Przeciwko nieodpartej rozkoszy goryczy
Kiedy zaczynałyśmy pracować nad tym tekstem, o szyby deszcz dzwonił, deszcz dzwonił, ale nie jak u Staffa jesienny, a lutowy, nowy rodzaj opadu.
Przeciętna katastrofa
Kiedy zaczynałyśmy pracować nad tym tekstem, o szyby deszcz dzwonił, deszcz dzwonił, ale nie jak u Staffa jesienny, a lutowy, nowy rodzaj opadu. Było dość ciepło, poza tym szaro i brudno. Kilka dni później deszcz przestał padać, zrobiło się jeszcze cieplej, a znajomi zaczęli wrzucać na fejsa zdjęcia pierwiosnków i siebie w wiatrówkach. Gdzieś w Australii płonie busz, ale to daleko, zresztą „tam co roku płonie, to normalne”, a o tym, że tym razem nakazano ewakuację dwóch miejscowości i dwóch tysięcy osób, mogliście nawet nie usłyszeć między kolejnymi doniesieniami z prac komisji śledczych, apelami o dozbrajanie Europy albo smaczkami z afery wizowej. Ta ostatnia jest zresztą ściśle związana z kryzysem klimatycznym, ale związek ten pozostaje przezornie ignorowany przez większość mediów i komentujących.
Być może trudno przejąć się na serio katastrofą klimatyczną, bo po pierwsze, ciągle mamy ważniejsze rzeczy do roboty (konstytucja, pandemia, wybory, wojna), po drugie, czujemy się bezsilni (co my, robaczki, możemy wobec bezdusznych korporacji i niemądrych polityków), a po trzecie, czekamy na ten pożar ziemi, nieba, oceanu, na kosmiczną katastrofę, w której będziemy mogli się zanurzyć z głową, po uszy – celebrowanie katastrof i wisielczy humor to akurat nasz sport narodowy, umiemy to robić. Powiemy sobie i innym „ale byliśmy głupi” i będziemy patrzeć na płonący dom i nas, jak Rihanna w piosence Eminema, i może jeszcze nam się – he he – upiecze przy tym rata kredytu albo zaległy tekst/projekt/sprawozdanie. Chociaż jedna z nas uważa, że co jak co, ale rata kredytu się nie upiecze. Raczej, że nie będzie już domu, dzielnicy, miasta, może nawet państwa, ale bank i tak nie odpuści, a my nawet nie uznamy tego za jakiś wielki skandal.
Tymczasem tu nam chlup, chlup, chlup, tu nam kap, kap, kap, tu nam wesolutko jest, a przynajmniej – znośnie. Znośnie pozostanie pewnie jeszcze przez jakiś czas. Tak właśnie będzie (najprawdopodobniej, bo rzecz w tym, że niczego nie wiemy na pewno) wyglądać katastrofa klimatyczna pod naszą szerokością geograficzną: nie będzie śniegu, sanek i nart (ale kogo stać, pojedzie sobie do Włoch czy Austrii), będzie mżawka od listopada do lutego, ciepłe zimy i lata nie do wytrzymania bez klimatyzacji, trochę zdrożeje żywność, niektóre produkty mogą stać się trudniej dostępne (może to was przerazi: kakao, a więc i czekolada), ale ogólnie da się przeżyć. To znaczy, w sumie to nie wiadomo do końca, bo może będziemy mieli permanentny stan wojenny spowodowany kryzysem na granicy, albo nawet tę wojnę, na którą niektórzy zdają się czekać z niejakim utęsknieniem, albo konflikty wokół przybywających do nas uchodźców i migrantów i dalej z uporem maniaka będziemy udawać, że nie widzimy związku pomiędzy naszymi emisjami i rozrzutnym stylem życia, a ich piekłem.
