List opad(ł)

Blog
14 sie, 2018

Do listopada trochę czasu, liści jeszcze wiatr nie zwiewa z drzew, ale listonosze listy niosą. Ożywił się szczególny gatunek epistolografii: listy zbiorowe podpisywane przez grono obywateli zatroskanych o najwyższe wartości narodowe i duchowe, które, zdaniem sygnatariuszy, trwoni współczesna scena. Bardzo charakterystyczne to epistoły. Zwykle zawierają frazę „spektaklu nie widziałem, lecz i tak czuję się obrażony, żądam zakazu wystawiania sztuki, natychmiastowego odwołania dyrektora teatru i prezydenta miasta”. Ostatnio grono słupszczan zaapelowało o zakaz prezentowania w mieście Frljiciowej Klątwy. A grono olsztynian też tytuł ten wzięło na kieł. Antycypując konkurs na nowego dyrektora Teatru im. Jaracza wystosowało apel, by nie brano pod uwagę przy wyborze nikogo z „dominującego nurtu”, który jest „jasnym dowodem upadku teatru i w ogóle polskiej kultury. Przykładem choćby Klątwa Stanisława Wyspiańskiego wystawiona w Teatrze Powszechnym w reżyserii Olivera Frljicia, a na gruncie olsztyńskim, za kadencji Janusza Kijowskiego, Damy i huzary Aleksandra Fredry w reżyserii Julii Wernio czy Podróż do wnętrza pokoju Michała Walczaka w reżyserii Giovanniego Castellanosa”. 

Na warszawskiej Klątwie bogobojni, jak znam życie, nie byli; czy przynajmniej tytuły rodzime raczyli obejrzeć? Bo ja drugi z nich, czyli Podróż do wnętrza pokoju, akurat widziałem. Ba, pisałem opinię na prośbę Janusza Kijowskiego, zbierającego argumenty, aby w olsztyńskich gabinetach rozbrajać aferę, której jawny kretynizm jeszcze dziś szokuje. W sztuce Walczaka występuje niejaki Horacy Zewnętrzny: taki tam łobuz, kameleon i koniunkturalista używający wielu przebrań. W jednej z sekwencji zakłada białą sutannę. Sunie na wózku z supermarketu, rozrzuca prezerwatywy i pyszni się, że jest drugim papieżem-Polakiem. Satyryczną wymowę tej sceny średnio rozgarnięte dziecko z podstawówki pojmie bez trudu. Radny Ligi Polskich Rodzin nie pojął i złożył skargę, że teatr obraża Jana Pawła II. Odkręcanie tej bredni wtedy, w 2006 roku, za pierwszego PiSu, trwało długo i mozolne.

I co? Dwanaście lat później, pod tym przejawem analfabetyzmu w czytaniu teatru ochoczo podpisują się ludzie z tytułami profesorskimi, dziennikarze, pisarze, działacze? Ani chybi na niewidzianego. Inaczej musieliby spalić się ze wstydu!

Ich list niesie przy tym wizję teatru, którą ktoś nieuważny mógłby wziąć za konserwatyzm, a która jest w istocie tylko słodkim snem zakutego belfra, pimczyzną do dziesiątej potęgi. Scena ma mieć przede wszystkim funkcję wychowawczą, w ramach której młodzież, nasza kochana, niewinna młodzież będzie oglądać kanon lektur tudzież klasykę polską i obcą, a spektakle nie będą już okazją do reżyserskich „frustracji i fobii” z ostrzem „skierowanym przeciwko patriotyzmowi i wartościom wyznawanym przez większość Polaków, w tym przeciwko religii i Kościołowi”. Teatr powściągnie wulgaryzmy, „obsceniczne lub bluźniercze gesty i słowa”, albowiem jego celem będzie „budowanie pomostów pomiędzy przeszłością a teraźniejszością oraz zwycięstwo nad czasem”.

Zwycięstwo nad czasem? Ale czas stawia opór! Nowym językiem, formami ekspresji, dynamiką. Czasu niepodobna zawojować poczciwymi inscenizacjami wiekowych lektur albo akademiami o wysokich walorach wychowawczych. Teatr to wie, bo już to ćwiczył – nawet za najgłębszej komuny, ściśnięty ideologiczno-belferskimi okowami, szukał żywego i właśnie zgodnego z czasem porozumienia z widownią. Tak budował prestiż. Gdy jednak dziś ludzie teatru tłumaczą bogobojnym, że po pimkowsku nie da się krzewić wartości – słyszą, że się da, tylko artyści nie chcą, bo są wrodzy i wredni. Mówi o tym celnie Dariusz Miłkowski w naszym najnowszym, lipcowo-sierpniowym numerze, właśnie wchodzącym do sprzedaży.

Przed listopadem, kiedy będą się decydowały skutki wyborów samorządowych – dla teatrów równoznaczne z „być albo nie być” – takich listów, jak te, będzie cała sterta. Od zawartości urn wyborczych zależy, czy nabiorą mocy sprawczej.

JS

Udostępnij