garden_strawberry_fragaria_x_ananassa_halved.jpg

By Ivar Leidus - Own work, CC BY-SA 4.0.

Prace seksualne

Kornelia Sobczak
W numerach
Maj
5 (786)

1.

Strasznie, ale to strasznie nie lubię takiej kokieterii retorycznej, że „och, nie można już nic powiedzieć, zgłosić żadnych wątpliwości, nawet zapytać, bo zaraz zlecą się obrońcy poprawności politycznej, zakrzyczą cię, debata publiczna taka spolaryzowana, a w ogóle to policja obyczajowa i so much for the tolerant left”. Zazwyczaj takie krygowanie się jest wstępem do obrony jakiegoś opresyjnego status quo albo do sprytnego pomylenia przymiotników „kontrowersyjny” z „konserwatywny”. Nie to, żeby „konserwatywny” było zawsze pejoratywnym określeniem, ale o tym innym razem. Tymczasem jednak sam muszę utorować sobie drogę do wyrażenia wątpliwości szeregiem zastrzeżeń, bo naprawdę mało jest tematów tak wrażliwych, budzących emocje i dzielących ludzi i opinie jak praca seksualna. Może jeszcze energia atomowa, ale o tym też innym razem.

Wydawałoby się, że posiadanie wątpliwości, niepewności i kłopotów jest dobrym punktem wyjścia do napisania tekstu, i rzeczywiście, dawno, dawno temu, kiedy temat został mi przydzielony, łudziłem się, że to jakoś dialektycznie pójdzie: teza, antyteza, kompromis, ale, no, nie, nie będzie tak łatwo. Więc może bez dalszego krygowania się spróbujmy zapytać, w czym tkwi ta wrażliwość tematu pod tytułem „sexwork”? Oczywiście w seksie. Jednym z największych kłamstw ludzkości jest wmawianie nam, że seks to prosta sprawa (ej, no a próbowaliście kiedyś? To szalenie skomplikowane!), a jeszcze bardziej bałamutną manipulacją jest stosowanie tego króciutkiego (trzy litery po angielsku, cztery po polsku) słówka na określenie mnóstwa rozmaitych czynności, praktyk i związanych z nimi emocji oraz mówienie/pisanie o tym tak, jakby dla każdego znaczyło to mniej więcej to samo, jakby każdy wiedział od razu, o co chodzi.

Powiedzmy to sobie wprost, choć pokusa, żeby się czerwienić, rumienić, odwracać wzrok od klawiatury, zgrywać cnotkę lub chojraka, albo jedno i drugie, by ukryć się za terminami abstrakcyjnymi i omownymi i w ogóle zadreptać kwestię w miejscu, nie dochodząc (he, he, dochodząc – no sami widzicie, nie da się bez sztubaka) do niczego, jest ogromna. No ale powiedzmy sobie, że już z samych tylko przyczyn anatomicznych i fizjologicznych, pomijając na razie emocjonalne i kulturowe, to, co dla jednego jest prawie zawsze dość przyjemne, dla drugiego/drugiej może być bardzo bolesne, trochę bolesne albo niekomfortowe. I że często nie da się przewidzieć, jak to będzie. I że to, co dla jednych jest seksem, dla drugich jest „inną czynnością seksualną”, grą wstępną, zamiennikiem, substytutem, jest „mniej seksem” albo „nieprawdziwym seksem”, chociaż może być czymś bardziej podniecającym albo, z innej strony, służącym do dystrybuowania władzy i prestiżu albo, dla odmiany, regulowania dynamiki czułości i oddania. I że seks nie jest tylko o przyjemności, ale, może przede wszystkim, o podnieceniu, a podniecenie – tu już stąpamy po mega grząskim gruncie – podniecenie jest czymś, co może, lecz nie musi, a często nawet nie jest powiązane z czysto fizyczną przyjemnością.

Jednym z największych kłamstw ludzkości jest wmawianie nam, że seks to prosta sprawa (ej, no a próbowaliście kiedyś? To szalenie skomplikowane!), a jeszcze bardziej bałamutną manipulacją jest stosowanie tego króciutkiego (trzy litery po angielsku, cztery po polsku) słówka na określenie mnóstwa rozmaitych czynności, praktyk i związanych z nimi emocji oraz mówienie/pisanie o tym tak, jakby dla każdego znaczyło to mniej więcej to samo, jakby każdy wiedział od razu, o co chodzi.

