facebook_shop.jpg

Wolodymyr Zelensky w klipie do utworu Beyonce "All The Single Ladies" (YouTube), "Batman", reż. Matt Reeves 2022 (fot. materiał prasowy), Edgar Gomez (fot. edgargomez.net)

Nie szata zdobi mężczyznę?

Grzegorz Stępniak
W numerach
Maj
2022
5 (786)

Od kilku miesięcy świat żyje doniesieniami z zaatakowanej przez Rosję Ukrainy. Mobilizacja i pomoc obywatelska rozmaitych grup społecznych dla uciekających z ogarniętego wojną kraju, aktywistyczna działalność na ulicach i w social mediach jednostek do tej pory nieinteresujących się polityką – to promyki nadziei w mrocznych i trudnych czasach. I choć nie jestem ekspertem zajmującym się najnowszą historią, politologią i zawiłymi układami sił spod znaku stosunków międzynarodowych, trudno mi przy tej okazji nie wspomnieć, że imperialistyczne zapędy Rosji względem Ukrainy Zachód obserwował w milczeniu przez ostatnią dekadę.

Pewnym nadużyciem mogłoby wydawać się doszukiwanie się przyczyn tej wojny w sile oddziaływania i rażenia toksycznej męskości w jej najbardziej siermiężnym, okrutnym i bezwzględnym wydaniu – które z pewnością personifikuje Władimir Putin. Jednak niezupełnie jest to bezzasadne – wystarczy wszak popatrzeć na genezę największych ludobójstw i konfliktów zbrojnych, żeby przekonać się, że stoi za nimi zwykle zakompleksiony tyran z przerośniętym ego, nieszanujący żadnych przejawów odmienności od krzywdzących i ukształtowanych patriarchalnie norm. Do takich z pewnością zalicza się prezydent Rosji, o czym świadczy zarówno jego codzienny i nonszalancki seksizm, przejawiający się wobec dziennikarek przeprowadzających z nim wywiady, jak i pogardliwy ton w opowieściach o własnej żonie. W takiej perspektywie „twarda”, głęboko maczystowska i patriarchalna męskość, jaką uosabia Putin objaśniający swoim rodakom świat (niczym bohaterowie książki Rebeki Solnit pod tym samym tytułem), byłaby tworem na wskroś esencjonalistycznym. W dodatku, w sporej mierze odpowiedzialnym za dziejące się na naszych oczach zło i rządzącym się własnymi bezwzględnymi prawidłami.

Powyższe twierdzenie jest jednak uproszczeniem. Męskość przecież, podobnie jak kobiecość, jest uwarunkowana historycznie, kulturowo i społecznie. Ciało wszak „jest ideą historyczną”, jak przypomina w ślad za Maurice’em Merleau-Pontym ikona gender studies – Judith Butler, a słynną wypowiedź Simone de Beauvoir można też sparafrazować w ten sposób: „nikt się nie rodzi mężczyzną, ale nim się staje”. Judith Butler, już ponad trzy dekady temu nie tylko poddała ostrej krytyce binarne podziały płciowe i samą koncepcję płciowości, lecz pokazała, że jest ona wynikiem sekwencji ponawianych w czasie aktów performatywnych.1

Krążące w internecie od wybuchu wojny filmiki i memy przedstawiające prezydenta Ukrainy – Wołodymyra Zełenskiego można potraktować właśnie jak pewne performanse męskości, konstruowane w opozycji do męskości Władimira Putina. Nagrania są fragmentami pochodzącymi z programów rozrywkowych i satyrycznych z udziałem byłego aktora, a obecnego bohatera – nowego ulubieńca zachodniego świata, dzielnie broniącego kraju przed agresorem. Przedstawiają Zełenskiego w obcisłym trykotowym stroju, z pomalowanymi paznokciami, tańczącego w szpilkach w towarzystwie kilku ubranych podobnie do niego mężczyzn. Zresztą, jak podkreślają polskie i zachodnie media, przyszły prezydent wygrał w 2006 roku pierwszą ukraińską edycję znanego telewizyjnego programu Taniec z gwiazdami, grał w filmach komediowych i serialu Sługa narodu – gdzie wcielił się w postać nauczyciela historii, który nagle zostaje przywódcą państwa. Te konteksty pozwalają osadzić i przeciwstawić reprezentowany przez Zełenskiego typ „nowoczesnej” męskości temu ucieleśnianemu przez Putina. Prezydent Ukrainy byłby więc rodzajem „zachodniego”, niebojącego się przekraczać granic płciowych mężczyzny. Zełenski nie tylko śpiewa, tańczy i prezentuje się jako kochający mąż i ojciec, ale nie boi się też przebieranek, przypominających klasyczny performans spod znaku drag queen show.

