norma_mccorvey_jane_roe_and_her_lawyer_gloria_allred_on_the_steps_of_the_supreme_court_1989.jpg

Norma McCorvey (Jane Roe) i jej prawniczka Gloria Allred na stopniach Sądu Najwyższego w 1989 roku. Wikimedia Commons

Kilku ludzi we właściwych miejscach

Magdalena Kos
W numerach
Kwiecień
2023
4 (797)

Czytając Prawo urodzenia Davida Robsona, nie sposób nie zadawać sobie ciągle pytania: jak to się mogło stać? Jak to się mogło stać, że Amerykanie odmieniający przez wszystkie przypadki wolność (i to zarówno tę desygnowaną przez freedom, jak i przez liberty) żyją w kraju, gdzie aborcja jest zakazana, kliniki aborcyjne są zamknięte, bohaterka nie może udać się do wykwalifikowanego lekarza, tylko korzysta z usług samozwańczego „waginalnego najemnika”? Dlaczego za przeprowadzenie zabiegu grozi kara więzienia zarówno dla kobiety i dla osoby wykonującej go? Nie mamy tu do czynienia z jakimś dramatycznym wydarzeniem, wojną, katastrofą demograficzną rodem z Ludzkich dzieci czy zamachem stanu z Opowieści podręcznej. Nie, wizja naszkicowana przez Davida Robsona jest o wiele bardziej przyziemna, ale co za tym idzie, przerażająca. W istocie autor wysuwa całkiem wiarygodny wniosek z historii praw aborcyjnych i antyaborcyjnych w Stanach, ze szczególnym uwzględnieniem najnowszych wydarzeń. W tym artykule przedstawię tę historię, skupiając się przede wszystkim na zmieniającej się roli Sądu Najwyższego, który w 1973 roku zapewnił amerykańskim kobietom dostęp do zabiegu, jednak po pięćdziesięciu latach uchylił tę decyzję, pozostawiając ją w gestii poszczególnych stanów.

2.

Przyznam się do czegoś. Lubię dramaty sądowe. Jest coś niebywale mesmeryzującego w napięciu budowanym w sali sądowej, gdzie dostojny pan lub pani z drewnianym młotkiem w ręku utrzymuje porządek, strony rywalizują na argumenty, a ludzkie życie wisi na włosku. I kiedy po raz pierwszy usłyszałam o sprawie Roe v. Wade na zajęciach z prawa amerykańskiego, właśnie w taki sposób wyobrażałam sobie dzień 22 stycznia 1973 roku: publiczność w sali Sądu Najwyższego w Waszyngtonie pełna napięcia, w niezmąconej ciszy Warren Earl Burger, prezes Sądu Najwyższego sięga po znajdującą się przy jego podium księgę akt, opatrzoną wytłuszczonym tytułem Roe v. Wade, a następnie drżącym głosem odczytuje preambułę wyroku. Kiedy z prawniczego żargonu dziennikarze i zgromadzeni widzowie wyławiają meritum orzeczenia Sądu, w sali wybucha wielka wrzawa. Zwycięstwo! Aborcja jest legalna i już nigdy żaden stan nie odmówi żadnej kobiecie dostępu do niej. Wielki tryumf liberałów, postępowców i Demokratów w przetaczającej się przez Stany wojnie kulturowej…

I tak, ten opis to fikcja, wymarzona w iście hollywoodzkim stylu, niby w jednym z filmów Sidneya Lumeta. W fikcji tej sprawa jest prosta – jest Jane Roe i Henry Wade: pokrzywdzona przez system kobieta i reprezentujący ów system teksański prokurator, są liberałowie i konserwatyści, Demokraci i Republikanie, a sprawa to wielkie zwycięstwo progresywnych wartości w kraju ceniących sobie wolność Amerykanów.1 Fikcja ta jednak blednie w porównaniu z prawdziwą historią tych zdarzeń. Jak to się stało, że przez pięćdziesiąt lat Amerykanie mieli żelazne prawo do aborcji i jak to się stało, że utracili je na mocy wyroku tego samego sądu? I co mają z tym wspólnego wspomniani przez Stephanie – bohaterkę Prawa urodzenia – sędziowie-oryginaliści?

3.

Od momentu, kiedy pierwsi osadnicy pojawili się w Wirginii i Massachusetts na początku siedemnastego wieku, aborcja i ograniczanie dostępu do niej właściwie nikogo nie obchodziły, oczywiście mówiąc z perspektywy prawniczej. Świadczeniem zabiegów, a szerzej – opieką medyczną nad ciężarnymi, przebiegiem ciąży i porodem, ale także przerywaniem ciąży – zajmowały się kobiety położne (ang. midwives). Legalne ograniczenia w dostępie do aborcji, o ile się pojawiały, dotyczyły dopiero momentu, w którym kobieta była w stanie wyczuć ruchy płodu (w języku angielskim moment ten zwykle się określa w literaturze przedmiotu jako quickening), i pojawiały się tylko w obrębie kilku stanów.2Dopiero „postęp” w zakresie nauk medycznych, związany z postępującą standaryzacją praktyk, rozwojem edukacji, pojawieniem się zawodu lekarza, ale także biurokratyzacją i maskulinizacją medycyny doprowadziły do powstania w 1847 Amerykańskiego Towarzystwa Medycznego, którego antyaborcyjna propaganda i lobbing doprowadziły do uchwalenia praw antyaborcyjnych w czterdziestu stanach w ciągu następnych kilku dekad. Wciąż jednak nie możemy mówić o żadnych regulacjach pro- lub antyaborcyjnych na szczeblu federalnym.

Amerykańska konstytucja to dokument zawiły, ale niezbyt długi. Oryginalna wersja, pierwotnie ukształtowana w 1787 roku, składa się z siedmiu sekcji regulujących strukturę i uprawnienia poszczególnych działów administracji rządowej, które zostały opisane na zaledwie kilkunastu stronach tekstu. W pierwotnym (uchwalonym) kształcie amerykańska konstytucja nie wspomina zbyt wiele o prawach i swobodach obywatelskich. Dopiero dwa lata później kwestię tę wzięto pod uwagę, kiedy Kongres uchwalił Kartę praw Stanów Zjednoczonych, czyli zbiór dziesięciu pierwszych poprawek do konstytucji. Znalazły się wśród nich między innymi: słynna poprawka pierwsza, gwarantująca wolność słowa, druku i wyznania, kontrowersyjna poprawka druga, zapewniająca Amerykanom wolność dostępu do broni, czwarta, zastrzegająca wolność od „nieuzasadnionych rewizji i zatrzymania”, czy szósta, regulująca prawa obywateli w procesach karnych. Kolejne poprawki dodawano (a czasami nawet – uchylano) na przestrzeni kolejnych dekad i dziś amerykańska konstytucja liczy ich sobie dwadzieścia siedem.