Wiecie, nie chcę tu sadzić banałów w stylu „seks nie jest o seksie, lecz o władzy” (i dlatego też tak łatwo uwikłać go w przemoc), albo że „to, co nas podnieca, uwarunkowane jest społecznie i kulturowo”, ale chyba musimy to sobie wstępnie zauważyć i przypomnieć, choćby dlatego, by zapytać: czy skoro to, co wywołuje erotyczne podniecenie, jest zarazem indywidualne i społeczne, odczuwane cieleśnie i wytwarzane społecznie (kulturowo), a zatem, jako takie, może podlegać nieustannym redefinicjom i negocjacjom i zależy od kontekstu i konfiguracji, a więc jeśli odpowiednio przemyślimy, a potem skonfigurujemy i zmodyfikujemy sobie emocje, stereotypy, język i sposoby opowiadania, ale także praktyki i obyczaje, to czy w wyniku tego uda nam się uzyskać, jak by to powiedzieć, taki „dobry seks”? Którego już może nie będziemy wcale nazywali seksem, ale wymyślimy jakiś inny termin, termin-spektrum albo wiele terminów i wyzwolimy się z okowów patriarchatu i nadużyć? I czy mogłaby w tym pomóc nam praca seksualna?

To pytanie na razie zawieszam, ale zależy mi chyba na tym, żeby jeszcze raz podkreślić, że ten szczególny status praktyk seksualnych, sprawiający, że tak trudno – przynajmniej mnie! – się o tym myśli i pisze, bierze się z tego, że seks istnieje nie tylko w dyskursie (co może być, wcale nie ironizuję, zaskoczeniem dla niektórych), ale też w ciele, a ciało bywa, jak to się ostatnio modnie mówi, podatne na zranienie, słabe i kruche. I nawet nie wikłając się w definicję tego, co to jest seks, zgodzimy się chyba, że dotyczy on tych wrażliwych części ciała, i to wrażliwych właśnie nie w sensie kulturowym (czyli nie dlatego, iż nauczono nas, że są to części ciała wstydliwe/intymne/piękne/ważne), ale w sensie jak najbardziej fizjologicznym: są to części ciała silnie unerwione, przez co żywiej reagują na dotyk, mocniej odczuwają zarówno przyjemność, jak i ból. No więc, udawanie, że o pracy seksualnej mogę myśleć tak, jak o „każdej innej pracy fizycznej”, co zresztą jest strasznie głupim związkiem frazeologicznym, świadczącym, że wypowiadający go żadnej pracy fizycznej za bardzo nie zaznał, bo żadna praca fizyczna nie jest taka, jak inna, ale niech będzie – udawanie, że potrafię pomyśleć, że praca seksualna jest „zwyczajną” pracą fizyczną byłoby w moim wypadku oszukiwaniem i ignorowaniem reakcji swojego ciała. Jeszcze innymi słowami: moja własna budowa anatomiczna i fizjologia w powiązaniu z historią erotycznych doświadczeń i nienormatywną orientacją oraz tożsamością płciową, skomplikowana przez wiek, relacje i farmakoterapię sprawia, że temat seksu jawi mi się jako pole minowe, że wpisane jest weń zarówno niebezpieczeństwo doznania różnych krzywd, jak i potencjał satysfakcji i emancypacji. Co nie znaczy, że wszyscy będą mieć takie same reakcje jak ja, i o tym trzeba zawsze pamiętać: że są tacy, dla których sprawa jest prosta i łatwa, i tacy, dla których nigdy taka nie będzie, że ludzie mają różne potrzeby i różnie reagują też na deprywację dotyku, bliskości, czy po prostu kontaktów z innymi ciałami.

2.

Nie chcę rekonstruować tu feministycznego sporu o sexwork, przywoływać argumentów przeciw (utowarowienie ciał, cementowanie patriarchatu, wyzysk, handel ludźmi) i za (w kapitalizmie wszystkie ciała są utowarowione i jakoś sprzedawane, handel ludźmi to nie sexwork, tylko handel ludźmi właśnie, najbardziej emancypująca jest sprawczość i prawo do samostanowienia, także o ciele i tym, co z nim robię, a najlepszym lekarstwem na wyzysk i nadużycia będzie prawo pracy i uznanie). Żeby uczciwie rozmawiać o pracy seksualnej, należy przede wszystkim słuchać, co mają do powiedzenia osoby pracę tę wykonujące. Dla mnie nieocenionym źródłem wiedzy i empatii jest podcast Dwie dupy o dupie prowadzony przez pracownice seksualne: Aleksandrę Kluczyk i Julię Tramp 1. Ola i Julia nie tylko rozprawiają się z mitami i stereotypami dotyczącymi pracy seksualnej, obnażają mechanizmy konstruowania pełnego protekcjonalizmu i hipokryzji dyskursu o niej, sposoby stygmatyzacji, wiktymizacji i uciszania sexworkerek, ale także przeprowadzają ożywczą umysłowo i odświeżającą retorycznie krytykę kapitalizmu i naszego w nim, po same uszy, zakopania. Ich opowieść o pracy seksualnej okazała się dla mnie tak ciekawa, bo jest opowieścią o pracy w ogóle, o pracy w systemie kapitalistycznym, który po pierwsze, zawsze eksploatuje nasze ciała i umysły, po drugie, generuje cały szereg bull-shit jobs, o których celnie pisał David Graeber2. Po trzecie, wmawia nam, że dynamika „zarabiać, by żyć” i „zaharowywać się, by zarabiać” jest nie tylko słuszna, ale i nieunikniona. W tym kontekście opowieść Oli o pracy, która pozwala dobrze zarabiać i mieć czas na, jakże rewolucyjne, niepracowanie, jawi się naprawdę wywrotowo:

