maxresdefault.jpg

Prezydenckie wodotryski
Legnicka fontanna kosztowała szesnaście milionów. Nie sama fontanna. Zainstalowano także system krat mających zabezpieczać fontannę przed kradzieżą lub dewastacją. Niemałe wydatki poniesiono również w związku z aranżacją otoczenia: posadzono między innymi jakiś tysiąc małych cisów, z których duża część szybko padła, bo już dwa dni po inauguracji wodotrysku całą okolicę pokryło błoto, muł i głębokie kałuże. Urząd Miasta zapewniał, że deszcz, który zalał alejki, jest rzeczą naturalną (z czym nie sposób się nie zgodzić – deszcz jest rzeczą naturalną), więc to zrozumiałe, że szesnaście milionów tonie i będzie tonęło w błocie. Pół roku po inauguracji niecka fontanny zaczęła pękać, ale Urząd Miasta uspokoił, że przez najbliższe kilka lat pękającą inwestycję wykonawca będzie naprawiał w ramach gwarancji. W ramach gwarancji nie przebuduje jednak alejek, by fontannę mogli oglądać niepełnosprawni na wózkach, bo zasieki wysokich progów wymurowano celowo, aby zrewitalizowany fragment parku przypominał park z pocztówek wydanych w 1927 roku. O niepodobieństwie obu fontann – starej i nowej – Urząd Miasta milczy.
Nie wiedziałbym o legnickiej fontannie, gdyby nie decyzja Miasta o wycofaniu się ze współfinansowania legnickiego teatru. Prezydent Tadeusz Krzakowski tłumaczył, że Legnica musi zaciskać pasa, bo był covid, a idzie kryzys, i że te półtora miliona, które dostawał od Miasta Teatr, jest teraz potrzebne na pilniejsze sprawy. Choćby na fontannę – rzucił na jakiejś konferencji rozżalony Jacek Głomb, dyrektor sceny, a ja rzuciłem się do internetu sprawdzać, o jaką fontannę chodzi. Łatwo ustaliłem, że prezydent Krzakowski jest z wodotrysku dumny, i w ogóle chętnie opowiada o „wieczornych spektaklach”, które można podziwiać w parku, gdy z głośników płyną melodyjne szlagiery, zaś ledowe lampy podświetlają roztańczone dysze plujące w niebo wodą. Znamy te widowiska z większości miast, bo w pewnym momencie każde miasto w Polsce zapragnęło nocnych pokazów lejącej się wody. W Łodzi taką fontannę zbudował w 2009 roku prezydent Kropiwnicki (wydano na nią więcej, niż na którykolwiek z łódzkich teatrów) i – podobnie jak w Legnicy – od początku się psuła. Regularne naprawy kosztowały już fortunę a i tak fontanna częściej nie działa niż działa. Trzynaście lat od jej uruchomienia Miasto rozpoczęło przygotowania do przebudowy placu i – być może – zburzenia suchego od kilku już sezonów wodotrysku.
To nie jest wpis przeciwko fontannom. To jest wpis przeciwko podwójnym standardom w wydawaniu pieniędzy. Kultura dla włodarzy z założenia jest zawsze za droga i wymaga oszczędności. Nie to, co wszelkiego typu inwestycje w beton: tam szasta się groszem, przyjmuje fuszerki i niemo akceptuje ciągłą galopadę budowlanych cen. Bo covid, bo kryzys… Bo nie ma wyjścia.
Władze Legnicy z dumą zaznaczały, że w ostatnich latach nie zmniejszyły dotacji na Teatr mimo covidu i kryzysu (ale milczały, że nie mogły dotacji zmniejszyć, bo nie pozwalała na to umowa z województwem). Marzyłbym o konferencji prasowej, na której prezydent Krzakowski chwaliłby się, że nie zwiększył też wydatków na lanie betonu, a mimo to potrafił załatać dziury w drogach, chodnikach i miejskiej fontannie. Tak, jak mimo galopady cen dziury w swoim budżecie od lat łata Teatr Modrzejewskiej.