Tekst prawa to jednak tylko jedna strona medalu. Drugą jest jego interpretacja, czego w Stanach, rzecz jasna, dokonują sądy. Naczelnym sądem zajmującym się interpretacją konstytucji jest wspomniany już Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych (ang. Supreme Court of the United States; SCOTUS). W praktyce Sąd reguluje zakres funkcjonowania różnych poprawek. I tak – Amerykanie mają prawo do wolności słowa, ale już nie do krzywoprzysięstwa czy zniesławienia; ich prawo do wolności od rewizji może być zniesione, jeśli funkcjonariusz policji ma „uzasadnione podejrzenie” popełnienia przestępstwa – i tak dalej. Co bardzo ważne: składa się on z dziewięciu sędziów, nominowanych przez Prezydenta i akceptowanych przez senat – na dożywotnią kadencję. Amerykański Sąd Najwyższy ma właściwie niczym nieograniczoną wolność w wybieraniu sobie spraw, którymi się zajmuje. Szacuje się, że każdego roku do sądu wpływa ponad siedem tysięcy wniosków, z których rozpatruje on między sto a sto pięćdziesiąt, czyli około dwóch procent. I powiedzmy sobie szczerze – większość z tych postępowań jest dla przeciętnego amerykańskiego obywatela po prostu nudna, dotyczą szczegółów prawa administracyjnego czy interpretacji kilku wyrażeń w wysokospecjalistycznych ustawach.3 Sąd Najwyższy ma jednak możliwość decydowania o kluczowych, historycznych i społecznych kwestiach, od których (nie bójmy się użyć tu doniosłych słów) zależą życie, zdrowie i godność setek tysięcy ludzi. Czy czarni mieszkańcy Stanów to ich obywatele i czy mogą być niewolnikami? Czy segregacja rasowa jest okej? Czy rząd może prowadzić obozy koncentracyjne dla obywateli pochodzenia japońskiego? Czy amerykańscy uczniowie muszą ślubować wierność przed flagą przed lekcjami w szkole? Czy korporacje to ludzie, pieniądze to wolność słowa, a Kongres może ograniczyć dotacje, jakie korporacje mogą wydawać na wybranych przez siebie kandydatów? Czy czarni i biali mieszkańcy mogą zawierać małżeństwa? Czy geje mogą zawierać małżeństwa? Czy geje mogą w ogóle uprawiać seks? Litanię tych pytań wymieniam nieprzypadkowo, gdyż – znowu – bądźmy szczerzy, Sąd Najwyższy ma długą historię absolutnie żenujących i skandalicznych decyzji, a każdy student amerykanistyki pierwszego roku potrafi wymienić takie sprawy jak Dred Scott v. Sanford czy Plessy v. Fergusson.4

4.

Zanim przejdziemy do rozważenia, czym właściwie jest Roe v. Wade, warto omówić inną sprawę, będącą w pewnym sensie preludium do Roe. W drugiej połowie dziewiętnastego wieku pod wpływem tak zwanego trzeciego wielkiego przebudzenia (ang. Great Awakening) w myśli politycznej i społecznej wzmacniały się wpływy różnych wariantów chrześcijańskiego fundamentalizmu. Mówimy tu zarówno o dużej liczbie polityków, identyfikujących się otwarcie jako radykalni chrześcijanie, a także o nieformalnych sposobach wywierania przez Kościół wpływu na władzę za pośrednictwem mediów oraz lobbingu. Jedną z centralnych postaci owego ruchu był Anthony Comstock, inspektor pocztowy z Connecticut i założyciel Nowojorskiego Stowarzyszenia dla Zwalczania Występku (New York Society for the Suppression of Vice, NYSSV) – silnie inspirowanego brytyjskim Związkiem Chrześcijańskiej Młodzieży Męskiej (Young Men Christian Association, YMCA), organizacji, której celem było wyplenienie z życia publicznego i prywatnego wszystkiego, co pozostawało w niezgodzie z chrześcijańską moralnością: od erotycznej literatury, poprzez hazard i działalność ruchu sufrażystek, po aborcję i dostępność środków antykoncepcyjnych. Pod wpływem radykalnego chrześcijańskiego lobbingu rząd federalny i wiele stanów uchwaliło w latach siedemdziesiątych tak zwane prawa Comstocka (ang. Comstock Laws), regulujące między innymi obrót środkami wczesnoporonnymi i antykoncepcyjnymi. Jednym ze stanów, w których prawa Comstocka przybrały najbardziej ekstremalną postać, było Connecticut, gdzie prawo zabraniało nie tylko handlu, ale także posiadania i stosowania środków antykoncepcyjnych.

calls_to_save_planned_parenthood_32411383296.jpg

Kotki popierają świadome macierzyństwo. Marsz Kobiet w Nowym Jorku, 21 stycznia 2017 roku, fot. Wikimedia Commons.

O ile w drugiej połowie dziewiętnastego wieku istniało społeczne poparcie dla kryminalizacji środków antykoncepcyjnych, o tyle kilka dekad później sytuacja uległa odwróceniu. I tak, w połowie dwudziestego wieku prawa Comstocka, w stanach, gdzie wciąż funkcjonowały, budziły coraz większą frustrację i sprzeciw (także ze strony zwykłych obywateli). Tu jednak dochodzimy do niebanalnego pytania: co zrobić w obliczu niesprawiedliwego prawa? Najprostszą odpowiedzią wydaje się działanie na rzecz jego zmiany na poziomie władzy prawodawczej, to jest stanowych lub federalnych izb. Ale w przypadku, gdy jakaś izba władzy ustawodawczej tkwi w impasie (jego specyficzną formę w języku angielskim określa słowo gridlock), różni aktywiści społeczni i polityczni często odwołują się do drugiego sposobu, to znaczy stwierdzenia, że dane prawo jest niekonstytucyjne. Wymaga to znalezienia odpowiedniego kazusu: przypadku osoby, która na mocy domniemanego prawa została skazana prawomocnym wyrokiem (alternatywnie, można taką sytuację umyślnie i celowo sprowokować). Następnie od wyroku należy się odwoływać w kolejnych sądach apelacyjnych, wskazując na niekonstytucyjność danego prawa, aż sprawa trafi do Sądu Najwyższego, gdzie – być może – zapadnie pomyślny wyrok. Jest to więc droga długa, żmudna, kosztowna i niegwarantująca sukcesu (jak pisałam, Sąd Najwyższy sam wybiera sobie sprawy, którymi się zajmuje). Niemniej, największe organizacje aktywistyczne, reprezentujące interesy różnych grup społecznych, prawicowych, lewicowych i tych, które identyfikują się jako „apolityczne”, mają na swoich usługach całe rzesze prawników gotowych podjąć się takiego wyzwania. W ten sposób doszło do podważenia prawa w Connecticut. Pierwszego listopada 1961 roku Estelle Griswold, dyrektorka gałęzi Planned Parenthood w stanie Connecticut, otworzyła w miasteczku New Haven klinikę, gdzie zgłaszającym się pacjentkom przepisywano środki antykoncepcyjne. W ciągu zaledwie kilku dni Estelle (wraz z lekarzami obecnymi na miejscu) została aresztowana, a następnie skazana na karę grzywny. Planned Parenthood odwołało się od kary, a sprawa ostatecznie trafiła do Sądu Najwyższego pod nazwą Griswold v. Connecticut.