Jednak percepcja i pojmowanie męskości wciąż zarządzane są przez dość tradycyjne schematy i dyskursy: obecnie następuje proces rehabilitacji męskiego wizerunku Zełenskiego. Ubrany w wojskowy mundur i/lub kamizelkę kuloodporną, z bronią w ręku, stojący pewnie, gestykulujący zdecydowanie w niczym nie przypomina tego beztroskiego, frywolnego, wystylizowanego na tancerkę komika sprzed kilku lat. Zmienił się wszak znacząco kontekst – trwa wojna, a na niej, jak można przypuszczać, nie ma miejsca na genderowe gry i resentymenty. Wojna jest przecież domeną „prawdziwych mężczyzn”. Nie bez przyczyny zaraz po zdjęciach i memach przedstawiających prezydenta Ukrainy z czasów jego kariery aktorskiej, pojawiły się te wysławiające „rozmiar jego jaj” – jednego z obiektów widzianych na Ziemi z kosmosu.
Niby-narracja zmiękczająca typ męskości reprezentowany przez Zełenskiego biegnie dwutorowo: z jednej strony to czuły mąż, komik, momentami nawet przebierający się za kobietę, z drugiej: modelowy ojciec narodu i wojak, który nie zawaha się przed niczym, byleby ochronić swój kraj przed rosyjskim najeźdźcą. Z „bardziej kobiecym” obliczem ukraińskiego przywódcy byłoby więc tak, jak o występach drag queens pisze wspomniana już Butler, zaznaczając, że na eksperymenty genderowe można sobie pozwolić w ramach performansu i to bez większych konsekwencji. Tu jednak badaczka się myli, sama zresztą przyznała się w późniejszych esejach do błędu – oddzielając zbyt pochopnie teatr i show od tak zwanego „prawdziwego życia".2 Również performowanie płci w ramach przedstawienia może mieć jak najbardziej realne i bolesne konsekwencje, o czym świadczy choćby przemoc słowna i fizyczna, jaka często spotyka drag queens w przestrzeni publicznej.

Od ostrych, binarnych opozycji genderowych, podobnie jak Butler, na początku lat dziewięćdziesiątych, wychodzi Emily J. H. Contois w wydanej w 2020 roku książce Diners, Dudes & Diets. Badaczka analizuje fascynującą, a przede wszystkim rządzącą się płciowymi stereotypami kulturę diet, jedzenia i marketingu tworzonego wokół nich. Kobiecość jest tu dość jednoznacznie zrównana z delikatnością, smukłością, przyjemnością. Męskość zaś wiąże się z siłą, twardością i walką. Contois pisze jednak:

Idee genderowego skażenia mogą oddziaływać na rozmaite sposoby. Przykładowo, kobieta pijąca whisky marki przeznaczonej docelowo dla mężczyzn, może stwarzać tym działaniem wrażenie silnej. Ale mężczyzn konsumpcja batoników musli albo coli light może prowadzić do społecznej stygmatyzacji – te artykuły uważane są przecież za kobiece. Ponieważ jedzenie jest przez nas wchłaniane, genderowe skażenie może wykraczać daleko poza społeczne obawy, że mężczyzna będzie postrzegany jako kobiecy, i bardziej nawet odnosić się do tego, że stanie się kobietą. W patriarchalnym społeczeństwie taka transformacja reprezentuje umniejszenie statusów i sprawowanej władzy – a jest to zagrożenie, przed jakim należy uchronić się za wszelką cenę3.

Mimo to, jak dodaje autorka, genderowe stereotypy wokół jedzenia, w rodzaju „dietetyczne napoje są dla pań”, nie są oczywiście „naturalnymi faktami”, lecz skonstruowanymi na bazie płciowych skryptów i kodów kulturowymi tworami. Co więcej, jedzenie to przestrzeń, w której genderowe skrypty są wyjątkowo łatwe do rozpoznania: sałatka jest kobieca, mięso – męskie. Mężczyźni powinni mieć spory apetyt – kobiety jeść niewiele. Te dominujące kody skupione wokół jedzenia i kultury z nim związanej są na wskroś seksitowskie, heteronormatywne i preskryptywne. Co znaczące, nawet w tak binarnie ukształtowanej sferze, gender okazuje się niczym innym, niż chciałaby Butler, przedstawieniem i zestawem praktyk oraz dyskursów. Przykładów dostarcza rozdział, w którym Contois opisuje procesy maskulinizacji dietetycznych napojów i jogurtów – artykułów do początku dwudziestego pierwszego wieku jednoznacznie kojarzonych z kobiecością.

Od wczesnej fazy prac nad colą zero i jej marketingiem (w odróżnieniu od coli light – przeznaczonej dla pań) – podstawowym założeniem było to, że mężczyźni, silniej niż kobiety, pożądają prawdziwego, satysfakcjonującego smaku. W dodatku, dietetyczne artykuły były do tej pory przeznaczone wyłącznie dla kobiet. Koncern Coca Cola, mobilizowany chęcią wywindowania spadającej sprzedaży artykułów dietetycznych i zainteresowania nimi mężczyzn, bez chwili wahania sięgnął więc po zestaw najbardziej powszechnych genderowych stereotypów, przeciwstawiając „pełny, prawdziwy i mocny smak” coli zero lekko metalicznemu, delikatnemu coli light. Postarano się też o odpowiednie kampanie reklamowe, w których umięśnieni „prawdziwi mężczyźni” delektowali się colą zero, zaznaczając, że ma „smak prawdziwej coli i zero cukru”. Istotne też było czarne opakowanie, tak wyraźnie już w warstwie wizualnej odróżniające colę zero od wersji light. Co więcej, w reklamach „męskiego, dietetycznego produktu” aż roiło się od mizoginistycznych tropów i wątków. Na przykład w jednej z nich pracownik fizyczny rozkoszujący się colą zero zastanawiał się głośno, czy wszystko w życiu nie może być pozbawione przysłowiowych haczyków i wad jak rzeczony napój. A zwłaszcza – czy nie można też jakoś „ulepszyć” chcących usidlić facetów dziewczyn.

