Gong
Jerzy Pilch powiedział podobno, że dobry felieton jest jak dobry cios bokserski. Rzeczywistość nieźle nas ostatnio sprała. Nie, nie będzie to druga lekcja z cyklu Joanny Krakowskiej, zainaugurowanego w ubiegłym tygodniu prasowaniem.
Ręka mi zadrżała od słowa „prać”. Ale, jak inaczej można nazwać wydarzenia ostatnich dni? Niczym prawym sierpowym dostaliśmy kolejną porcją gardzienicką, lewym prostym przyłożyli nam omdleniem Giertycha, prawym z dołu przyłożyli kowidowym dziesięciotysięcznikiem. Zaliczyliśmy szereg nokautów: odejściem Ryszarda Ronczewskiego, Wojciecha Pszoniaka, Pawła „Kelnera” Rozwadowskiego i Ewy Głowackiej.
Odwróćmy się zatem od rzeczywistości, ucieknijmy w bajki, legendy i baśnie. Przydałaby się taka dobra bajarska opowieść. Na przykład: Radosław Rak napisał Baśń o wężowym sercu albo wtóre słowo o Jakóbie Szeli. To może tam się ukryjemy, w nich się rozsiądziemy. Do źródeł trafimy, do tego miejsca w kulturze, gdzie prawda splata się z fikcją. Gdzie białe jest białe, a czarne jest czarne. Gdzie tkwi zarzewie buntu i poczucie sprawiedliwości. Gdzie żadna niegodziwość nie jest zapomniana, a każde życie jest pamiętane. Jeśli nie przetrwają zapisane w historii, to w klechdach się je schowa.
Niebawem Zaduszki i nowe książki do czytania: Ludowa Historia Polski.