El valencià

Blog
21 lis, 2017

Na oknach w Alicante wiszą hiszpańskie flagi. Tysiące, tysiące flag. Bo większość mieszkańców w sporze z katalońskimi separatystami popiera zjednoczoną Hiszpanię, mimo że tabliczki z nazwami ulic są w tym mieście po walencku, czyli w języku będącym wariantem katalońskiego.

I można by uznać, że to właśnie ze względu na jednościowe nastroje oba spektakle grane na tegorocznym przeglądzie współczesnej dramaturgii hiszpańskiej Muestra de Alicante w języku el valencià oglądało tak niewiele osób. Gotowa przyjąć ośmiuset osiemdziesięciu sześciu widzów sala teatru Paraninfo nie zapełniła się nawet w dziesięciu procentach. „Co roku mamy problem z frekwencją na spektaklach po walencku” – usłyszałem od pracownika Muestry. „Ale bez teatru po walencku nie będzie tego języka” – dodał na usprawiedliwienie.

Nie przekonał mnie, bo co to za teatr, który powstaje dziś tylko w imię językowych ambicji? W którym wartością jest sama deklamacja w hołubionym języku? Patrzyłem na oba walenckie spektakle (nieciekawe, okrutnie nieciekawe) myśląc o artystach z Flandrii, którzy potęgę własnego teatru zbudowali nie na językowym dogmacie, ale na trudnych pytaniach o teraźniejszość i próbach dialogu z innymi. Alain Platel nazwał swój flamandzki teatr, przekornie, po francusku, Jan Fabre zaś w co drugim spektaklu kazał swoim aktorom a to milczeć, a to mówić w obcych językach. Dziś Flandria jest kulturową potęgą, jej język jest bardziej żywy, niż kiedykolwiek. Tymczasem we Wspólnocie Walenckiej, która finansuje teatr głównie dlatego, że jest w el valencià, widownia świeci pustkami, scena zaś jest skansenem.

W samolocie powrotnym powitały mnie symbole znad Wisły. Ktoś przede mną siedział w czapeczce z kotwicą Polski Walczącej, a z ramienia siedzącego obok mnie rodaka spoglądał dumny orzeł w koronie. Jakiego teatru chciałby ten w czapeczce i ten z wytatuowanym godłem? I czy do tego wymarzonego teatru, gdyby powstał, poszliby choć raz?

PO

Udostępnij