Ponieważ jedzenie jest przez nas wchłaniane, genderowe skażenie może wykraczać daleko poza społeczne obawy, że mężczyzna będzie postrzegany jako kobiecy, i bardziej nawet odnosić się do tego, że stanie się kobietą. W patriarchalnym społeczeństwie taka transformacja reprezentuje umniejszenie statusów i sprawowanej władzy – a jest to zagrożenie, przed jakim należy uchronić się za wszelką cenę.

Dietetyczne napoje wykorzystują genderowe normy „męskiego” gustu i pragnienia „prawdziwego” słodkiego smaku, podczas gdy proteinowe greckie jogurty bardziej wprost konstruują męską tożsamość poprzez postrzeganie białka jako silnie zmaskulinizowanego. W końcu jest ono podstawowym budulcem mięśni i ulubionym składnikiem diety kulturystów oraz osób ćwiczących na siłowni. Podejście do jogurtów od dobrej dekady rozwija się niejako dwutorowo – od lekkiej, dietetycznej przekąski dla kobiet, która ma zapewnić im chwilę przyjemności, do niezbędnego składnika męskiej diety, bogatego w proteiny. Koncerny produkujące jogurty (w USA Oikos Danon, w Polsce chociażby Bakoma) konsekwentnie zaczęły wprowadzać jogurty białkowe w liniach „for men” – sprzedawane najczęściej w czarnych, kojarzących się z męską estetyką opakowaniach. Na niektórych z nich umieszczają też obrazek sztangi z ciężarami lub ćwiczącego mężczyzny oraz podają dokładną ilość białka, jaką zawiera opakowanie. Contois podkreśla też zdecydowanie inne nastawienie firm do produktów dietetycznych dla mężczyzn – skanalizowane w wynalezieniu artykułów „zero”. Badaczka dodaje: „Dietetyczne jedzenie dla kobiet reklamuje to, czego mu brak. Jedzenie zero dla mężczyzn reklamuje to, co zawiera. A mimo to, oba promują neoliberalne perspektywy w spojrzeniu na zdrowie, wellness i zindywidualizowane podejścia do ciała. […] Dietetyczne jedzenie jest dla kobiet, ale często nie jest postrzegane jako prawdziwe jedzenie” 4. Co tym bardziej istotne, że jak pokazuje Contois, związki między płcią a jedzeniem są znacznie bardziej skomplikowane przez sam akt spożywania go i stawania się nim.

Contois rzeczowo i skrupulatnie opisuje genderowe procesy toczące się wokół reklamowania jedzenia i określonych produktów, wciąż jednak tkwi w mocnych binarnych opozycjach płciowych, rozdzielając to, co uchodzi za męskie, od tego, co uchodzi za kobiece. I mimo że sporo uwagi poświęca składom produktów, estetyce i wysoce performatywnym modelom opowiadania o zawartości dietetycznych artykułów, mam wrażenie, że zaproponowane przez nią pomysły dotyczące kultury jedzenia mają znacznie bardziej wywrotowy potencjał. Pozwalają spojrzeć na męskość jako na opakowanie właśnie, co więcej takie, które nie przykrywa żadnej esencji. Nie jest więc, jak chciałby Erving Goffman, rodzajem „maski w teatrze życia codziennego"5– bardziej zaś pustym tworem, powstającym w wyniku ponawianych w czasie aktów performatywnych, jak z kolei podpowiada przytaczana przeze mnie wcześniej Butler. Jest to w dodatku twór, który powstaje głównie poprzez negację i wypieranie tego, czym nie jest, a mianowicie tego, co stereotypowo i w normatywnym kluczu kojarzone jest z kobiecością: słabości, bierności, delikatności, przyjemności. Te cechy – odsyłające do norm genderowych związanych jednoznacznie z kobiecością, zdają się w przypadku kolejnych „opakowań męskości” – frazy, której redakcja użyła, jako tytułu dla bloku – nie tyle wypierane, ile raczej zamiatane pod dywan. Czasem jednak, jak w przypadku dietetycznych artykułów spożywczych, dają o sobie nieuchronnie znać. To w tych szczelinach i pęknięciach opakowań męskości należałoby dopatrywać się subwersywnego potencjału, który pozwala przyłapać niejako „na gorąco” kulturowe procesy odpowiedzialne za ustanawianie, reprodukowanie i utrwalenie w nowoczesnym świecie na różnych polach i w rozmaitych sferach pozornie sztywnych podziałów na to, co męskie, i to, co kobiece. Ostatnie dwie dekady jednak, zarówno w kulturze, jak i w kulturze jedzenia, mimowolnie rozszczelniły genderowe binaryzymy, o czym świadczy zarówno pojawienie się figury metroseksualnego mężczyzny (którego Helen Schugart definiuje jako: „miejskiego, nowoczesnego, odnoszącego sukcesy, świetnie skrojonego współczesnego heteroseksualnego faceta" 6) na początku bieżącego milenium, jak i zwiększenie widoczności i obecności medialnej oraz społecznej osób niebinarnych i transgenderowych. Sprawia to, że na męskość, dużo trudniej uchwytną niż kobiecość w jej performatywnym aspekcie, jak podpowiada Jack Halberstam7, nie możemy dłużej patrzeć jak na koherentny, spójny i esencjonalny twór. Wbrew temu, co zdają się wmawiać koncerny w rodzaju Coca Coli czy internetowe memy sławiące odwagę i bohaterstwo Zełenskiego. Oczywiście, odstępstwa od powszechnie obowiązujących norm męskości zdarzały się w każdej niemal epoce i były mniej lub bardziej akceptowalne społeczne. Od antycznego, platońskiego układu uczeń-mistrz, poprzez renesansowego i barokowego kastrata, oświeceniowego wrażliwca, romantycznego cierpiętnika, aż do figury dandysa – która furorę zrobiła na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku (trzymając się zachodnio ukształtowanej perspektywy). Wymienione tożsamościowe pozycje z jednej strony queerowały męskość, z drugiej, paradoksalnie, tym bardziej umacniały hegemonię jej białej, heteroseksualnej i cis-genderowej wersji, będąc jedynie tymczasowymi i „egzotycznymi” wyjątkami.