W czerwcu 1962 roku Sąd wydał wyrok. Stanowisko Griswold poparło siedmiu sędziów, przy sprzeciwie dwóch. Autorem decyzji był William O. Douglas, słynący z liberalno-progresywnych poglądów sędzia nominowany jeszcze przed drugą wojną światową przez Franklina Roosevelta. Przed Sądem Najwyższym sprawa toczyła się wokół zagadnienia: czy osoby w związku małżeńskim mają prawo do prywatności, które chroniłoby je przed zakazem stosowania środków antykoncepcyjnych?  Takie prawo nie jest wprost zapisane w konstytucji. Jednak Douglas argumentował, że liczne prawa i swobody obywatelskie zawarte w Karcie Praw i późniejszych poprawkach „emanują”, rzucając w ten sposób „półcień” (ang. penumbras) i w ten sposób implikują istnienie tych praw, o których Konstytucja bezpośrednio nic nie mówi, a jednym z takich praw jest właśnie prawo do prywatności.

ussc_justice_group_photo-1973_black_and_white.png

Skład Sądu Najwyższego USA w 1973 roku. Fot. Wikimedia Commons.

Orzeczenie w Griswold to decyzja kontrowersyjna nie ze względu na meritum sprawy, ale przez argumentację sądu. Sprzeciwiła się jej dwójka sędziów, którzy twierdzili, że skoro konstytucja nic nie wspomina o prawie do prywatności, to takie prawo zwyczajnie nie istnieje, a wnioskowanie, którego dopuściła się większość, to zwyczajne nadużycie. Niemniej, orzeczenie implikujące istnienie konstytucyjnego prawa do prywatności stało się precedensem, na który w późniejszych latach powoływali się aktywiści i prawnicy, na przykład w decyzji z 2003 roku (!) w sprawie Lawrence v. Texas, która ostatecznie zniosła obowiązujące wciąż w niektórych stanach prawa penalizujące stosunki homoseksualne. Dla nas jednak najbardziej interesującą decyzją, która wyrasta z Griswold, jest oczywiście Roe v. Wade, czyli sprawa, która miała miejsce o dekadę później.

5.

W tych czasach aborcja wciąż była nielegalna lub mocno ograniczona w większości stanów. Odpowiedzialność karna najczęściej groziła osobom pomagającym w aborcji, jednak w niektórych stanach także kobietom samodzielnie przerywającym własną ciążę.5Jednym ze stanów z surowymi restrykcjami był Teksas. Jednak, podobnie jak w sprawie Griswold z początku lat sześćdziesiątych, istniał ruch aktywistek i prawniczek zdeterminowanych, by znaleźć odpowiedni kazus dla sprawy sądowej i w ten sposób wpłynąć na restrykcyjne prawo. W tym miejscu należy wymienić dwa nazwiska: Sarah Weddington i Linda Coffee, dwie prawniczki z Teksasu, które przewodziły proaborcyjnym wysiłkom. W 1969 roku spotkały się z Normą McCorvey, dwudziestoletnią mieszkanką Dallas, ciężarną po raz trzeci. Nie chcąc dziecka, Norma była zdeterminowana, by przerwać ciążę, na co jednak nie pozwalało jej teksańskie prawo. Zgodziła się więc, by w kolejnych sądach reprezentowały ją Weddington i Coffee. W ten sposób przeszła do historii, chociaż szerzej znana jest pod pseudonimem Jane Roe.

Do Sądu Najwyższego sprawa trafiła dopiero w 1970 roku, pierwsze przesłuchanie stron odbyło się w grudniu 1971 roku, a drugie (motywowane głównie zmianą składu sędziowskiego: w międzyczasie dwóch sędziów zostało zastąpionych) – w październiku 1972 roku.6W swojej argumentacji Sarah Weddington powoływała się na prawo do prywatności, jak i na prawa wynikające z dziewiątej i czternastej poprawki. Dziewiąta poprawka zawiera tylko jedno zdanie: „Wymienienie w konstytucji określonych praw nie oznacza zniesienia lub ograniczenia innych praw, przysługujących ludowi”. Brzmi sensownie, prawda? W końcu nawet najbardziej hojny rząd nie jest w stanie wymienić wszystkich praw, jakie gwarantuje swoim obywatelom, co nie oznacza, że prawa te można dowolnie ograniczać. Czternasta poprawka została zaś uchwalona na skutek wojny secesyjnej. Jest znacznie dłuższa, składa się z pięciu sekcji, z których najważniejsza wydaje się być ta pierwsza. Na jej mocy przyznaje się obywatelstwo osobom urodzonym lub naturalizowanym w Stanach Zjednoczonym, zabrania się ograniczania praw obywatelskich „bez należnego prawnego procesu”, a także zapewnia równą ochronę przez prawo. Weddington argumentowała więc, że kobiety powinny mieć prawo do aborcji, a także – że rząd nie może tego prawa w żaden sposób ograniczać. Z drugiej strony, reprezentujący Teksas prawnicy bronili stanowego prawa, argumentując między innymi, że stan Teksas ma prawo traktować nienarodzony płód jako osobę i  gwarantować jej prawo do życia.

082812_planned_parenthood_007_7890534494.jpg

Wiec organizacji Planned Parenthood, sierpień 2012, fot. Wikimedia Commons.

Ostatecznie, w styczniu 1973 roku sąd ogłosił swoją decyzję, wyrokiem siedem do dwóch na rzecz Jane Roe. Sąd ogłosił, że ani stany, ani rząd federalny nie mogą zabraniać aborcji, jednakże mogą mieć uzasadniony interes, by ograniczyć dostęp (ale, podkreślmy – nie zakazać) do niej w drugim i w szczególności trzecim trymestrze, w którym płód mógłby już przeżyć poza organizmem matki. Autorem decyzji sądu był Harry Blackmun, sędzia nominowany zaledwie kilka lat wcześniej przez prezydenta Nixona. W decyzji sądu można odnaleźć kilka interesujących wniosków. Po pierwsze, dużo miejsca poświęcono analizie historii aborcji i praw antyaborcyjnych od czasów starożytnych, dochodząc do wniosku, że (poza rzadkimi wyjątkami) prawa zakazujące to właściwie nowość, wynalazek dziewiętnastego wieku. Trudno z pewnością doszukać się ich w angielskim prawie powszechnym, będącym przecież źródłem dla amerykańskiego. Prawa antyaborcyjne nie były też powszechne w czasach kolonialnych, ani przez kilka pierwszych dekad istnienia Republiki. Na szerszą skalę pojawiły się dopiero w czasie poprzedzającym wojnę secesyjną i w czasie następującym po niej. Po drugie, sąd odrzucił argumenty prawników z Teksasu, jakoby płód miał legalny status osoby i wynikające z tego tytułu prawa. Po trzecie, sąd ponownie zajął stanowisko, że Amerykanom przysługuje prawo do prywatności, chociaż większy nacisk położono na wywiedzenie tego prawa z dziewiątej i czternastej poprawki, niż na „emanowanie” innych poprawek. Po czwarte, sąd uznał, że owo prawo do prywatności obejmuje także prawo do aborcji. „Szkoda, jaką wyrządzają władze, odmawiając kobiecie wyboru w tej kwestii, jest oczywista”, pisał Blackmun.