Pracowałam składając ubrania po dwadzieścia groszy za sztukę i prasując przez dziesięć-dwanaście godzin dziennie kurtki za pięć złotych za godzinę. My naprawdę wiemy czym jest zaharowywanie się i nasze decyzje wynikają z tego, że nie chcemy uczestniczyć w tym systemie. To, że całą moją energię poza pracą mogę poświęcić na aktywizm, walkę o swoje prawa, albo zadbanie o siebie (co też jest rewolucyjne), pozwala mi się wyrwać z tego wszechobecnego kultu zapierdolu.3

Rewolucyjne, a przynajmniej rzucające wyzwanie patriarchalnym przyzwyczajeniom jest też to, że młode kobiety mogą dużo zarabiać, „nie zasługując” na to wczesnym wstawaniem, mozolnym zdobywaniem dyplomów i innymi trudami, które reklamuje się nam jako recepty na godziwy zarobek. Oczywiście w obecnej sytuacji prawnej w Polsce zarobek ten będzie pozostawał w szarej strefie, a osoby pracujące seksualnie nie mogą liczyć na pełnię praw i opieki, i to jest wystarczający powód, żeby pracę seksualną zdekryminalizować i stworzyć warunki dla jej bezpiecznego praktykowania.

3.

Ale słuchanie Oli i Julii pomogło mi też od jeszcze innej strony uchwycić dyskomfort, jaki odczuwam, myśląc o pracy seksualnej i zlokalizować go. Jest on ulokowany w, by tak rzec, kwestii popytu na usługi seksualne. Myślenie pragmatyczne, myślenie oparte na społecznym konkrecie, który w tym przypadku oznacza: praca seksualna istnieje i często bywa niebezpieczna, powinno być oparte na słuchaniu i respektowaniu postulatów zainteresowanych, nie ma więc feminizmu bez inkluzji, szacunku i wsparcia dla osób pracujących seksualnie –  kropka. Ale osoby pracujące seksualnie to tylko jedna część układanki, a kłopotliwe wyzwania rzuca mi ta druga, czyli: klienci, w większości jednak, ciągle, zamożni, heteroseksualni mężczyźni. To kolejna demaskacja kapitalizmu, który „dostarcza” wszelkich towarów i usług, jakich potrzebujemy, i daje wolność wyboru. Nie, kapitalizm jedne potrzeby kreuje, a inne ignoruje. Oczywiście istnieje nisza nienormatywnego, queerowego sexworku, albo usług oferowanych przez mężczyzn heteronormatywnym kobietom, ale jest to nisza maleńka w porównaniu z powszechnością sytuacji „mężczyźni kupują usługi seksualne od kobiet”. Mężczyźni kupują też usługi seksualne od innych mężczyzn, ale dużo rzadziej sprzedają je kobietom, a przecież znam mnóstwo cis- i heterokobiet, które, zamiast frustrować się rówieśnikami na Tinderze, chętnie skorzystałyby z takich usług, gdyby były one bezpieczne, fachowe i chociaż trochę zdestygmatyzowane.

Nie chodzi jednak o to, żeby teraz analizować czy pobieżnie osądzać osoby korzystające z sexworku i wskazywać, jaki to patriarchalny napęd każe im i umożliwia kupowanie seksualnych usług, raczej żeby zapytać, czy w świecie, którego byśmy pragnęli (przynajmniej ja bym), czyli sprawiedliwym ekonomicznie, queerowym, post-płciowym, przyjaznym dla środowiska i opartym na transporcie rowerowym idealnym społeczeństwie (z koleżankami nazywamy to umownie „komunizmem”, ale wy nie musicie) będzie miejsce na sexwork?

4.