Przypadek medialnej obecności i reprezentacji prezydenta Ukrainy – jeszcze niedawno miękkiego, kobiecego, nowoczesnego mężczyzny, a obecnie twardego, dzielnego żołnierza – obrońcy narodu – skłania mnie do próby spojrzenia na męskość jako na rodzaj opakowania właśnie, i to takiego, jakie wypiera i przykrywa nie prawdziwe „ja”, ale spychaną i wypieraną, normatywnie rozumianą kobiecość. Poniższe przykłady, jakie poddaję krótkiej analizie, zdają się potwierdzać te intuicje. Celowo wybieram dwa różne media: hollywoodzki film oraz autobiograficzną książkę, żeby pokazać, jak na różne sposoby i wychodząc z różnych ideologicznych paradygmatów konstruuje się i opowiada o opakowaniach męskości. Nie przez przypadek też omawiane przeze mnie reprezentacje męskości odsyłają do jej cis-genderowych modeli – z założenia rzekomo spójnych i jednoznacznych, w których nie ma miejsca na płciowe gry i przekroczenia. W zasadzie też każdy z nich stanowi rodzaj krytyki toksycznej męskości i patriarchalnego porządku, a konstrukty tejże, choć mniej lub bardziej świadomie ujęte i prezentowane jako opakowania właśnie – odgrywają w procesie krytycznego namysłu nad nią niebagatelną rolę.

To w tych szczelinach i pęknięciach opakowań męskości należałoby dopatrywać się subwersywnego potencjału, który pozwala przyłapać niejako „na gorąco” kulturowe procesy odpowiedzialne za ustanawianie, reprodukowanie i utrwalenie w nowoczesnym świecie na różnych polach i w rozmaitych sferach pozornie sztywnych podziałów na to, co męskie, i to, co kobiece.

Batman Matta Reevesa, którego światowa premiera odbyła się na początku marca tego roku, to mroczna, zarówno estetycznie, jak treściowo i ideologicznie, opowieść o traumie, kładącej się cieniem na mieście Gotham i życiu bohaterów ucieleśniających dwa pozornie odmienne modele męskości. Bruce Wayne jako tytułowy Batman (w tej roli nieprzypadkowo obsadzony tu niegdysiejszy idol nastolatków z sagi Zmierzch Robert Pattinson, specjalizujący się w rolach nieprzystosowanych społecznie wrażliwców) nie ma w sobie nic z ekscentrycznego playboya, jakiego widzowie mogą pamiętać z ekranizacji komiksu o losach człowieka-nietoperza z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku (taką wersję postaci stworzył chociażby Val Kilmer w Batman For-ever). Blady, wiecznie smutny, obnoszący zmartwioną minę, z nieco dłuższymi włosami bardziej przypomina wokalistę emo-rockowego albo grunge’owego zespołu niż twardego superbohatera. Zresztą numery kultowej kapeli Nir-vana w dużej mierze tworzą ścieżkę dźwiękową filmu Reevesa i ten wybór również wydaje się celowy. Wszak subkultura grunge wprowadziła na dobre do nowoczesnego, głównego obiegu kulturowego model cis-genderowej, acz delikatnej i pogubionej męskości, cierpiącej i targanej melancholią. Smutek Wayne’a w wydaniu Pattinsona wynika z jednej strony z nieumiejętności przepracowania traumy i odbycia ostatecznej żałoby po stracie rodziców w dzieciństwie. Z drugiej natomiast, ma w sobie rodzaj bardziej może nawet seksualnej, niż genderowej melancholii, o jakiej pisał już Sigmund Freud 8. Ten Batman przecież nie tkwi w żadnej praktycznie relacji romantyczno-erotycznej, a pojawienie się na jego horyzoncie Seliny Kyle jako Kobiety Kota (Zoë Kravitz) nie rozbudza w nim bynajmniej pragnienia i pożądania. Dwa nieśmiałe i delikatne pocałunki w trzygodzinnym filmie zainicjowane są przez Selinę i oba są bardziej rodzajem czułego gestu, niż dają ujście namiętności. W orbicie zainteresowań tego Batmana leży głównie uratowanie Gotham City i próba odkupienia czynu z przeszłości.