Jak można się było spodziewać, orzeczenie wywołało kontrowersję jeszcze większą niż sprawa Griswold sprzed dekady. O ile bowiem w przypadku Griswold sposób argumentowania Sądu był dyskusyjny, o tyle mało kto chciał bronić prawa z Connecticut, zakazującego stosowania środków antykoncepcyjnych. W przypadku Roe sprawa miała się inaczej – kontrowersja istnieje na co najmniej dwóch płaszczyznach – dotyczy zarówno aborcji jako takiej, jak i argumentacji, jaką zaproponował Sąd. Sprzeciw złożyło dwóch sędziów. Ich zdaniem w sposób nieuprawniony rozszerzono interpretację dziewiątej i czternastej poprawki, szczególnie biorąc pod uwagę, że takowa interpretacja nie mogła być intencją ich pomysłodawców; zakwestionowali oni również istnienie konstytucyjnego prawa do prywatności per se. Spora część środowiska prawniczego, bez względu na prywatne poglądy dotyczące aborcji, uważała, że „nie tędy droga”, legalność aborcji nie powinna być rozpatrywana przez sąd, ale powinna być efektem działań legislacyjnych. Co oczywiste, swoje oburzenie zgłosiła część organizacji religijnych i kościołów (przede wszystkim – Kościół katolicki), a także organizacje pro-life. Zadowolenie zaś wyraziły organizacje feministyczne, a także, co ciekawe, dość popularne wtedy ruchy na rzecz kontroli populacji.

clipboard.jpg

Sarah Weddington i Linda Coffee, fot. Wikimedia Commons.

Część środowisk feministycznych krytykowała (i wciąż krytykuje) pewne aspekty wyroku: zwracano między innymi uwagę na to, że prawo do aborcji powinno być traktowane nie jako prawo obywatelskie, ale jedno z praw człowieka; nie brakło interpretacji wyroku wskazujących, że zbyt duży nacisk kładzie on na rozumienie prawa do aborcji jako prawa lekarza do wykonania zabiegu, nie zaś prawo kobiety do skorzystania z niego7, część feministek nie zgadza się także z zawartym w wyroku przyzwoleniem dla ograniczeń w dostępie do aborcji w drugim i trzecim trymestrze. Warto tu także wspomnieć, że istnieje liczna grupa aktywistów, prawników, czy chociażby badaczy prawa, którzy, chociaż ewidentnie są pro-choice i popierają kodyfikację tej postawy, to z różnych powodów krytykowali Roe. Dla przykładu, wybrana w 1993 do Sądu Najwyższego sędzia Ruth Baden Ginsburg, jedna z ikon współczesnego feminizmu, stwierdziła w jednym z wywiadów, że wyrok w sprawie Roe był zbyt radykalną konkluzją, przez co stał się łatwym celem ataków ze strony środowisk pro-life. Zamiast tego, jak uważała Ginsburg, prawo to powinno było zostać uznane i rozszerzane stopniowo. 

Przyjrzyjmy się jeszcze przez chwilę sędziom wchodzącym w tamtych latach w skład Sądu Najwyższego. Było to dziewięciu mężczyzn (ośmiu białych oraz pierwszy czarny sędzia w historii, Thurgood Marshall). Sześciu z nich zostało nominowanych przez prezydenta z ramienia Partii Republikańskiej (w tym wspomniany już autor opinii, Harry Blackmun) i tylko trzech przez prezydenta Demokratów. A jednak, po stronie Roe stanęło siedmiu sędziów, z czego pięciu nominowanych przez Republikanów. Przeciw było dwóch: jeden sędzia nominowany przez Nixona i jeden nominowany przez Demokratę Kennedy’ego.

Co właściwie stało się więc 22 stycznia 1973 roku w Waszyngtonie? Wychodzi na to, że podział na lewicę czy prawicę, republikańskich i konserwatywnych sędziów nie miał istotnego znaczenia dla orzeczenia, a przy bliższym przyjrzeniu się filozofii prawniczej każdego z dziewięciu sędziów można by nawet zakwestionować powszechną opinię, że to wyłącznie progresywni i liberalni sędziowie przepchnęli Roe przez sąd. Co więcej, okazuje się, że nawet religijność nie była miarodajnym wyznacznikiem poglądów sędziów w tej kwestii. Wojny kulturowe dotyczące kwestii prawa do aborcji (i nie tylko) rozpętały się dopiero dwie dekady później.

6.

Roe to jednak połowa historii. Teraz spróbuję opowiedzieć o tym, jak doszło do jej uchylenia. Jakkolwiek była kontrowersyjna, decyzja w sprawie Roe stała się precedensem, a ten w amerykańskim prawie to rzecz niezwykle istotna – albo tak przynajmniej mogłoby się wydawać. A jednak, rok temu w sprawie Dobbs v. Jackson Women’s Health Organization, Sąd Najwyższy wydał wyrok odwracający postanowienia z Roe, przez co poszczególne stany znowu otrzymały prawo regulowania przepisów antyaborcyjnych na swoim terenie. Jak to się stało, że w zaledwie pięćdziesiąt lat doszło do tak radykalnego odwrócenia istotnego precedensu? W dalszej części artykułu przedstawię czynniki, które w mojej ocenie do tego doprowadziły. I chociaż można by tutaj zaryzykować trafne często stwierdzenie, że za wszystkim stoją konserwatyści, to jednak warto przyjrzeć się bliżej całemu temu procesowi.