Zwyczajny luty czasów przeciętnej katastrofy
W czasie, gdy pisałyśmy ten tekst, okazało się, że to był najcieplejszy luty w historii pomiarów, wicepremier Kosiniak-Kamysz powiedział, że powinniśmy postawić na zbrojenia nawet kosztem walki z katastrofą klimatyczną, rolnicy w Polsce i Europie protestują przeciwko Zielonemu Ładowi i popiera ich w tym duża część społeczeństwa, powstało Ministerstwo Przemysłu (w Katowicach, a konkretnie w siedzibie Polskiej Grupy Górniczej), które „wyjęło” spod administracji Ministerstwa Klimatu i Środowiska cały przemysł kopalny, a w Warszawie aktywistki klimatyczne zakłóciły koncert w Filharmonii Narodowej, krzycząc, „jesteśmy ostatnim pokoleniem, które może coś zmienić”. Orkiestra nie przerwała koncertu, ciekawe, czy muzykom też przyszło później do głowy, że wypadło to trochę jak tragifarsowe nawiązanie do Titanica. Wiecie, granie do końca, te sprawy.
Ku katastrofie spektakularnej
W naszych głowach wciąż dudni jak echo: „mamy dziesięć lat, żeby uratować planetę”. Tak wynikało z opublikowanego w 2018 roku Specjalnego raportu dotyczącego globalnego ocieplenia o 1,5 °C, dokumentu Międzyrządowego Zespołu do spraw Zmian Klimatu (IPCC), który nagłośnił sprawę zastraszającego tempa i skali zmian klimatu planety oraz konsekwencji, do jakich one doprowadzą. Jedną z tych konsekwencji jest właśnie nieprzewidywalność konsekwencji – nie jesteśmy w stanie przewidzieć wszystkich skutków, jakie przyniesie życiu na Ziemi podgrzewanie się atmosfery o kolejne wartości. No więc, mamy dziesięć lat, żeby uratować planetę – powtarzamy sobie w panice. Tymczasem, wiecie co? To było pięć lat temu. Nie mamy już dziesięciu lat, mamy pięć i nawet nie staramy się zdążyć. Jest już niemal pewne, że nie uda nam się wywalczyć zahamowania wzrostu średniej temperatury Ziemi na owym jeden i pół stopniu Celsjusza.
Raport z roku 2023 wyrokuje, że walka z globalnym ociepleniem idzie zbyt wolno. Nadal emitujemy za dużo. Katastrofa jest niesprawiedliwa: jej skutki najbardziej dotkną najbiedniejszych mieszkańców tych obszarów, z których pochodzi najmniej emisji.
Około 3,3 do 3,6 miliarda ludzi żyje w otoczeniu wysoko podatnym na zmiany klimatu [...] W latach 2010-2020 śmiertelność ludzi spowodowana powodziami, suszami i burzami była piętnaście razy wyższa w regionach wysoce narażonych na zmiany klimatu w porównaniu z regionami o niskim zagrożeniu.1
Najmniej winni będą więc cierpieć za błędy tych bardziej winnych – staramy się to napisać tak, by nie zabrzmiało biblijnie i patetycznie. 10 procent najbogatszych gospodarstw domowych odpowiada za 34 do 45 procent emisji, podczas gdy najbiedniejsza połowa ludzkości za zaledwie 10 do 15 procent.
Autorki i autorzy raportu zwracają uwagę na to, że dla przeciwdziałania katastrofie i jej skutkom niezwykle ważne są systemy i sposoby produkcji żywności. Produkcja tego, co jemy – i tego, co pozostaje niezjedzone, a więc zmarnowane – generuje ogromne ilości gazów cieplarnianych. W Unii Europejskiej rolnictwo jest trzecim co do wielkości emitentem tych gazów. Ślad węglowy produkcji żywności można zmniejszyć poprzez polepszanie odmian roślin uprawnych, zalesianie obszarów rolnych i agroleśnictwo, skrócenie łańcucha dostaw, czyli korzystanie z produkcji lokalnych rolników, dywersyfikację gospodarstw i krajobrazu oraz rolnictwo miejskie. Oznacza to, że musimy zrezygnować z zatruwających glebę środków ochrony roślin i ugorować, aby ziemia mogła odpocząć. Właśnie przeciwko temu protestują obecnie rolnicy w Polsce i Europie, bo to stanowi propozycję Europejskiego Zielonego Ładu. Rozumiemy ich frustrację spowodowaną tym, że obarcza się ich odpowiedzialnością za walkę z katastrofą, i że – w krótkiej perspektywie – poniosą oni straty. Niepokoi nas jednak, że protestujący często całkowicie negują potrzebę transformacji sposobów produkcji żywności, a krótkowzroczni komentatorzy zaniedbują dyskusję o tej potrzebie. Unia Europejska nie jest oczywiście instytucją idealną, a protesty rolników zwracają uwagę na kluczową kwestię – zielona transformacja musi być sprawiedliwa i chronić tych, którzy pod względem ekonomicznym stracą na niej najwięcej. Musi więc być wysiłkiem solidarnym i, przede wszystkim, podejmowanym w celu, co do którego niepodważalnej i kluczowej wagi wszyscy powinniśmy być przekonani. Tymczasem jak przekonać do niej rolników czy pracowników sektora kopalnianego, skoro sami decydenci zdają się wciąż lekceważyć zagrożenie?
