pola-dziewczyny_23-2048x1463.jpg

fot. Dawid Misiorny

Śmierć i dziewczyny

Justyna Drath
W numerach
09 Maj, 2024
Styczeń
2024
1 (803)

Na scenie trumny na kółkach. Dziewczyny najpierw są w nich ukryte, potem z nich wychodzą, pchają je przed siebie, nonszalancko, zapraszają publiczność do środka. Trumny zamieniają się w łóżka. Jak wynika z rozmowy z twórczyniami, artefakty te wzięły się od anegdoty – jedna z dziewczyn, Mimi (Milena Klimczak), zadumała się nad przyszłością projektu teatralnego, rosnącego razem z twórczyniami: skoro zaczyna się od Dziewczynek, biegnie poprzez Dziewczyny i ma w planie Kobiety, to wiadomo, na czym się to wszystko skończy. Ale też, nie oszukujmy się – nawet nie znając tego wyjaśnienia, każdy, kto był kiedyś dziewczyną, wie dobrze, dlaczego na scenie są trumny, bo każdy, kto był kiedyś dziewczyną, rozumie, czym jest śmierć. Z tym zastrzeżeniem, że jeśli masz szesnaście lat i nosisz czarny golf, temat jest ci cierpliwie objaśniany przez mężczyzn, niezależnie od tego, czy są starszymi kolegami (bo ci z klasy rzadko interesują się śmiercią) czy Albertem Camusem. Spektakl Dziewczyny w reżyserii Gosi Wdowik wydaje się rozliczać z tą powszechną procedurą; oddaje śmierć we władanie właściwym ekspertkom: dorastającym nastolatkom.

Znają się na niej nie tylko dlatego, że końcem ich opowieści w spektaklu jest opis doświadczenia śmierci bliskich: kolegi i ojca (w tych rolach Stefania Sural i Jagoda Szymkiewicz). Opowiadane przez nie historie są jednocześnie wyciszone i dramatyczne, prowadzone z perspektywy człowieka wyrozumiałego wobec wszystkiego, nawet wobec samotności wpisanej w to doświadczenie. Śmierć „łamie nam serce” (słowa Jagody) dużo bardziej dotkliwie niż najgorsze porzucenie, ale też sprawia, że to, co nieuchwytne, zaczyna być realne. Na zawsze oddziela nas od świata niewidzialną kurtyną. „Nie lubię słowa dojrzewanie” – mówi we wcześniejszej scenie Mimi. I nic dziwnego, skoro właśnie o momentach traumatycznych mówimy, że stanowią „przyśpieszony kurs dojrzewania”.

Właściwie spektakl o nastolatkach powinien analizować właśnie ten kurs, niezależnie od przyśpieszenia. Tylko pojęcie jest zarazem pułapką: proces dojrzewania interesuje nas tylko w  aspekcie końcowym. Nie interesuje nas, kim naprawdę są dziewczyny, już bardziej to, kiedy nareszcie przestaną dojrzewać. Prawdziwa dziewczyna celowo pozostaje zagadką, a ta zagadka jest oszustwem. Karmimy się popkulturowymi wyobrażeniami o „tajemniczym świecie dziewczyn”1, na który projektujemy własne potrzeby i marzenia, wkładając na dziewczyny kostiumy wyrazistych postaci, posiadających magiczne moce (Wednesday, Hermiona, Sabrina).

MIMI Kiedy jesteś teraz, czas zaczyna się równo rozkładać.

 I dlatego nie stoję w miejscu.

Nie chcę ani pędzić w dorosłość, ani zwalniać.

Kto w dzisiejszych czasach miałby głowę do tego, żeby interesować się wersją człowieka, która już zaraz może być nieaktualna? I czy odpowiedź w ogóle jest w stanie nas zadowolić, skoro dziewczyna to w naszej kulturze – jak ocenia Weronika Murek (dramaturżka przedstawienia) – ktoś, kto jest niewystarczający, nieukończony, ktoś, kto jest „mniej niż”? Dziewczyny oprowadzają więc publiczność po swoich pokojach i światach, w pokojach jest bałagan albo przyjemne nastrojowe świeczki, czasem siostra, oddzielona przez ścianę z książek. Wybierają opowieść, która nie jest specjalnie upiększona ani spektakularna, chociaż tragedia „jak wyglądam” to niemal to samo, co tragedia Makbeta, a jutro może się przecież już i tak wszystko zmienić: bałagan czy porządek.