Zacznijmy od przedstawienia wspomnianego już fenomenu wojen kulturowych i umocnienia się amerykańskiego ruchu pro-life. Jak przedstawiła to sędzia Ginsburg, wyrok w sprawie Roe, poprzez skalę swojej decyzji, okazał się być łatwym celem, wokół którego można było zawiązać koalicję pro-life. I tak, w ciągu kilku lat po Roe koalicja pro-life rozszerzała się o kolejne frakcje. Na początku lat siedemdziesiątych składała się ona głównie z aktywnych politycznie katolików i przedstawicieli kilku mniejszych sekularnych ugrupowań, jednak dość szybko dołączyli do niej wyznawcy innych odłamów chrześcijaństwa8, które wcześniej zajmowały neutralne, a nawet łagodnie pro-choice stanowisko. Dla przykładu, Południowa Konwencja Baptystyczna, jedna z największych organizacji religijnych w Stanach, jeszcze w latach siedemdziesiątych miała wyraźnie wyartykułowane stanowisko pro-choice, jednakże zmieniła je właściwie o sto osiemdziesiąt stopni w następnej dekadzie. Także Partia Republikańska, która przed Roe nie miała jasno zadeklarowanego stanowiska w sprawie praw reprodukcyjnych, chcąc zaapelować do wyborców – katolików, opowiedziała się „pro-life” mocy deklaracji programowej z 1976 roku.9

Jeśli chodzi o wojny kulturowe, to sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Dyskusje na tematy kontrowersyjne społecznie istniały w Stanach Zjednoczonych od zawsze i trudno jednoznacznie wskazać moment w historii, w którym przeistoczyły się one w... no właśnie, czym właściwie są wojny kulturowe? Czy wyłaniają się w procesie ewolucji owych dyskusji czy jednak są czymś innym niż one? Bez wątpienia samo to zagadnienie zasługuje na osobny namysł, którego próbował dokonać chociażby James Hunter w swojej publikacji z 1991 w roku. Na potrzeby tego artykułu postawię dwie tezy. Pierwsza: wojny kulturowe – w przeciwieństwie do innych form debat czy dyskusji – cechuje większa polaryzacja stanowisk, nikła szansa na osiągnięcie konsensusu, a za to większa do wyłaniania się skrajnych i radykalnych zjawisk. Druga: ich pojawienie się nie jest skutkiem naturalnej ewolucji wyżej wspomnianych debat, ale celowym zaognieniem przez polityków sprawy, mającym na celu skonsolidowanie wyborców wokół dwóch amerykańskich partii. I tak, szukając poszczególnych punktów zapalnych, można chociażby wskazać na przemówienie wygłoszone w 1992 roku przez Pata Buchanana, doradcę prezydentów Forda, Nixona i Reagana, a wtedy – ubiegającego się w prawyborach Partii Republikańskiej o nominację na kandydata na prezydenta w nadchodzących wyborach. W przemówieniu tym Buchanan stwierdził, że „W naszym kraju obecnie toczy się religijna wojna o Amerykańską Duszę. Jest to wojna kulturowa, tak istotna dla przyszłości naszego narodu jak kiedyś zimna wojna”. Wśród zagrożeń pochodzących jakoby ze strony Partii Demokratycznej były: nieograniczony dostęp do aborcji na żądanie, przyznanie praw osobom homoseksualnym czy obecność kobiet w armii. Dzisiaj podobną retorykę stosują amerykańscy publicyści konserwatywni, tacy jak Ben Shapiro czy Tucker Carlson.

abortion_rights_rally_img_1820a_52179918806.jpg

Protest środowisk pro choice w odpowiedzi na wyrok SCOTUS, uchylający postanowienia z Roe vs Wade, Waszyngton 24 czerwca 2022, fot. Wikimedia Commons.

Zmianę można też dostrzec w filozofii prawniczej myśli konserwatywnej. Jeśli prześledzić różne opinie i stanowiska zajmowane przez bardziej konserwatywnych sędziów i teoretyków prawa (nie tylko w opozycji do Griswold czy Roe), można zaryzykować tezę, że brakuje w nich spójności ideologicznej. Z drugiej strony, większość z tych stanowisk charakteryzuje proste, ale dobitne stwierdzenie, które można podsumować słowami „w konstytucji nie ma określonego prawa do X, a zatem takie prawo nie istnieje i doszukiwanie się go między wierszami, albo w historii precedensu jest nadużyciem”. Naturalną konsekwencją takiego stwierdzenia i podstawą pojawienia się nowej, dominującej ideologii prawniczej było wyłonienie się dwóch blisko spokrewnionych teorii: tekstualizmu i oryginalizmu. Tekstualizm to pogląd, wedle którego każdą ustawę należy interpretować zgodnie z jej tekstem, czyli bez powoływania się na okoliczności jej powstania, historię legislacji czy intencje jej twórców. Oryginalizm głosi zaś, że Konstytucję należy interpretować tak, jak była ona intepretowana w czasach, kiedy powstawała. Istotny wkład w popularyzację tych dwóch doktryn wniósł mianowany do Sądu Najwyższego w 1986 roku Antonin Scalia, konserwatywny, lecz charyzmatyczny sędzia pochodzenia włosko-amerykańskiego. Forsując tekstualistyczne i oryginalistyczne podejście do prawa, konserwatywni sędziowie osadzają jego interpretację w czasach, kiedy prawa kobiet czy czarnoskórych mieszkańców USA były stale kwestionowane.

Tekstualizm i oryginalizm stanowiły więc republikańską odpowiedź na drażniący ich w sądach „sędziowski aktywizm” (ang. judicial activism). Jedyne, co zostało do zrobienia, to upewnić się, że republikańscy sędziowie będą grzecznie orzekać w myśl tych założeń, a także szerzej, po myśli partii. W partii słabła bowiem tolerancja dla sędziów, którzy – chociaż byli nominowani przez Nixona, Reagana czy Georga H.W. Busha – nie zawsze głosowali w sądzie tak, jak jej kierownictwo. Czarę goryczy przelała kadencja Davida Soutera – sędziego nominowanego w 1990 roku przez prezydenta Busha seniora, który w zaledwie kilka lat po otrzymaniu nominacji głosował razem z liberalnym blokiem sędziowskim między innymi w kluczowych sprawach takich jak Bush v. Gore (sprawa, w której sąd rozstrzygnął kontrowersję w liczeniu głosów na Florydzie na rzecz Georga Busha podczas wyborów w 2000 roku, Souter i liberałowie byli w mniejszości) czy Planned Parentood v. Casey, którą opiszę za chwilę. Problemem niesubordynacji sędziów zajęło się Federalist Society, założona zaledwie kilka lat wcześniej przez studentów Yale i Uniwersytetu Chicago organizacja zrzeszająca konserwatywnych prawników i studentów prawa.10Federalist Society postawiło sobie za cel promowanie oryginalizmu i tekstualizmu, a także lobbing na rzecz nominowania na stanowiska sędziów orzekających według tych doktryn. Zasilana wielomilionowymi dotacjami od prawicowych polityków, takich jak bracia Koch, organizacja szybko zjednała sobie poparcie wśród czołowych republikańskich polityków, którzy z kolei przekonali prezydenta Georga Busha i, wiele lat później, Donalda Trumpa do nominowania sędziów  przezeń popieranych. Dzisiaj w Sądzie Najwyższym wszystkich sześciu sędziów nominowanych przez Republikanów jest albo członkami stowarzyszenia, albo ma z nim głębokie powiązania.11

7.

