Dylatacja czasu, czyli nowy numer „Dialogu”
To Einstein doszedł do wniosku, że dwa zdarzenia jednoczesne w jednym układzie, w innym układzie mogą wydarzać się nierównocześnie. A to dlatego, że jeden odcinek czasu w różnych układach może mieć różną wartość. Dla nas, na przykład, czterdzieści pięć minut lekcji fizyki trwa o wiele dłużej niż czterdzieści pięć minut lektury dowolnej książki Stiega Larssona, choć znacząco krócej niż dowolna interpelacja poselska eksministra Czarnka, dajmy na to. W pozornie skomplikowanych wzorach Einsteina chodzi po prostu o to, że w wypadku pomiaru czasu zjawisk dokonywanych przez wielu obserwatorów, wynik pomiaru zależny jest od dystansu obserwatorów względem zdarzenia. Rossie i Hall przeczuwali to badając okres połowicznego rozpadu mionu, my zaś udowodniliśmy, wydając styczniowy numer „Dialogu” w miesiącu, który dla wielu obserwatorów może wcale nie być styczniem, ale, dajmy na to, kwietniem, i to zaawansowanym.
Nie dystansujemy się od kwietnia. Kwiecień w „Dialogu” też nadejdzie, najpewniej za jakieś dwa i pół miesiąca, które dla niedystansujących się od „Dialogu” czytelników będą dłużyły się jak czterdziestopięciominutowa lekcja fizyki. Otóż wszystkim, tak naprawdę, rządzi dylatacja czasu. Ten bez mała rok zawirowań wokół „Dialogu” był dla nas jak interpelacja Czarnka: zdawał się nie mieć końca. Postanowiliśmy więc choć trochę tego straconego czasu nadrobić i w kwietniu wydać numer styczniowy, w maju – lutowy oraz marcowy… I tak dalej. Pościgamy się z czasem. Jesienne numery będą już jesienią. Zimowe – zimą. Wiosenne – wiosną. I dojdzie do tego, że miesiąc oczekiwania na nowy numer, będzie płynął jakby to był rok. Starzeć się też będziemy wolniej. Czytać – będziemy ciekawiej. Mówić – będziemy piękniej.
Bo w ogóle, to świat z „Dialogiem” jest lepszy niż świat bez „Dialogu”. Niezależnie od zakrzywień czasoprzestrzeni.
Zespół „Dialogu”