Kultura wyzysku
„Ciągle o tych pracowaniach. Ja lubię pracę, ale w miarę” – mówi Przełęcki, ale dopiero wtedy, kiedy postanawia zniechęcić do siebie Smugoniową. W żadnym wypadku nie chcemy nikogo do siebie zniechęcać, wprost przeciwnie.
Tematem styczniowego numeru „Dialogu”, który ukaże się za chwilę, jest praca materialna i niematerialna, w lakierni i w teatrze, prekaryjna, nadproduktywna, sensowna i bezsensownie uwikłana w systemowe absurdy i kulturę wyzysku. Ostatnio praca powraca często na naszych łamach w różnych kontekstach – instytucji, hierarchii, zespołowości, reprodukowania złych wzorców. Chyba nawet częściej piszemy o robieniu teatru niż o samym teatrze, tak jakby proces jego wytwarzania dostarczał nam głębszych przeżyć, przynosił większą wiedzę o świecie i wywoływał ostrzejsze spory niż to, co oglądamy potem na scenie i to, co się z niej głosi. Czy faktycznie proces a nie efekt, narzędzia a nie produkty, relacje a nie role, kulisy a nie proscenium częściej decydują dziś o sensach, a intencje twórców weryfikuje nie premiera, lecz praca i jej okoliczności? Dla jednych nie, dla innych tak, ale skoro już o tym mówimy, to znaczy, że identyfikowanie i nazywanie mechanizmów szeroko rozumianego wyzysku nie sprowadza się tylko do struktur i budżetów, ale dotyczy także kultury i języka.
Kiedy mówi się o mobbingu i molestowaniu seksualnym (a o tym z kolei będzie w numerze lutowym), a więc znowu o pracy i jej warunkach, o których stanowią relacje międzyludzkie, to już z grubsza wiadomo, że pierwszym świadectwem tych relacji jest język – seksizm, mizoginia, przemoc zakonotowane w utartych wyrażeniach, metaforach, dowcipach, śliskich komplementach, familiarnych zwrotach. To język zdradza kulturę, zwaną kulturą gwałtu; językiem kultura gwałtu sama na siebie donosi.
A kultura wyzysku? Dla wielu z nas jej język jest jeszcze przezroczysty i neutralny, a jego nikczemne zabarwienia nierozpoznawalne. A jeśli nawet, to dalej używa się go ironicznie, w cudzysłowie, w przekonaniu, że wszyscy mają poczucie humoru na wyrażenia i zwroty podkreślające hierarchię, nadużywanie władzy i wyzysk. Tymczasem, jak głosi po angielsku stara mądrość, „It’s not ironic, when it’s all the time” – nic nie jest ironiczne, co trwa. Kultura wyzysku jest zbyt powszechna i dotkliwa nie tylko w korporacjach, lecz w instytucjach kultury, na uczelniach i w miejscach, gdzie w deklaracjach wysoko ceni się kolektywizm, by mieć do niej ironiczny dystans.
Język kultury wyzysku nie został chyba jeszcze opisany, wrażliwość na jego brzmienia zależy w dużej mierze od wieku, doświadczeń i miejsca w hierarchii. Ale pora go zacząć rozpoznawać, by oduczyć się go na dobre, tak jak oduczamy się seksistowskich zwrotów. To nie kwestia poprawności politycznej, lecz zwykłego poszanowania drugiego człowieka. Bo zdanie: „została pani wyznaczona do zajęcia się tą sprawą” nie różni się wcale aż tak bardzo od zdania „ależ pani cycki dobrze się prezentują w tym fartuszku”.