Autorka tekstu za nic nie chciałaby powrócić do tego świata, choćby obiecała jej to atrakcyjna fabuła nowego filmu o zamianie miejsc z nastolatką, bo dobrze wie, że zmiennością nieustannie rządzi wstyd. To, co dziś jest najlepsze, jutro może być najgorsze; to, co przeczytane z dumą, zmieni się pod wpływem sarkastycznej uwagi w guilty-wcale-nie-pleasure, najmodniejsze – w nie do założenia. Pamiętnik napisany w wieku trzynastu i czternastu lat spaliłam w wieku lat szesnastu. Książkę, która mi się podobała w ósmej klasie, szybko oprawiłam w papier, żeby nie było widać okładki (Stado Williama Whartona). Jagoda z przedstawienia nie jest w stanie oglądać swoich (absolutnie wspaniałych dla widowni) filmów z dzieciństwa. „Ta dziewczynka nikomu złego nic nie zrobiła, stara się wypaść jak najlepiej” – mówi – „ale niech już zniknie”. „Proszę, starsza Jagodo, nie krindżuj się mną.” Ten wstyd wcale nie jest uroczy: blokuje nas w starciach ze światem, sprawia, że ani nie możemy sobie wybaczać, ani nie umiemy prosić nikogo o pomoc. Wyrozumiałość wobec wszystkich swoich wyborów przyjdzie dopiero dwadzieścia lat później, będziemy w stanie nawet przestać się wstydzić tego wstydu.

Skoro tak bardzo chcemy się dowiedzieć, kim będą dziewczyny w przyszłości, ależ proszę: dostajemy porywającą surrealistyczną wizję ulokowaną gdzieś pomiędzy makaronami, potencjalną karierą zawodową a płonącym oceanem. W krajach niebędących Polską, bo tam właśnie chcą się znaleźć bohaterki, toczy się zastanawiająca wizja przyszłości, w której jedna z bohaterek, Pola (Pola Pańczyk), ustawia swoje bohaterki niczym manekiny. Pomiędzy konwencjonalne zachowania: śniadanie, wymianę uwag, siedzenie w telefonie, opisane językiem bliskim stylowi Ionesco, obnażającym pustkę „dorosłych” zachowań, wkraczają elementy irracjonalne: spotkanie ze ślimakiem czy latanie.

POLA Możemy zacząć jeść.

Co w dzisiejszej gazecie? O. Ocean się pali. Jakie macie plany?

 [...] U mnie to samo co zawsze. Praca

To niesamowite, ale dziewczyny wiedzą lepiej niż my, że dorosłość jest sama w sobie bardzo dziwnym projektem, który się nie kończy. W tym miejscu jesteśmy: odbieramy telefony, przechodzimy na emeryturę, pobieramy plany kapitałowe i jemy makaron z pomidorkami (według dziewczyn to jedzenie trzydziestolatek), a w tle toczy się katastrofa klimatyczna, jak w tym memie: pomimo bycia częścią końca świata, nadal musisz chodzić do pracy. Oczekujemy od życia przynajmniej jeśli nie jakiejś chronologii, to tego, że w nasze naiwne wyobrażenia na temat codzienności i tego, co w przyszłości przyniesie nam szczęście, wkroczą fanfary przynoszące ulgę: jesteś dorosły, twój trud jest skończony! Umieszczamy kryzys klimatyczny na osi czasu naszego życia jako wydarzenie, które zaistnieje i coś spowoduje, ale ta naklejka odpada. Stwierdzenie „o, ocean się pali”, pomiędzy przesuwaniem deadlajnów a odpisywaniem na mejla, to jest właśnie ta jedyna reakcja, na którą mamy siłę, innego końca świata nie będzie.

Przyszpilenie tej naprawdę trudnej wersji siebie, której nawet życzliwi ludzie – w tym teatralna publiczność – nie są przecież w stanie zrozumieć, było aktem odwagi, ocalonym przez oddanie narracji bohaterkom. Nie pomoże bowiem ani to, że część z nas była kiedyś Dziewczynami, przeżyła czyjąś śmierć, ani nawet to, że – jak pisząca tekst – miała podobną operację kręgosłupa jak jedna z bohaterek Wiktoria (Wiktoria Kobiałka), która nie chce, żeby sprowadzać jej doświadczenie do pikania przy bramce. Tak, jak nikt nie chce zamykać doświadczenia bycia dziewczyną do bycia tajemniczą istotą, którą czeka świetlana przyszłość. Z tylko odrobinę palącym się oceanem.
 

  • 1. O tym pisze Weronika Murek, współtwórczyni spektaklu, w swojej książce Dziewczynki, zwracając uwagę, że ten zabieg jest kwestią usprawiedliwiania się mężczyzn – „Mężczyzna, który nie rozumie kobiety, czuje się szczęśliwy, jeśli zdoła własne podmiotowe niedołęstwo usprawiedliwić obiektywną niemożnością tkwiącą w naturze kobiety. Miast przyznać się do ignorancji, twierdzi, że istnieje tajemnica – oto alibi, które schlebia zarówno lenistwu, jak i próżności”, Weronika Murek Dziewczynki, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023.

Udostępnij

Justyna Drath

Absolwentka polonistyki i filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nauczycielka, publicystka, aktywistka społeczna.