this is fine
Czasem wydaje nam się, że politycy są jak ten żółty pies ze słynnego obrazka, który popija sobie kawusię otoczony płomieniami trawiącymi jego przytulny pokoik i mówi do siebie „This is fine”. Czasem chciałybyśmy być tą dziewczynką z innego mema, tego, który nazywa się „Disaster Girl”. W tle obrazka pali się dom, a mała dziewczynka spogląda ku nam z pierwszego planu z wyrazem niejakiej satysfakcji na twarzy. Niech płonie, niech płoną, płońmy, sami sobie ten los – nomen omen – zgotowaliśmy. A za milion lat fitoplankton będzie pływał w koszulkach z napisem „Nie płakałem po ludzkości”. Jest w tym jakiś niezaprzeczalny urok, zanurzenie się w cynicznej goryczy przynosi pewien rodzaj dziwnej, złośliwej ulgi: „a **uj, już i tak nic się nie da”. W sumie to można nawet zjeść hamburgera i polecieć na Majorkę. Mamy jednak dla was dwie wiadomości, dobrą i złą. Zła jest taka, że nie, nie można, dobra – że ciągle jest o co walczyć.
Walka z katastrofą klimatyczną to nie jest gra o sumie zerowej. Każde pół stopnia, o które udałoby się nam zredukować ocieplenie, ma znaczenie, przekłada się na warunki życia na Ziemi. Dramatycznie – i słusznie – brzmią hasła, że jako ludzkość walczymy o przetrwanie, ale być może bardziej przemówi do nas uświadomienie sobie, że walczymy nie tylko o samo życie, ale również o jakość życia. O miejsca, w których będzie się dało przeżyć; o to, czy woda będzie mocno ograniczona, czy całkowicie niedostępna; o to, czy będziemy musieli ograniczyć luksusową konsumpcję, czy raczej będziemy chodzić permanentnie głodni; o to, czy gwałtowne zjawiska pogodowe będą dawały się choć trochę przewidzieć i okiełznać, czy nie; wreszcie o to, by zyskać więcej czasu na wymyślenie sposobów przeciwdziałania zmianom klimatu. Nie liczmy jednak za bardzo na genialne naukowe czy techniczne rozwiązania, które magicznie uwolnią nas od zanieczyszczeń atmosfery i nadmiaru CO2. Nie dlatego, że są one niemożliwe do opracowania, ale dlatego, że grożą nam one tym, co dla nas i naszej planety najgorsze: że zostanie tak, jak jest. Że nie będziemy musieli się zmieniać.
Tymczasem musimy się zmienić – na poziomie lokalnym i globalnym. Gdybyśmy dostawały złotówkę za każdym razem, gdy słyszymy w tym kontekście słowa „naiwność” czy „utopia”, to już stać byłoby nas na założenie autarkicznej spółdzielni warzywnej i skromne życie rentierek na jakimś miłym ogródku działkowym. Ale czy naiwnością nie jest raczej spodziewanie się, że uparte trwanie przy kapitalizmie, gospodarce opartej na wzroście i narodowych interesach doprowadzi nas – to znaczy te biedniejsze 99% globalnej populacji – do czegokolwiek dobrego?
- 1. Wszystkie cytaty pochodzą z VI Raportu IPCC (Climate Change 2023: Synthesis Report. Contribution of Working Groups I, II and III to the Sixth Assessment Report of the Intergovernmental Panel on Climate Change, red. Core Writing Team, Hoesung Lee and José Romero, IPCC, Genewa 2023,://www.ipcc.ch/report/ar6/syr/).