Od początku dwudziestego pierwszego wieku w Sądzie Najwyższym panowała jednak krucha równowaga. Zasiadało w nim czterech sędziów liberalnych i czterech sędziów konserwatywnych. Dziewiątym sędzią był Anthony Kennedy, nominowany w 1987 przez Ronalda Reagana jurysta o poglądach, które można by określić jako umiarkowanie konserwatywne – na tyle umiarkowanie, że Kennedy głosował dość często razem z resztą liberalnego bloku, w tym w kluczowych społecznie sprawach, takich jak sprawa Obergefell v. Hodges z 2015 roku, zapewniająca równość małżeńską, a także Planned Parenthood v. Casey. Jednak w 2018 roku Kennedy, mający wtedy osiemdziesiąt dwa lata, ogłosił swoją emeryturę. Jego następcę nominował urzędujący prezydent Donald Trump a był nim Brett Kavanaugh, który w cieniu oskarżeń o dopuszczenie się molestowania seksualnego, ale przy poparciu senatu (kontrolowanego przez Republikanów) objął stanowisko. Był drugim sędzią nominowanym przez Trumpa. Pierwszym był Neil Gorsuch, który w 2017 roku zastąpił zmarłego Antonina Scalię. Trzecim sędzią wskazanym przez Donalda Trumpa jest Amy Coney Barrett, która została zaakceptowana przez senat po śmierci Ruth Baden Ginsburg w 2020 roku. I tak, wybrany nieco nieoczekiwanie na czterdziestego piątego prezydenta Stanów Zjednoczonych Donald Trump miał okazję, by nominować aż troje sędziów do Sądu Najwyższego na dożywotnią kadencję. Wszyscy trzej zostali wskazani przez Federalist Society, wszyscy otwarcie identyfikują się jako oryginaliści i tekstualiści. Wszyscy byli także gorliwie przesłuchiwani przez Senat pod kątem poglądów w kwestii praw aborcyjnych, ale każde z nich odmówiło udzielenia jasnej odpowiedzi. Dzisiaj balans sił w sądzie wynosi więc sześciu konserwatystów do trzech liberałów.

knoxville-march-for-life-2013.jpg

Uczestnicy "Marszu dla życia" w Knoxville, Tennesee. Marsz odbywał się co roku 22 stycznia dla upamiętnienia wyroku Sądu Najwyższego w sprawie Roe vs Wade. Fot. Wikimedia Commons.

Nie jest jednak tak, że przez pięćdziesiąt lat, od momentu wyroku w Roe do wyroku w Dobbs w Stanach trwał okres ciszy i spokoju w kwestii praw reprodukcyjnych. Przeciwnie, koalicja pro-life, wraz z wspierającymi ją religijnymi fundamentalistami, republikańskimi politykami i federalistycznymi sędziami może pochwalić się niemałą listą osiągnięć, czyli praw i decyzji sądowych, które na różne sposoby ograniczały dostęp do aborcji w Stanach. Pierwszą z nich była tak zwana poprawka Hyde’a (Hyde Amendment), uchwalona w 1976 ustawa zakazująca finansowania aborcji z pieniędzy federalnych (przez program Medicaid, który zapewnia częściowe ubezpieczenie zdrowotne amerykańskim obywatelom z niskim dochodem pieniężnym). Ustawa ta została zaskarżona sądownie i po przejściu przez sądy kilku instancji trafiła (jak najbardziej!) do Sądu Najwyższego, który (w nieco zmienionym od czasów Roe składzie) odrzucił zażalenie, uznając że co prawda Amerykanki mają prawo do aborcji, nie mają jednak prawa domagać się od państwa funduszy na wykonanie tego zabiegu.

Także poszczególne stany uchwalały, w odpowiedzi na Roe, szereg praw, mających na różne sposoby utrudnić dostęp do zabiegu. Wśród nich można wymienić między innymi obowiązkowy czas oczekiwania na zabieg, konieczność powiadomienia przez kobietę męża, konieczność uzyskania zgody na zabieg przez niepełnoletnie nastolatki od swoich rodziców, także zakaz aborcji chirurgicznej w ostatnich tygodniach ciąży (ang. partial-birth abortion, od 2003 prawo federalne, wprowadzone przez prezydenta Georga W. Busha). Restrykcje wprowadzano też wobec lekarzy wykonujących ten zabieg, na przykład uchwalone w 2013 w Teksasie prawo wymagało od lekarzy przyjmujących w klinikach aborcyjnych, aby mieli także prawo do przyjmowania pacjentów w pobliskich szpitalach (nie mylić z prawem do wykonywania zawodu). Restrykcje te były z kolei zaskarżane, przez co sądy były zalewane kolejnymi sprawami, a część z nich trafiła – ponownie – do Sądu Najwyższego. Tu bywało różnie, ale można jednak zaobserwować tendencję, że im później i im bliżej dnia dzisiejszego, tym częściej mniejsze lub większe sukcesy odnosił ruch pro-life.

Jedną z najważniejszych spraw od czasów Roe była sprawa Planned Parenthood v. Casey z 1992 roku, w której to organizacja Planned Parenthood zaskarżyła obowiązujące w Pensylwanii prawo nakładające szereg ograniczeń (między innymi wymienionych wyżej) i wymogów na kobiety chcące przerwać ciążę. W sprawie tej Sąd decyzją pięciu do czterech podtrzymał stanowisko z Roe, chociaż w uzasadnieniu nie powoływał się na prawo do prywatności, ale na zapisy z czternastej poprawki, które zabraniają ograniczenia wolności obywatelom bez „należnego procesu” (ang. due process). Jednocześnie Sąd uchylił postanowienie o możliwości ograniczenia tego prawa w drugim i trzecim trymestrze. Zamiast tego Sąd uznał, że poszczególne stany mają prawo wprowadzać tego rodzaju ograniczenia tak długo, jak nie stanowi to „nieuzasadnionego ciężaru” (ang. undue burden) wobec ciężarnej kobiety. W praktyce oznaczało to, że mogły być one wprowadzone w życie łatwiej, niż zostało to ustalone w Roe. I dla ścisłości: czwórka sędziów, która stała w mniejszości, sprzeciwiała się podtrzymaniu precedensu wynikającego z Roe i głosowała za jego uchyleniem. Piętnaście lat później, w sprawie Gonzales v. Carhart roku w 2007, sąd z kolei podtrzymał wspomniany wyżej federalny zakaz aborcji przeprowadzonej chirurgicznie w ostatnich tygodniach.

8.