Jak się okazuje – idzie o nic innego, jak o popularne w kulturowych reprezentacjach nowoczesnych modeli męskości winy ojca, rzekomo dziedziczone przez syna. Rzeczone „daddy issues” nie tyle nawet odgrywają ważną rolę w procesie queerowania (w znaczeniu przydawania nienormatywnych konotacji) tożsamości Wayne’a, ile pozwalają wprowadzić wspomniane delikatność, wrażliwość i smutek – cechy kojarzone z kobiecością – jako najważniejsze komponenty postaci. Jak można się domyślić, Wayne chce odciąć się podświadomie od męskiej sfery reprezentowanej przez ojca, a jednocześnie wciąż nie potrafi poradzić sobie z pozycją chłopca wychowanego praktycznie bez rodziców. W tym ujęciu, jego alter ego – Człowiek-Nietoperz staje się genderowym wybawieniem – kanalizuje przecież typowo męskie cechy, na czele z siłą, walecznością, odwagą. Poza tym jest dosłownym i metaforycznym „opakowaniem męskości”. Czarny, podkreślający muskulaturę strój, wyposażony w niezliczoną ilość gadżetów i tajnych broni – natychmiast po włożeniu zmienia całe ułożenie ciała Wayne’a, przydając mu męskiego animuszu i postury. Co więcej, przykrywa fizycznie i symbolicznie cielesność smutnego, wrażliwego chłopaka – nadając jej zupełnie nową, superbohaterską jakość.

Pokazuje to dobitnie scena, w której Batman zrzuca rzeczony ekwipunek, a kamera w zbliżeniu ukazuje pozornie silne i muskularne plecy idącego ciemnym korytarzem rodzinnego domu Wayne’a tylko po to – jak się zdaje – żeby za moment skierować uwagę widzów na jego cierpiącą, zagubioną twarz, przesłoniętą opadającymi na oba policzki dłuższymi kosmykami włosów – zdecydowanie „niemęską fryzurą”. Batman z tej perspektywy to nic innego jak opakowanie męskości nie tylko przesłaniające bardziej kobiece cechy Wayne’a, ale też konsekwentnie prezentowane w filmie Reevesa jako kostium, który drażni i uwiera superbohatera. Konsekwentnie portretowanego jako przygnębiony wrażliwiec, nijak nieprzystającego do wzorców i wyobrażeń o ultramęskim zbawicielu Gotham City i jego mieszkańców. Który wie już, kim nie jest, ale wciąż nie potrafi wyjść poza sztywne wzorce genderowe. I być może stąd wynikają jego smutek i cierpienie, akcentowane w każdej scenie, w której Bruce zrzuca kostium Batmana i staje przed widzami jako „niemęski mężczyzna-sierota”, usiłujący przez swoje superbohaterstwo nieudolnie przepracować niedostatki i braki, co prowadzi nieuchronnie do genderowej i seksualnej melancholii.

Głównym przeciwnikiem Batmana, poza jego własnymi demonami przeszłości, jest w filmie Reevesa Edward Nashton jako Człowiek-Zagadka (w tej roli odgrywający często psychopatów Paul Dano). Nashton, podobnie jak Wayne, okazuje się sierotą, w dodatku wychowanym w domu dziecka, na który łożyła rodzina Człowieka-Nietoperza. Jak jednak wykłada już zza szyby w szpitalu psychiatrycznym (do którego trafia pojmany wcześniej przez policję i Batmana), w przeciwieństwie do Wayne’a, był sierotą bez milionów. Klasowy status z pewnością różni te dwie postacie. Podobnie, jak – na pierwszy rzut oka – reprezentowany przez nie model męskości. O ile Batman jest walecznym, choć nienormatywnym przez emanujący z niego głęboki smutek superbohaterem, o tyle Człowiek-Zagadka to typowy czarny charakter. Przemocowiec, który nie cofnie się przed niczym, żeby zrealizować swój plan krwawej zemsty na najważniejszych oficjelach skorumpowanego Gotham City. Sieje terror i popłoch w mieście, zachowując się w sumie jak modelowy pewny siebie samiec alfa – pełen siły i agresji, które pożytkuje na sianie popłochu i zniszczenia. Oglądane na nakręconym techniką DIY wideo, jakie podsyła do władz miasta, opakowanie męskości Człowieka-Zagadki nie dość, że natychmiast sugeruje, że mamy do czynienia z czystym złem (zmodyfikowany, demoniczny głos, całkowite zakrycie twarzy), to w dodatku nosi piętno różnicy klasowej. Podklejony taśmami strój, również „po męsku” czarny, w niczym nie przypomina funkcjonalnego, pięknego i wyposażonego w drogie udoskonalenia kostiumu Batmana. Zamiast tego sprawia wrażenie skomponowanego naprędce w warunkach domowych. Co znamienne – pojedynek pomiędzy centralnymi bohaterami nie odbywa się w filmie właściwie poprzez walkę i fizyczną konfrontację, lecz rozgrywa w sferze bardziej intelektualnej. Człowiek-Zagadka podsuwa Batmanowi kolejne tropy i rebusy, które mają naprowadzić go na planowane przez zamachy. Nieustannie tworząc trudne łamigłówki, miesza szyki Człowiekowi-Nietoperzowi oraz miejscowej policji.

