zrzut_ekranu_2019-11-26_o_17.24.56.png

Festiwal Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu, 1987. Fot. YouTube

Powaby propagandy

Jacek Sieradzki
Blog
26 lis, 2019

Parę tygodni temu Teatr Telewizji wyemitował spektakl, który powinien wywołać może zdziwienie, może jakieś komentarze. Nie wywołał, bo pewnie mało kto z potencjalnych komentatorów ogląda poniedziałkowe przedstawienia. W widowisku Imperium Wojciech Tomczyk opowiada o domniemanej rozmowie Eugeniusza Kwiatkowskiego z Melchiorem Wańkowiczem, gdzieś w drugiej połowie lat trzydziestych. Wicepremier namawia pisarza, by ów stał się naczelnym propagandzistą projektu budowy Centralnego Okręgu Przemysłowego, mającego zapewnić Polsce imperialną przyszłość. Wańkowicz się zgadza. I bezzwłocznie przystępuje do obowiązków, komunikując braciom Kosieradzkim, rzeczywistym autorom projektu, że mają usunąć się w cień, bo będzie korzystniej, gdy w oczach opinii publicznej ojcem COPu stanie się osobiście budowniczy Gdyni. Co twórcy spektaklu pokazują w tonie jednoznacznie aprobatywnym: tak trzeba, panowie. W imię sprawy.

A już wydawało się, że w pewnym pokoleniu alergii na bezwstydną propagandę nie da się znieczulić narkotykiem idei czy władzy. Tak mocno przecież przytruła nam młodość!

Ta alergia prowadzi niekiedy w maliny; mało co sam bym w nie wpadł. W listopadowym „Dialogu” (właśnie wyszedł) Ewa Wąchocka pisze o poczciwym „śpiewniku domowym”, repertuarze patriotycznych i wojskowych pieśni, który tkwi w głowach widzów, a współczesny teatr i współczesna dramaturgia lubi używać go do przewrotnych i krytycznych celów. Pomyślałem sobie, że nawet nieprzewrotny i niekrytyczny teatr, odwołując się do piosenkowej pamięci w celach zbożnych i państwowotwórczych może niechcący wsadzić się na minę. Obława Jana Nowary z Teatru im. Węgierki w Białymstoku, spektakl o pacyfikacji polskiej partyzantki w roku 1945 kończy się ni mniej ni więcej Białym krzyżem, songiem Krzysztofa Klenczona i Janusza Kondratowicza. Napisanym ćwierć wieku później, w paskudnej końcówce lat sześćdziesiątych, gdy wojenno-partyzanckie wzruszenia służyły wprost (i nader skutecznie) propagandzie i legitymizacji nacjonalistycznego skrzydła w PZPR. Po co wzięli ten akurat song? Nie wiedzieli? Nie czuli niesmaku?

Okazało się, że to ja czegoś nie wiedziałem. Ojciec lidera Czerwonych Gitar, akowiec, jedenaście lat, do 1956, ukrywał się przed esbecją. Piosenka była hołdem dla niego, w słowach na tyle ogólnych, żeby przeszły przez cenzurę. Nie była utworem koniunkturalnym. Klenczon wygrał Białym krzyżem opolski festiwal w plugawym roku 1969, ale na Festiwalu Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu się nie produkował; monografia Karoliny Bittner Piosenka w służbie propagandy wydana przez IPN jego nazwiska nie odnotowuje.

Odnotowuje za to wystarczającą liczbę świetnych artystów estrady, teatru, poezji, muzyki, którzy zatrudniali się na tym festiwalu służąc obcesowej, „żołnierskiej” indoktrynacji, żeby było na co do dziś mieć alergię. Owszem, sporo porządnych nazwisk znika z Kołobrzegu w połowie lat siedemdziesiątych. Przedtem jednak, od 1968 roku nasi ulubieńcy dzielnie, skwapliwie i skutecznie sławią pospołu imperium, akurat to „ze Związkiem Radzieckim na czele”. Pod przymusem? Wszyscy? Popularność jest słodka, marszowe rytmy same niosą, tłumy w amfiteatrze kołyszą się do taktu i klaszczą. Łatwo znaleźć tysiąc usprawiedliwień, jeśli nie działa elementarna bariera – alergiczna. Jeśli sam udział w propagandzie nie swędzi.

A jak widać, znów nie swędzi. Kto wie, czy w kolejnych telewizyjnych produkcjach (choć nie wiem, czy akurat w sztukach Tomczyka), nie usłyszymy niedługo starych, kołobrzeskich zaśpiewów: „Gdy Polska da nam rozkaz / Stanie cały naród nasz / Jak zielony młody las / Zgłosimy się do wojska / Żeby wrogom spojrzeć śmiało w twarz / Gdy Polska da nam rozkaz / Wtedy zabrzmi tak jak dzwon / Jeden wspólny serca ton…”. 

To przecież znów pasuje.

 

PS: Czytam już po napisaniu tej noty, że ukazała się w Krytyce Politycznej książka Bartosza Żurawieckiego, który piosenkę żołnierską w Kołobrzegu i piosenkę radziecką w Zielonej Górze traktuje jako tytułowe Festiwale wyklęte. Chętnie do niej zajrzę, choć nie mam nadziei, by mnie wyleczyły z tej zadawnionej, kilkudziesięcioletniej alergii.

 

Udostępnij

Jacek Sieradzki

W zespole redakcyjnym „Dialogu” od 1984 roku. Od 1991 roku – redaktor naczelny. Krytyk teatralny. Ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. W latach 1986–2002 był stałym recenzentem „Polityki”, w latach 2003–2011 pisał w „Przekroju”. Był pomysłodawcą konkursu na scenariusz festiwalu teatralnego w Katowicach, a potem dyrektorem artystycznym kilku edycji Festiwalu Twórczości Reżyserskiej „Interpretacje”. Koordynator merytoryczny Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Dyrektor artystyczny Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni.