sandra_statowicz_fot._jadwiga_janowska_duze.jpg

Sandra Staletowicz. Fot. Jadwiga Janowska

Tu się płaci inną walutą?

Z Sandrą Staletowicz rozmawia Justyna Jaworska
W numerach
Styczeń
2023
1 (794)

Czytaliśmy pani tekst z przejęciem. Główna postać to sfrustrowana nauczycielka matematyki, ale nas ujęła też bohaterka drugiego planu, reprezentująca teatr. Czy to pani?

Powiedzmy, że ją znam. Pracuję w teatrze w Gliwicach od sześciu lat, na różnych stanowiskach i  chyba zbliżam się do poznania tej struktury od podszewki. W teatrze odpowiadałam między innymi za edukację, teraz głównie za public relations i komunikację marketingową z widownią i z każdym rokiem widzę tę instytucję trochę szerzej, a ciągle jeszcze jestem ciekawa, co tam za zakrętem...

Skoro zaczęłyśmy od komunikacji z widownią – czy widzowie rzeczywiście narzekają, jak w pani tekście, na brzydkie słowa padające ze sceny?

Pewne grupy widzów rzeczywiście narzekają nagminnie, tego fragmentu nie wymyśliłam. Ostatnio na przykład mieliśmy kłopot z granym u nas Dzikim Wschodem Przemysława Pilarskiego – to ważny dramat, także edukacyjnie, bo dotyka lokalnej historii, liczyliśmy więc na szkoły, tymczasem wielu nauczycieli odmawiało przyprowadzania klas ze względu na słownictwo i śmiałe momenty. Nawet Amadeusz w reżyserii Norberta Rakowskiego, czyli spektakl, który ma w sobie dosłownie odrobinę erotyki, a cały jest przecież o czym innym, też został przez niektórych oprotestowany. Czasem to aż zaskakujące, bo spodziewamy się, że przedstawienie będzie prowokacyjne myślowo, ideowo, będzie poruszać trudne tematy, tymczasem opór i zgorszenie budzą te najprostsze rzeczy.

A doświadczenie uczenia w szkole pani ma?

Kultura zawsze się gdzieś do szkoły zbliża, kiedyś często w niej bywałam jako edukatorka. Mam jednak doświadczenie, które poniekąd mnie popchnęło do napisania tego tekstu. Podczas pierwszego lockdownu zmagałam się z niepewnością co do swojej sytuacji w teatrze – może nie spodziewałam się jak niektórzy końca świata, ale końca instytucji kultury już tak. Pomyślałam, że warto by poszukać jakiegoś zawodowego zabezpieczenia i wtedy jak na zamówienie zadzwonił do mnie znajomy z informacją, że dobre lokalne liceum szuka anglisty. Tak się złożyło, że biegle mówię po angielsku, mam certyfikat, który o tym zaświadcza, a z myślą o pedagogice teatru zrobiłam również uprawnienia pedagogiczne. Myślałam sobie, że może dla samej szkoły moja kandydatura nie jest najlepszym rozwiązaniem, mnie jednak taka praca dałaby poczucie bezpieczeństwa. Wykonałam tylko jeden telefon i zdesperowana dyrektor powiedziała mi od razu, że absolutnie nieistotne, co potrafię i jakie mam referencje, ona po prostu czeka na mnie w poniedziałek. Nie podjęłam się zadania, speszona jednak swoim brakiem kompetencji, a kilka dni później na to stanowisko przyjęto podobno studenta politechniki. Może był świetny, ale mógł też być beznadziejny. Ten incydent pokazał mi, jak przebiega teraz dobór nauczycieli do szkół i skąd biorą się problemy z jakością edukacji. I z czego one mogą wynikać.

Pamiętam strajk nauczycieli w 2019 roku. Na zebraniu klasowym syna zachowałam się jak idiotka, bo wstałam i oświadczyłam, że oczywiście trzymamy kciuki, popieramy. Po czym rozejrzałam się po ławkach. Mówiłam we własnym imieniu, miny innych matek były niewyraźne. I pamiętam smutek młodej wychowawczyni, która przepraszała nas za odwołane lekcje – jakby było za co.

Też mocno przeżyłam tamten strajk, znam wielu nauczycieli z mojego pokolenia. Pamiętam zwłaszcza, kiedy moja przyjaciółka, polonistka, po kilku dniach strajkowania oświadczyła mi, że ona już rezygnuje, bo jej na to nie stać. To mnie trochę obudziło, bo uprzytomniłam sobie, że dni strajkowe nie są przecież odpłatne, prawo tak stanowi, a przekonanie o własnej słuszności i desperacka chęć walki przegrywają w końcu z ekonomią. Nie można już dłużej walczyć, gdy nie ma jak dopiąć miesięcznego budżetu. Śmiesznie małe stawki są zresztą podobne w szkole i w teatrze, więc nie trzeba mi było tłumaczyć, o co chodziło nauczycielom. A sprawa dotyczy też naszych dzieci i to jest fatalne.

Mam wrażenie, że ze sceny wciąż mało się mówi o pieniądzach.

Niewiele się też o nich mówi poza sceną, bądź mówi jakoś niezdarnie, buduje na tym poddańcze stosunki. W ostatnim zdaniu tekstu zaznaczam, że ludzie sztuki odchodzą z zawodu podobnie jak nauczyciele, bo sama satysfakcja z pracy jednak nam nie wystarcza. Oglądam od lat z bliska te odejścia, z różnych branż artystycznych i bardzo mnie smuci, że wraz z nimi wyrzuca się na śmietnik ludzkie wrażliwości i potencjały. Oczywiście wiem, że tak było zawsze i że to są zawody specyficzne, które płacą inną walutą…

Bo skoro z powołania, to nie dla pieniędzy?

Jeśli z pasji i potrzeby własnej ekspresji, to też można najwyraźniej bez pieniędzy. Tak się mówi i chyba zbyt często tak się uważa.

Szkoły podlegają na dodatek odgórnym programom. I choćbyśmy marzyli o lepszym nauczaniu, to czego w tej sytuacji możemy wymagać?

To może banalna konstatacja, ale szkoła nas wszystkich dotyczy, to bodaj jedyna instytucja, przez którą wszyscy przechodzimy. Możemy nie uczestniczyć w życiu religijnym, kulturalnym, możemy nie angażować się społecznie, ale obowiązek szkolny nikogo nie omija. Co nam to robi? Jaki mamy wybór i możliwości ruchu? To generuje ciekawe pytania z raczej smutnymi odpowiedziami.

Cały czas się nie zapowiada, że będziemy drugą Finlandią.

Przyglądam się temu bardzo blisko, bo tak się złożyło, że mój partner życiowy jest Finem, a jego matka pracowała całe życie jako nauczycielka. To oczywiście daje mi perspektywę podwójnie krytyczną, bo wiem, że po tamtej stronie też nie jest wcale tak różowo – Finlandia zmaga się z innymi problemami, dyskutowana jest na przykład demokratyczna tendencja do równania poziomu, to godzi w uczniów, którzy mają większe możliwości. W społeczeństwie fińskim jest też wiele napięć migracyjnych i wewnętrznych, choćby związanych z integracją Saamów, i one też spadają na szkołę. Ale sama podstawa, samo myślenie o edukacji jest zupełnie inaczej niż u nas ustawione, bo nauczyciel to tam zawód prestiżowy, porządnie opłacany. Kto uczy w szkole, cieszy się szacunkiem, a do lekcji musi się dobrze przygotowywać – w ogóle trzeba się postarać, żeby dostać i utrzymać taką pracę.

Od znajomych studiujących w Tampere słyszałam z kolei, że tam nauka przebiega przyjemniej, na większym luzie.

Też takie rzeczy słyszę i zastanawiam się, gdzie jajko, a gdzie kura. Innymi słowy, czy to równościowe, mniej przemocowe społeczeństwo sprawia, że nie trzeba tak mocno walczyć o dominację, żeby być z życia zadowolonym, czy odwrotnie, nauczyciel czy wykładowca jako dobrze opłacany lider otrzymuje zasoby, które sprawiają, że może czerpać z pracy więcej przyjemności i nie przelewa na uczniów czy studentów własnych frustracji. Ewidentnie robią coś jednak dobrze, wyszło z tego systemu nawet kilku udanych ministrów.

Czy mamy ochotę rozmawiać o ministrze Czarnku?

Nie wiem. Moja opinia o nim nie jest odosobniona, więc chyba nie ma sensu go „dojeżdżać”. Chciałabym za to zwrócić uwagę na dziecko, skoro tak już się nieszczęśliwie stało, że pan minister ma na dzieci wpływ. Uczniowie są dla mnie w tym wszystkim najważniejsi. Myślę, że ich niechęć czy apatia, albo po prostu rozczarowanie szkołą, które próbowałam w swoim tekście pokazać, wynika też z tego, czego w trakcie edukacji już się naoglądali. To też wynika z moich rozmów z nastolatkami: przecież oni pamiętają strajk nauczycieli, byli świadomi, jak zachowało się wobec tej grupy zawodowej państwo i duża część społeczeństwa. I ten choćby i pracowity, ale zniechęcony i apatyczny młody człowiek będzie to społeczeństwo niedługo budował jako dorosły – co mnie niepokoi i zasmuca.

Bo już odebrał taką lekcję, że nic się nie da zrobić. I uczyli go ludzie, których nie szanował. Dlatego stosuje bierny opór?

Na to wygląda. System szkolny z jednej strony infantylizuje, a z drugiej uczy cynizmu.

Widzi pani jakieś „światełko, które rozprasza mrok”?

Nie wiem do końca, gdzie go szukać. Może w tym, co same możemy zrobić dla naszych dzieci jako matki, będąc dobrymi ludźmi, na ile to jest możliwe. Możemy zacząć od większej łagodności wobec wszystkich uczestników tego systemu, od nie knucia rodziców przeciw pedagogom. Chcę bardzo wierzyć, że zostaje nam wpływ choćby na mikrozmiany. Ale muszę tu powiedzieć, że znam także wspaniałych nauczycieli, którzy jeszcze nie rzucili tej roboty i z tego, co obserwuję, nie zamierzają tego zrobić, pomimo tego, że są dociskani z każdej strony przez system czy przez inflację, jak wszyscy inni. Są też w teatrach niezwykli ludzie, którzy karmiąc się pasją, parę lat jeszcze pociągną.

Bardzo pani życzę godziwych pieniędzy w teatrze. I życzmy sobie, z myślą o dzieciach, takich stawek w szkole, by nauczyciele nie pracowali w niej jak za karę.

Miejmy takie marzenia.

Udostępnij

Sandra Staletowicz

(ur. 1989) jest absolwentką katowickiej Szkoły Filmowej im. Krzysztofa Kieślowskiego i Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zawodowo związana z Teatrem Miejskim w Gliwicach. Autorka m.in. nagrodzonych „Listów do niezaproszonych", zrealizowanych na Scenie Teatralnej Trójki przez Annę Wieczur-Bluszcz w ramach konkursu „Nasłuchiwanie – Gościnność” (2020), sztuki „Janów Hulaj Tour" powstałej w ramach I edycji Katowickiej Rundy Teatralnej (2017) i „Bab w reżyserii" Iwony Woźniak, wystawionych przez Teatr Korez (2018).