Mara Tamkovich

Włosy się wełniły, przylepiały się do twarzy. Na wewnętrznej stronie moich okularów zaschły drobne kropeczki. Świat wydawał się lepki. Stałam przy wyjściu z sali kinowej. Nerwowo grzebałam w torebce, szukając chusteczki. Dziewczyna idąca schodami w dół zatrzymała się przy mnie i wymówiła moje imię. Oderwałam się od poszukiwań i powiedziałam: Nadzia. Kiedy widywałam Nadzię wcześniej, zazwyczaj nie mogłam powstrzymać uśmiechu – ma przepiękne rude włosy, które zawsze widać z daleka. Tym razem od razu zajrzałam jej prosto w oczy. Nie chciało mi się uśmiechać.

Był dziewiąty listopada.