stepniak_batman.jpg

"Batman", reż. Matt Reeves, 2022, fot. materiały prasowe

Starcie dwóch tak pozornie odmiennych typów męskości, ubranych w opakowania superbohatera i czarnego charakteru, pochodzących z bardziej tradycyjnego repertuaru męskości, nosi więc ślady ponowoczesnego paradygmatu, zgodnie z którym to nie siła i przewaga fizyczna mają świadczyć o władzy i zwycięstwie nad przeciwnikiem. Nic dziwnego, przecież kiedy ściągnąć opakowania męskości z Człowieka-Nietoperza i Człowieka-Zagadki, choć tak różne zdawałoby się ideowo i estetycznie, okaże się, że skrywają to samo: smutnego, przestraszonego, wyalienowanego chłopca-sierotę, który z różnych przyczyn nie może dorosnąć: pierwszy bawi się w wybawcę, drugi – w oprawcę. Ta zabawa przypomina z jednej strony typowo „chłopięce” rozgrywki, z drugiej – nie odnosi się bynajmniej do fizyczności i siły. Jak zaznacza Mary Louise Adams, pisząc o genderowych uwikłaniach chłopięcości i męskości w „ostre i sportowe” gry: „Postawienie na męskie zabawy, sporty i atletyczne zdolności jest sposobem na ustanowienie widocznie męskiej tożsamości, przekonującej w swoim ucieleśnieniu i obecności”9. Gra pomiędzy Batmanem i Człowiekiem-Zagadką odsłania ich nienormatywną męskość. Obaj pod swoimi strojami skrywają nieprzystosowanych społecznie chłopców-sieroty, którzy nie mogą dorosnąć – bo żaden z nich nie przepracował traum z dzieciństwa i dla obu są one głównym motorem działania. Zabawa w łamigłówki jest w związku z tym kolejnym elementem, jaki odsłania niestandardową trajektorię męskości, którą należy przykryć przygotowanym za grube miliony albo skleconym samodzielnie kostiumem-opakowaniem, który sugeruje siłę, waleczność, ale też przemocowość i toksyczność – nieodłączne wyznaczniki tradycyjnej męskości. Nic dziwnego, że Człowiek-Nietoperz jest tak smutny, a Człowiek-Zagadka szalony.

Jak toksyczne wzorce męskości oddziałują na queerowych mężczyzn, którzy od najmłodszych lat muszą przywdziewać kolejne opakowania, żeby ustrzec się przed społecznymi sankcjami, opowiada wprost Edgar Gomez w High-Risk Homosexual. Wydana przed kilkoma miesiącami w USA książka opowiada o dorastaniu geja pochodzącego z dość tradycyjnej rodziny z korzeniami w Ameryce Łacińskiej – Nikaragui i Puerto Rico. Spędzone w niewielkim mieście na Florydzie dzieciństwo i wczesna młodość, zgodnie z konwencją autobiograficznego gatunku literackiego, stają się pretekstem do opowiedzenia mnóstwa mniej i bardziej zabawnych anegdot, z których większość bezlitośnie obnaża systemowy rasizm i homofobię. Gomez konsekwentnie przedstawia lekcje standardowej męskości, jaką zafundowali mu najbliżsi od momentu, gdy zauważyli, że „coś z nim może być nie tak”. Jedną z nich było wysłanie go, jako trzynastoletniego i nieprzejawiającego zainteresowania płcią przeciwną chłopaka, do rodzinnej Nikaragui do wujka, który zajmował się organizowaniem walk kogutów. Ta brutalna gra miała stać się dla młodego Gomeza platformą genderowej i seksualnej edukacji i nauczyć go twardości, brutalności i męstwa. W rozdziale zatytułowanym Straight Acting autor pisze z kolei o tym, jak jako zafascynowany Jennifer Lopez – z pochodzenia biedną dziewczyną z Puerto Rico – dwunastolatek z wypiekami na twarzy oglądał jej teledyski, przy wyraźnej dezaprobacie otoczenia. Postanowił więc, że będzie starał się stwarzać pozory jak najbardziej dziwnego, żeby odwrócić uwagę od swojej nieco „kobieco miękkiej” genderowej prezentacji i przeczucia (bardziej niż pewności), że podobają mu się chłopcy. Zapisał się do szkolnego teatru, w dodatku, o ironio, w okresie prac nad wystawieniem musicalu – uważanego powszechnie za na wskroś „homo spektakl”.

