pasozyty.png

„Parasite”, reż. Bong Joon-ho, 2019. Kadr z filmu

Pasożyty

Blog
10 wrz, 2019

W kinie odwrotnie niż w teatrze – kto kupuje bilety w ostatniej chwili, skazany jest na najgorsze miejsce w pierwszym rzędzie. Zmusiło mnie to ostatnio do bliskiego spotkania z kinem koreańskim. Wylądowałam tuż przed ekranem na Parasite w reżyserii Bonga Joon-ho, czując w odgiętym karku, że to wielkie dzieło, którego w całości nie ogarnę...

I choć obrazy Seulu w dosłownym sensie mnie przytłoczyły, to przecież, już bez ironii, potrafię zrozumieć jurorów tegorocznego Festiwalu w Cannes, którzy uhonorowali Pasożyta Złotą Palmą. Film (ze znakomitym scenariuszem, brawurowo nakręcony i chyba dobrze zagrany, choć to ostatnie trudniej ocenić bez znajomości dalekowschodnich kodów ekspresji) dotyka problemu podobnego wszędzie na świecie, czyli przepaści między bogatymi a biednymi. Zdawać by się mogło,  że w dobie nowych mediów i demokratyzacji dystans między jednymi a drugimi się kurczy – biedni podglądają i naśladują życie bogaczy, coraz mniej jest skrajnej nędzy, łatwiej też ukryć swój status. Twarde dane ekonomiczne mówią tymczasem coś wręcz przeciwnego: różnice majątkowe rosną. Reżyser pokazuje to na przykładzie dwóch kochających się, na swój sposób szczęśliwych rodzin, które, niczym u Tołstoja, byłyby takie same, ale przecież nie są.

Biedna rodzina mieszka w suterenie, a znakiem jej ubóstwa, oprócz przenikającego ubrania zdradliwego zapachu stęchlizny, jest nieopłacany abonament za telefon i brak dostępu do sieci. Dla takich ludzi to dramat, bo bez czynnej aplikacji WhatsApp tracą chałupnicze zlecenia i ostatecznie wypadają z rynku pracy. A bez pracy nie opłacą  abonamentu i koło się zamyka. Dostęp do sieci podkradają z wyższego piętra, niestety zasięg jest tylko w toalecie…  Takie to żarty, może przaśne, za to marksistowskie, funduje nam na wstępie reżyser. Chleba i wi-fi, czy raczej: ryżu i w-fi, mogłaby zawołać koreańska klasa wykluczona. Właśnie wykluczona, a nie uciskana, bo to nie jest łzawy film o harowaniu za miskę ryżu. Podziały przebiegają tu subtelniej.

Zamożna rodzina, u której ta niezamożna znajduje potem zatrudnienie, mieszka w  nowoczesnej, przeszklonej willi i jest cała niczym z obrazka. Zwłaszcza pani domu, piękna, serdeczna i naiwna, wygląda jak wyjęta z familijnych reklam. „Gdybym była taka bogata, też bym była miła”, mówi w pewnym momencie jej uboga odpowiedniczka. I z tymi słowami w pamięci wyszłam z kina. Nie chcę zdradzać zawrotnej akcji filmu, ale jego sens streszcza ta dobitna uwaga kobiety, która pracuje u bogaczy jako gosposia, więc musi być powściągliwie miła z racji stanowiska, zarazem jednak nie umie się wyzbyć resentymentu. Jej pracodawczyni bycie miłą przychodzi łatwiej, ale czy na pewno ta uprzejmość, też trochę z urzędu, wolna jest od fałszu i protekcjonalności? Do jakiego stopnia byt kształtuje świadomość? Kto w tym układzie jest pasożytem?

Raz na miesiąc przychodzi do mnie sympatyczna Ukrainka, w wieku moich studentek. Robi większe porządki i czasem myje okna, płacę jej chyba przyzwoicie. Obie jesteśmy dla siebie naprawdę bardzo miłe. Tylko że po filmie Joon-ho przestało to być dla mnie przezroczyste.

JJ

Udostępnij