Pierwsza, intuicyjna odpowiedź brzmiała w mojej głowie: nie. Dlaczego? Bo będzie niepotrzebny. Bo jeśli zredefiniujemy sobie płeć i stosunki między płciami, relacje władzy i hierarchie, a także sam sposób myślenia o tym, czym jest seks, to po prostu przestanie on być taki ważny, może w ogóle przestaniemy go zauważać albo wyodrębniać z innych praktyk fizycznych? Nikt nie będzie musiał niczego udowadniać, a sprawność seksualna nie będzie miarą wartości męskiego ego ani kobiecej atrakcyjności, bo samo to ego i ta atrakcyjność odejdą do lamusa. Ten sposób myślenia obnaża jednak, jak bardzo moje myślenie o seksie ciągle uwikłane jest w patriarchat i normatywne stereotypy, jak trudno mi pomyśleć seks jako zestaw praktyk zakotwiczonych w zupełnie innym układzie emocji i wartości, jak trudno wyobrazić mi sobie podniecenie wypływające z czegoś innego, niż pogrywanie z istniejącymi już hierarchiami, konwencjami i stereotypami.

Ida Ślęzak, bez współmyślenia z którą nie byłoby tego tekstu, zaproponowała mi jednak spojrzenie na sexwork jako rodzaj pracy opiekuńczej. Jest to praca, która i tak jest już teraz wykonywana i to najczęściej, nieodpłatnie: uprawiamy seks wcale nie dlatego, że zawsze mamy na to ochotę, ale także dlatego, żeby komuś nie było przykro, żeby okazać wdzięczność albo przywiązanie, żeby sprostać społecznym konwenansom i zapewnić siebie, że wszystko w porządku z nami i z naszą relacją/relacjami. Często jest to strasznie nie fair, bywa problematyczne i przykre, a granica pomiędzy szantażem emocjonalnym a wymuszeniem ze strony partnerki/partnera jest cienka i płynna.

Ale myślenie o „nowym lepszym świecie” to także myślenie o lepszym podziale pracy, każdej pracy, w tym: opiekuńczej, czyli takiej, która zawsze mieć będzie nieostre granice. W post-patriarchalnym świecie sexworkerzy mogliby uzupełniać się w pracy z edukatorkami seksualnymi, pomagając dorosłym ludziom lepiej poznać swoje ciała i potrzeby, zapewniając bezpieczne i fachowe przejście przez nowe doświadczenia i pragnienia eksperymentów, albo po prostu odpowiadać na potrzebę dotykania się z drugim człowiekiem.4 Dotykania w różne miejsca i na różne sposoby. Bo nawet jeśli uznamy sferę usług seksualnych za przestrzeń dominacji patriarchatu, to wpuszczenie do tej przestrzeni queerów i kobiet-klientek siłą rzeczy będzie ją od-patriarchizować, zmieniać, zmieniając też sam seks. To zresztą już dzieje się tam, gdzie kobiety w większym stopniu korzystają z usług seksualnych 5.

Oczywiście, że w fantazję o idealnym sexworku wkrada się niebezpieczeństwo: ja osobiście dostrzegam tu nęcącą możliwość „wykupienia się” od ciężkiej pracy emocjonalnej, jaka często wiąże się z prowadzeniem udanego życia seksualnego, które wymaga albo przełamania wstydu i zahamowań, albo szczerych rozmów z osobą partnerską (brrr, to już lepiej celibat), albo rezygnacji z części swoich potrzeb (także potrzeby nieuprawiania seksu).

 
  • 1. Sezon pierwszy dostępny na platformie Spotify, drugi w serwisie newonce.net.
  • 2. Zob. David Graeber Praca bez sensu: teoria, przełożył Mikołaj Denderski, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2020.
  • 3. Kasia Babis Dwie dupy o dupie o pracy seksualnej: żadna praca nie jest taka, jak wszystkie inne, heroine.pl
  • 4. Już teraz queerowe sexworkerki pomagają klientkom w rozpoznaniu ich homoerotycznych pragnień. Zob. Sofia Barrett-Ibarria The Sex Workers Helping Their Female Clients Come Out, www.vice.com. Za zwrócenie uwagi na ten aspekt sexworkingu dziękuję Janinie Petelczyc.
  • 5. Sexworkerki opisują doświadczenia z klientkami jako bezpieczniejsze, bardziej relaksujące, bardziej jako interakcję międzyludzką niż wymianę usługi na pieniądze, choć zwracają też uwagę, że doprowadzenie kobiety do orgazmu wymaga często więcej pracy i wysiłku oraz że kobiety przychodzące do klubów ze striptizem często zachowują się bardziej agresywnie niż mężczyźni (wspominała o tym również, w jednym z odcinków podcastu, Julia Tramp). Zob.: Lorenzo Jensen III 15 Female Sex Workers Reveal The Ways That Women Clients Are Different Than Men, thoughtcatalog.com, Anna Kelsey-Sugg, Sacha Payne Sex worker clients are increasingly women — and they’re seeking more than pleasure, abc.net.au

Udostępnij

Kornelia Sobczak

Absolwentka Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego. W Instytucie Kultury Polskiej UW obroniła  pracę doktorską na temat recepcji Kamieni na szaniec Aleksandra Kamińskiego.