3.5_x_2_in.jpg

Patyczki do uszu, czyli multi-narzędzie dla mężczyzn, męska miska dla psa. Fot. reddit.com/r/pointlesslygendered/

Opakowania męskości w przypadku Gomeza, nakładane, by przykryć jego (homo)seksualność, nie wyczerpały się wcale wraz z przeminięciem okresu dojrzewania. W jednym z późniejszych rozdziałów książki autor opowiada o okresie swego życia, gdy miał dwadzieścia kilka lat i był już świadomym, a wręcz dumnym i otwarcie homoseksualnym mężczyzną latynoamerykańskiego pochodzenia. W tamtym czasie spotykał się z białym, nieco starszym od siebie facetem, który szczególnie cenił sobie „męskich mężczyzn”. Żeby zadowolić partnera, Gomez chodził z nim do barów grać w bilard, pić piwo (za którym nie przepadał i w głębi duszy miał ochotę na kolorowe drinki przewidziane tradycyjnie dla pań), zaczął coraz więcej czasu spędzać na siłowni, pracując nad muskulaturą (choć nie lubił też ćwiczyć) i modulował nieco głos, żeby brzmieć bardziej nisko i szorstko. Codziennie zastanawiał się jednak, kiedy jego partner zorientuje się, że coś tu nie gra, a pieczołowicie ustanawiane, choć na homoseksualnym ciele, opakowanie tradycyjnej genderowo męskości nie będzie dłużej do niego pasować? Ten sądny dzień jednak nie nadszedł, to Gomez znudził się performansem męskości i postanowił zakończyć relację.

Wspominam o tych momentach z życia Gomeza, w których najbardziej intensywnie rządziły jego genderem opakowania męskości – narzucane przez społeczne normy, w których pułapce znalazł się również on sam. Odgrywanie skodyfikowanych płciowo skryptów miało wymazać jego homoseksualizm, ale i wstydliwą „kobiecość” – ważny element tożsamości wielu dorastających i dorosłych gejów. Jak zaznacza sam autor:

Zawsze wydawało mi się, że definicja maczyzmu jest dość ironiczna, zważywszy na fakt, że duma jest terminem jednoznacznie kojarzonym z queerowymi społecznościami – wrogimi maczystom. Queerowi mężczyźni w szczególności reprezentują zarówno odrzucenie, jak i kult męskości. Kochamy mężczyzn mimo tego, co męskość tak często oznacza. […] Możemy być tak samo aroganccy i seksistowscy jak nasi heteroseksualni bracia, a bardziej kobiecy queerowi mężczyźni również mogą przyczyniać się do podtrzymania maczyzmu poprzez docenianie tradycyjnych przejawów męskości. […] w świecie zdeterminowanym, żeby nas wymazać, queerowi, latynoscy mężczyźni muszą znaleźć sposoby, żeby trzymać się dumy, żeby przetrwać, choć męska duma jest często tym, z czym walczymy, zarówno w nas samych, jak i w innych10.

Gomez, uwikłany w gęstą sieć stereotypów kulturowych i podwójnie wykluczony z tradycyjnych modeli męskości z racji seksualności i rasy, pokazuje, że emancypacyjny potencjał i być może wyjście z genderowego impasu tkwi w nieustannym podważaniu, omawianiu, akcentowaniu i dekonstruowaniu obowiązujących płciowych norm. W jego przypadku naznaczonych dodatkowo gejowskim kultem męskości i typowo latynoamerykańskim maczyzmem – których toksyczny potencjał w sposób zabawny, ale przede wszystkim bolesny autor stara się rozbroić i przepracować.

Żeby zadowolić partnera, Gomez chodził z nim do barów grać w bilard, pić piwo (za którym nie przepadał i w głębi duszy miał ochotę na kolorowe drinki przewidziane tradycyjnie dla pań), zaczął coraz więcej czasu spędzać na siłowni, pracując nad muskulaturą (choć nie lubił też ćwiczyć) i modulował nieco głos, żeby brzmieć bardziej nisko i szorstko.