Od czasów wyboru Donalda Trumpa na prezydenta coraz więcej stanów ośmielało się wprowadzać coraz bardziej restrykcyjne prawa antyaborcyjne, licząc, że zostaną one zaskarżone, ale ostatecznie – utrzymane przez coraz bardziej konserwatywny Sąd Najwyższy, albo co więcej, doprowadzą one do uchylenia precedensu z Roe. I tak, w 2018 roku Missisipi uchwaliło ustawę zakazującą przeprowadzania aborcji po piętnastym tygodniu ciąży, z wyjątkiem przypadków, kiedy zagrażałaby ona życiu matki lub ciężkich uszkodzeń płodu (ale bez wyjątku dla ciąży będącej wynikiem gwałtu lub kazirodztwa). Prawo to zostało zaskarżone przez jedyną działającą w stanie klinikę aborcyjną, mieszczącą się w Jackson (Jackson Women’s Health Organization). Sprawa ta trafiła na dość przewidywalne tory: przeszła przez sąd stanowy, a następnie sąd apelacyjny. Sądy obu instancji, powołując się na precedens z Roe i Planned Parenthood, stanęły po stronie kliniki. Jednak w czerwcu 2020 roku, na trzy miesiące przed śmiercią sędzi Ginsburg, stan Missisipi odwołał się od niekorzystnych wyroków do Sądu Najwyższego, ten zaś zaakceptował wniosek w maju następnego roku.

alito.jpg

Z lewej: sędzia Samuel Alito, z prawej: napis sprayem na chodniku w Sacramento w Kalifornii, fot. Wikimedia Commons

Argumentacja prawników kliniki była w gruncie rzeczy dość prosta i odwoływała się do precedensów ustanowionych w Roe Planned Parenthood, jak i do długoletniej historii ich przestrzegania przez Sąd Najwyższy i niższe sądy. Utrzymywali oni także istnienie prawa do autonomii cielesnej, a także prawo do decydowania w zakresie macierzyństwa i życia rodzinnego, ponownie – wraz z długą listą spraw ustanawiających precedens w tej kwestii. Przestrzegali również przed negatywnymi konsekwencjami niekorzystnego dla nich wyroku, wskazując między innymi na dyskryminację kobiet, których nie stać na podróż do innego, bardziej liberalnego stanu. Z kolei adwokaci stanu Missisipi wnieśli o uchylenie tych dwóch decyzji, argumentując swoje stanowisko tym, że prawa, na których się opierają, nie są zapisane w konstytucji, a także, że kwestia legalności aborcji należy do legislatury, a zatem – jest odzwierciedleniem konsensusu obywateli.

I kiedy cała Ameryka przez kilka miesięcy w napięciu oczekiwała na wyrok sądu, stało się coś, czego nikt nie mógł przewidzieć. 2 maja 2022 roku amerykański dziennik polityczny „Politico” opublikował projekt (draft) opinii sądu w sprawie Dobbs. Autorem projektu był Samuel Alito, jeden z przedstawicieli skrzydła konserwatywnego, a jego meritum – uchylenie decyzji Roe Planned Parenthood, przez co decyzja w sprawie legalności aborcji została zwrócona poszczególnym stanom. Tego rodzaju przeciek to wydarzenie właściwie bezprecedensowe we współczesnej historii Sądu Najwyższego. Autentyczność draftu potwierdził prezes SCOTUS, John Roberts, komentując jednocześnie przeciek jako coś „niezwykle okropnego” i zlecając przeprowadzenie śledztwa w tej sprawie. W odpowiedzi na przeciek, Stany zalała fala protestów pro-choice i kontr-protestów pro-life. Kwestia wycieku i jego treść zdominowały życie polityczne i społeczne w Stanach na kilka tygodni. Kto był jego sprawcą? Do dziś tego nie wiadomo – i być może nigdy się nie dowiemy. Przewidywalnie – obie strony amerykańskiej polityki obwiniają się o niego nawzajem.

Opinia Sądu, wydana ostatecznie w następnym miesiącu, nie różniła się znacznie od draftu. Pod decyzją Samuela Alito podpisało się czterech konserwatywnych sędziów, a trzech liberalnych sprzeciwiło się decyzji. Dziewiąty głos należał do Robertsa, który próbował znaleźć złoty środek, uznając zasadność ograniczeń przewidzianych przez Missisipi, ale jednocześnie nie podpisał się pod decyzją o uchyleniu Roe Planned Parenthood. Co możemy przeczytać w opinii większości Sądu? Po pierwsze Alito, podobnie jak Blackmun pięćdziesiąt lat wcześniej, powołał się na historię prawa, wyciągając jednak z niej zgoła odmienny wniosek. Zdaniem Alito, pierwsze prawa gwarantujące dostęp do aborcji pojawiły się w poszczególnych stanach dopiero w drugiej połowie dwudziestego wieku, a zatem brakuje historycznych przesłanek stojących za jego istotnością. Po drugie, argumentując przeciwko utrzymaniu precedensu, Alito stwierdził, że Roe było „wierutnym błędem od samego początku” i „nadużyciem władzy sądowniczej”, przez co odstępstwo jest uzasadnione.12 Po trzecie, Alito potwierdził długo powtarzaną przez oryginalistów mantrę o tym, że amerykańska konstytucja nie zapewnia prawa do aborcji per se ani prawa do prywatności. W odniesieniu zaś do czternastej poprawki (na którą powoływano się co najmniej od czasów Planned Parenthood) Alito stwierdził, że zapewnia ona tylko prawa „głęboko zakorzenione w historii i tradycji narodu”.

may_2022_abortion_protest_at_foley_square_07.jpg

Protesty w Nowym Jorku w maju 2022 roku, po wycieku szkicu opinii w sprawie Dobbs vs Jackson.

I chyba to ostatnie stwierdzenie wzbudziło najwięcej kontrowersji. Zdaniem komentatorów, ten wyraz oryginalistycznej myśli stawia pod znakiem zapytania szereg praw obywatelskich wywalczonych na drodze sądowniczej w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Opinia mniejszości sędziów wskazała na przykład na prawo do zawierania małżeństw międzyrasowych, uznane wyrokiem Sądu Najwyższego z 1967 w sprawie Loving v. Virginia, w którym to Sąd powołał się właśnie na czternastą poprawkę. Gdyby zastosować oryginalistyczną opinię w tamtej sprawie, to zakaz małżeństw międzyrasowych, jaki obowiązywał wtedy w Virginii i kilku innych stanach, musiałby zostać podtrzymany. Liberalni sędziowie, a także komentatorzy wyroku wskazali serię praw obywatelskich stojących teraz pod znakiem zapytania. Konflikt zaostrzyło stanowisko Clarence’a Thomasa, który podpisując się pod opinią Alito, wydał własny komentarz, w którym zasugerował, że Dobbs może stać się precedensem do podważenia dalszych spraw gwarantujących prawa obywatelskie, które nie są wprost zapisane w konstytucji lub nie są wpisane w „historię i tradycję narodu”, takie jak prawa wywalczone w sprawach Obergefell czy Griswold. Sam Alito przestrzegał w swojej opinii przed takim rozumowaniem i podkreślał, że wyrok w Dobbs odnosi się wyłącznie do kwestii aborcji.13 Ale czy stanowisko Sądu w tej kwestii jest wiarygodne i jak wielu Amerykanów jest gotowych temu zaufać? Jak się okazuje, raczej niezbyt wielu. Według badania opinii publicznej przeprowadzonego przez Annenberg Public Policy Center, pięćdziesiąt trzy procent Amerykanów odnosi się z dezaprobatą do pracy Sądu, a aprobuje je tylko trzydzieści dziewięć procent. Jest to najgorszy wynik w historii tej instytucji.

