, lutową. Moment zawieszenia i moment prześlepienia. Miejsce akcji: kijowski teatr. Próba, improwizacja. Na scenie Roza Sarkisian – reżyserka, w tyle milcząca Joanna Wichowska – dramaturżka, a wraz z nimi performerzy oraz performerki: Sławik, Roman, Katia, Rodion i Oksana – jedyna zawodowa aktorka w zespole. To podkreślenie, choć nieco problematyczne, jest jednak istotne z punktu widzenia dramaturgii i stopniowo narastających w obrębie zespołu konfliktów. Za kamerą: Piotr Rosołowski i Elwira Niewiera, pomysłodawcy i reżyserzy filmu Syndrom Hamleta, który niebawem wejdzie do kin.
2.
Moja pierwsza myśl: dlaczego akurat szekspirowski Hamlet? Czemu to właśnie Hamletem twórczynie chcą opowiadać o obecnej sytuacji Ukrainek i Ukraińców? Co jeszcze można wyciągnąć z tego kanonicznego dzieła zachodniej kultury? Tej samej, która także i dzisiaj – mniej lub bardziej niepostrzeżenie – wyznacza granice uniwersalności i nowoczesności; tej, dla której wschodnioeuropejska tożsamość zawsze jest tą gorszą tożsamością: wybrakowaną, aspirującą, wymagającą ulepszenia czy nieustannego i nigdy niekończącego się nadrabiania zaległości. W końcu czy tak wiele się zmieniło w postrzeganiu Europy Wschodniej od 1985 roku, gdy na konferencji naukowej w Bellagio – poświęconej zresztą korzeniom jej zacofania (dokładny tytuł wydarzenia brzmiał: The Origins of Backwardness in Eastern Europe) – Robert Brenner przekonywał, że brak rozwoju tego regionu jest esencjonalną regułą wpisaną w jego historię, więc badaczy powinien zajmować spektakularny (kulturowy, gospodarczy) rozwój Zachodu, a nie niepowodzenia i słabości Wschodu? 1 Dlatego też zastanawiam się, do jakiego stopnia jesteśmy sobie w stanie wyobrazić myślenie przy pomocy innego – bardziej rozproszonego i z pewnością mniej skodyfikowanego – wschodniego kanonu albo anty-kanonu sztuki oraz literatury?
Być może jednak te wszystkie pytania, które nasunęły mi się jeszcze przed obejrzeniem Syndromu Hamleta, wynikały z wątpliwości, które zrodził we mnie zrealizowany trzy lata temu w poznańskim Teatrze Polskim Hamlet Mai Kleczewskiej i Łukasza Chotkowskiego z główną rolą ukraińskiego aktora Romana Lutskiyego. Hamlet ten miał bowiem stworzyć nowe ciało społeczne i nową wrażliwość (tak przynajmniej pisano o nim w zapowiedziach), a ostatecznie okazał się nie tylko nieemancypujący, lecz przede wszystkim tokenistyczny.
Rosołowski i Niewiera poszli jednak w zupełnie inną stronę niż Kleczewska i Chotkowski. Ich Hamlet nie jest ściśle określony czy zdefiniowany i nie jest zamknięty w ramach jednego bohatera – pozostaje wieloosobową postacią o rozmytym kształcie, łączącą różnorodne, często wzajemnie się wykluczające, doświadczenia, traumy oraz poglądy. Nie jest jednoznaczny i na pewno nie jest unifikujący, może nawet nie jest w ogóle Hamletem w powszechnym rozumieniu. Okrutne uniwersum Shakespeare’a to tutaj tylko migoczący w tle symbol, dziurawa rama, punkt wyjścia do rozmów o rzeczywistości dużo brutalniejszej niż najbrutalniejsze tragedie Stratfordczyka. Syndrom Hamleta jest swego rodzaju zapisem życia i przeżycia w stanie wojny. Świadectwem, którego dawanie obarczone jest sporą odpowiedzialnością, dlatego z ulgą przyjęłam wiadomość, że podstawowym warunkiem uczestnictwa w projekcie było przejście terapii.
3.
Syndrom Hamleta otwiera sekwencja zmontowanych wojennych kadrów. Gdzieniegdzie, spomiędzy dymu, przebijają ukraińskie flagi i sylwetki manifestujących osób, wobec których wojsko i policja stosują fizyczną przemoc. W tle pobrzmiewają słowa z szekspirowskiego dramatu: „Kto postępuje godniej: ten, kto biernie stoi pod gradem zajadłych strzał losu, czy ten, kto stawia opór morzu nieszczęść i w walce kładzie im kres?”.
Ten sugestywny prolog mimowolnie uruchamia skojarzenia z wydarzeniami odbywającymi się w innych miejscach i być może dlatego wywołuje we mnie trudny do nazwania niepokój, który czuję jeszcze długo po wyjściu z kina. Z perspektywy czasu – a właściwie: z perspektywy tegorocznej rosyjskiej inwazji – film opowiadający o konsekwencjach wydarzeń sprzed ośmiu lat ogląda się zupełnie inaczej, jego wydźwięk jest zdecydowanie bardziej afektywny. Trudno mi pozbyć się poczucia winy, bezradności i frustracji, że niczym nieuzasadniona imperialna agresja nie została wówczas potraktowana poważnie i że nie znalazła się na nią odpowiednia i zdecydowana polityczna reakcja.