W przeciwieństwie do Batmana i Człowieka-Zagadki z filmu Reevesa (choć trudno porównać fikcyjne postacie z opisywanym w kluczu autobiograficznym doświadczeniem), Gomez nie tyle nawet wyzwala się z opresyjnych genderowych schematów, ile raczej zdaje sobie sprawę, że są one niczym innym jak dyskursywnymi, performatywnymi opakowaniami. I być może w tym tkwi siła i subwersywny potencjał nowych, powstających na naszych oczach modeli i sposobów męskiej genderowej reprezentacji. W podkreślaniu, odnoszeniu się do, a przede wszystkim w podważaniu płciowych stereotypów i norm. Zarówno przypadki Zełenskiego i jego rehabilitowanej poprzez wojenne artefakty męskości, zawierającej elementy, jakie przywodzą na myśl występ drag, jak i dwóch centralnych bohaterów Batmana dobitnie obnażają to, że wciąż tkwimy w genderowym impasie. Często prowadzi on do reprodukowania toksycznych wzorców i podtrzymywania opresyjnych norm kulturowych. Jako kontrprzykład omawiam wspomnienia homoseksualnego mężczyzny latynoamerykańskiego pochodzenia, który tematyzuje i opowiada wprost o naznaczonej kobiecością męskości. Historie z jego życia pokazują zasięg oddziaływania normatywnych wzorców genderowych i opisują ich toksyczny trening. Gomez sam wpada w pułapkę zastawioną przez obowiązujące wzorce płciowe i zaczyna ustanawiać własne opakowanie męskości, po latach uświadamiając sobie, że jedyną drogą do zmiany społecznej jest otwarte wyrażanie sprzeciwu wobec obowiązującego (genderowego) status quo. Jednocześnie zwraca uwagę na ważny aspekt w analizowaniu i spoglądaniu na modele męskości – w gęstej sieci stereotypowych wyobrażeń na jej temat tkwią również geje, często reprodukujący opresyjne płciowe schematy.

 Wybrane przeze mnie przykłady sporo dzieli – media, w jakich są stworzone, seksualność omawianych postaci, aż po status ontologiczny – Zełenski i Gomez to realni mężczyźni. Każdy jednak z omawianych przypadków łączy performatywny aspekt ustanawianej przez nie męskości, przykryty poprzez pozornie spójne opakowanie. Wywrotowy potencjał, jak pokazuje książka Gomeza, leży więc w odsłanianiu procesów produkcji i reprodukcji rzeczonych opakowań. W tym kontekście antidotum na genderowy impas może być nie tyle nawet rozluźnienie norm związanych z męskością, lecz ich gruntowna krytyka i przemodelowanie. Idzie więc może o – niczym w klasycznym już eseju Eve Kosofsky Sedgwick How to Bring Your Kids Up Gay – zmianę kulturowego paradygmatu, w jakim nienormatywne tożsamości genderowe są nie tyle ledwie tolerowane, ile rozkwitają i wzmacniają swą widzialność 11. Uświadomienie sobie, jak zrobione są i co skrywają opakowania męskości, może być jednym z ważnych kroków w tej szerzej zakrojonej społeczno-kulturowej transformacji, która przecież od lat już rozgrywa się na naszych oczach. Nieważne, jak bardzo władza, koncerny czy instytucje chcą nam wmówić, że binarne podziały na męskość i kobiecość powinny obowiązywać zawsze i wszędzie.

 

 
  • 1. Zob. Judith Butler Uwikłani w płeć, przełożyła Karolina Krasuska, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2008.
  • 2. Por. Judith Butler Bodies That Matter. On the Discoursive Limits of „Sex”, Routledge, New York and London 1993.
  • 3. Emily J. H. Contois Diners, Dudes & Diets. How Gender and Power Collide In Food Media And Culture, The University of North Carolina Press, Chapel Hill 2020, s. 2.
  • 4. Tamże, s. 72.
  • 5. Zob. Erving Goffman Człowiek w teatrze życia codziennego, przełożyli Halina Datner, Paweł Śpiewak, Wydawnictwo Aletheia, Wrocław 2020.
  • 6. Helene Schugart Managing Masculinities: The Metrosexual Moment, „Communication and Critical/Cultural Studies” nr 3/2008, s. 283.
  • 7. Zob. Jack Halberstam Female Masculinity, Duke University Press, Durham, London 1998.
  • 8. Zob. Sigmund Freud Trzy eseje z teorii seksualnej, przełożył Robert Reszke, w tegoż Życie seksualne, t. 5, Wydawnictwo KR, 2007.
  • 9. Mary Louise Adams No Taste For Rough-and-Tumble Play: Sport Discourses, the DSM and the Regulation of Effeminacy, „GLQ: A Journal of Lesbian and Gay Studies”, nr 4/2013, s. 535.
  • 10.  Edgar Gomez High-Risk Homosexual. A Memoir, Soft Skull Press, New York 2022, s. 6.
  • 11. Zob. Eve Kosofsky Sedgwick How to Bring Your Kids Up Gay, „Social Text” nr 29, 1991, s. 18-27.

Udostępnij

Grzegorz Stępniak

Autor jest badaczem i eseistą, dyrektorem programowym Festiwalu Mastercard OFF CAMERA. Studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie obronił doktorat, oraz na Uniwersytecie w Pittsburghu, w School of Theatre, Film and Television na UCLA w Los Angeles oraz na American and Ethnicity Studies Department (University of Southern California). Wydał Sztuka życia inaczej (2017). Dramaturgicznie współpracował z Wiktorem Rubinem i Jolantą Janiczak.