Dramaturgicznie Syndrom Hamleta jest skonstruowany w taki sposób, że ukazuje zarówno proces pracy nad kijowskim spektaklem, jak również codzienne życie performerów i performerek. Rodzinne dylematy, rozmowy z bliskimi oraz prywatne problemy Sławika, Romana, Katii, Rodiona i Oksany przeplatane są fragmentami z prób, na których Roza podrzuca im kolejne tematy do improwizacji, pyta czym jest dla nich wybór, o co walczą oraz co hamletowski dylemat może oznaczać podczas wojny.
4.
Żyć albo nie żyć – odpowie w jednej ze scen Sławik. To pytanie zadawał sobie w 2015 roku, gdy wysadzono lotnisko w Doniecku, a jemu i pozostałym ocalałym groziła rosyjska niewola. Roman wspomina dysonans, jaki odczuwał, gdy podczas pięknego letniego dnia oblewał wodą utlenioną niedomyte z krwi nosze ustawione pionowo w jednym ze zbombardowanych budynków; a Katia opowiada o momencie, w którym zdecydowała się porzucić studia i dołączyć do walczących żołnierzy, a także o tym, jakie emocje wzbudzała jej obecność w szeregach. Wojna to w końcu męska sprawa, a kobiety na froncie są po prostu egzotyczne – słyszała wielokrotnie, bo dysproporcje, nierówności czy wykluczenia nie tylko nie znikają w sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia, ale stają się jeszcze bardziej widoczne. Patriarchat kategoryzuje i patriarchat wymaga: mężczyźni do broni, kobiety do opieki.
syndrom_hamleta_2.jpg

Ale wojna nie pojawia się w próżni, zastaje przecież ludzi w różnym stopniu zaangażowanych w zmagania ze swoimi codziennościami. 2 Wspomina o tym Rodion, dla którego czasy pokoju nigdy nie były do końca spokojne. Matka, dowiedziawszy się o jego orientacji seksualnej, zadzwoniła po policję, która groziła mu gwałtem pałką, a opiekunka w szpitalu psychiatrycznym polewała go gorącym woskiem, próbując „wyleczyć” w ten sposób jego homoseksualizm. „Oczekuje się od nas, że będziemy mówić, jak było dobrze i tolerancyjnie, po to, żeby wpuścili nas do Unii Europejskiej, a przecież rzeczywistość jest inna” – podsumowuje. Oksana czuje natomiast, że jej temat nie współgra z tematami zaproponowanymi przez pozostałych, bo bardziej skupia się ona na przemocy wobec kobiet i niebezpieczeństwach wynikających z przyjmowania nacjonalistycznych postaw niż bezpośrednio na wojennych traumach.
Dla Sławika i Romana bohaterstwo i nacjonalizm są wyznacznikami patriotyzmu – szanowanymi i pożądanymi postawami obywatelskimi, a dla Oksany i Rodiona – niebezpiecznymi sposobami myślenia mogącymi prowadzić do niekontrolowanych erupcji maczyzmu i ksenofobii. Jedni chcieliby zostać bohaterami, a drudzy mają dość wszechobecnego kultu bohaterstwa. Nie dziwi więc, że to właśnie symboliczna ukraińska flaga stała się przedmiotem głównego sporu między performerami, który to spór znalazł swoje odzwierciedlenie w ostatniej sekwencji Syndromu Hamleta – premierze kijowskiego spektaklu.
Widzimy migawki ze sceny: Oksana okłada się flagą, kompulsywnie drga przed siedzącą nieruchomo, ubraną w wojskowy mundur, Katią. Oksana wkłada flagę do buzi, dusi się, a po chwili ją wypluwa. Katia wstaje, podnosi flagę i obie w milczeniu schodzą ze sceny. Kamera zwraca się w stronę publiczności, ukazując zarys anonimowych sylwetek ledwie widocznych w panującym na widowni półmroku. Po chwili pojawiają się napisy końcowe.
5.
Myślę, że Niewierze i Rosołowskiemu udało się pokazać fragment zróżnicowanego ukraińskiego społeczeństwa, które nazbyt często, a już szczególnie podczas wojny, przedstawia się w mediach jako homogeniczne, jednomyślne czy zunifikowane. A przecież – co powinno być oczywiste, choć wcale takie nie jest – osoby zamieszkujące ten teren mają zróżnicowane potrzeby, poglądy, oczekiwania, doświadczenia, upodobania oraz traumy, mimo że łączy ich jedno miejsce urodzenia czy ten sam paszport. Nie należy o tym zapominać. Dobrze więc, że twórcy i twórczynie, opowiadając o wojennych lękach, piekielnych przeżyciach i rozdartych życiorysach, nie pomijają codziennej przemocy, u której podłoża leżą rozmaite dyskryminacje i uprzedzenia.
- 1. Larry Wolff Wynalezienie Europy Wschodniej. Mapa cywilizacji w dobie Oświecenia, Międzynarodowe Centrum Kultury, Kraków 2020.
- 2. Pięknie pisała o tym Joanna Krakowska w tekście Cztery tygodnie na łamach „Dwutygodnika”.