9.

Dla osób reprezentujących poglądy pro-choice dzisiejszy krajobraz legislacyjny jest ponury. W trzynastu stanach aborcja jest nielegalna, z bardzo nielicznymi wyjątkami (na przykład konieczność ratowania życia matki stanowi wyjątek w kilku stanach). W kolejnych pięciu jest legalna tylko do pewnego momentu (Georgia nakłada limit sześciu tygodni, Karolina Północna – dwudziestu). W sześciu trwają postępowania sądowe, mające zdecydować o legalności praw antyaborcyjnych. W kolejnych kilku trwają prace legislacyjne nad ustawami mającymi regulować tę kwestię. Kilka demokratycznych stanów (między innymi Kalifornia, Kolorado, Nowy Jork) uchwaliło z kolei prawa wzmacniające dostęp do aborcji i zapewniającą prawną ochronę osobom spoza stanu poddającym się zabiegowi lub świadczącym go.

Co zatem mogłoby się stać, gdyby za kilka lat jakiś wybrany w demokratycznych wyborach republikański rząd zdecydował się zdelegalizować aborcję w całym kraju? Czy taką zaskarżoną ustawę podtrzymałby Sąd Najwyższy? Trudno to przewidzieć. Można mieć nadzieję oraz wiarę w ludzi i liczyć, że spośród sześciu republikańskich sędziów dwóch dołączyłoby do liberalnego skrzydła Sądu. Co, gdyby jednak tak się nie stało? Albo co, jeśli kolejny republikański prezydent wybierze kolejnych oryginalistów, podsuniętych mu pod nos przez Federalist Society? Prawo urodzenia pokazuje, że nie potrzeba wojny, przewrotu czy katastrofy, by w Stanach zaprowadzić fundamentalistyczny porządek. Wystarczy kilku ludzi we właściwych miejscach.

 

 

 

  • 1. Pisaliśmy o tym w „Dialogu” przy okazji druku sztuki Sarah Schulman Sprawa Roe kontra Wade, nr 6/2019. (Red.)
  • 2. Znamienne jest to, że pierwsze prawo antyaborcyjne wprowadzono w Connecticut, w roku 1822 jako pokłosie seksskandalu z udziałem pięćdziesięcioletniego pastora, który uwiódł, zapłodnił, a następnie podał środki wczesnoporonne jednej ze swoich o trzydzieści lat młodszych parafianek.
  • 3. W przeciwieństwie bowiem do na przykład polskiego systemu, gdzie Sąd Najwyższy i Trybunał Konstytucyjny to dwa odrębne organy, amerykański SCOTUS łączy w sobie te dwie funkcje.
  • 4. Dredd Scott to bezdyskusyjnie najbardziej żałosny wyrok w historii Stanów Zjednoczonych. W 1857 roku, na cztery lata przed wybuchem wojny secesyjnej, Sąd Najwyższy stwierdził, że czarnym mieszkańcom USA nie przysługuje obywatelstwo, a instytucjonalne niewolnictwo jest legalne (a nawet, że rząd federalny nie mógłby go zabronić). Dzisiaj historycy są zgodni, że wyrok ten przyczynił się do wybuchu wojny. Plessy v. Fergusson to z kolei sprawa z 1896 roku, w której orzekając, Sąd Najwyższy uznał legalność segregacji rasowej, jaką praktykowały południowe stany, pod warunkiem, że zapewniają one „osobny, ale równy” (ang. separate but equal) dostęp do usług sfery publicznej. Oczywiście w praktyce południowe szkoły, urzędy, środki komunikacji nie sprawiały nawet pozoru równości. Plessy uchylono dopiero po sześćdziesięciu latach, wyrokiem Sądu w sprawie Brown v. Board of Education (1954).
  • 5. Chociaż w praktyce kobiety, które poddały się aborcji, nie były ścigane, to jednak znane są przypadki odstępstw od tej reguły. Prawdopodobnie ostatnią kobietą oskarżoną z tego tytułu była Shirley Wheeler, mieszkanka Florydy, która w 1971 roku została skazana na dwa lata aresztu domowego. Wyrok uchylił sąd apelacyjny rok później. Istnieje zatem historyczny precedens do sytuacji przedstawionej w sztuce, kiedy to bohaterka obawia się, że zostanie skazana za aborcję, której dokonuje.
  • 6. W tym czasie Norma McCorvey urodziła, a następnie oddała do adopcji swoje trzecie dziecko.
  • 7. Sama Sarah Weddington przyznała przed Sądem Najwyższym, że jeżeli dany lekarz nie będzie chciał wykonać zabiegu, to jego świętym prawem będzie możliwość odmowy. Dziś argument ten w kontekście dyskusji na temat klauzuli sumienia, chociażby w Polsce, brzmi dość… interesująco.
  • 8. W przeciwieństwie do katolicyzmu, który właściwie nie przewiduje możliwości wewnętrznych podziałów na poszczególne ruchy lub kongregacje, dominujący w Stanach protestantyzm ma ich bardzo wiele. Do najważniejszych denominacji należą m.in: Ewangelicy, Baptyści, Metodyści i Prezbiterianie, a każda z nich może dzielić się na wiele mniejszych nurtów i kościołów. Poszczególne nurty także bardzo różnią się od siebie w zakresie poglądów polityczno-społecznych, od (relatywnie) progresywnego Kościoła Episkopalnego, do fundamentalnie konserwatywnych kościołów Mormońskich.
  • 9. Świadectwem radykalizacji ruchu pro-life w Stanach są chociażby liczne zamachy bombowe i podpalenia klinik aborcyjnych, które zaczęły się w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, a także zamachy na życie (często – niestety – udane) lekarzy dokonujących zabiegów, ale też zabójstwa osób pracujących w klinikach, m.in. recepcjonistek czy ochroniarzy.
  • 10. Dzisiaj Federalist Society liczy sobie ponad 70 000 członków.
  • 11. Co ciekawe, w obecnym składzie Sądu Najwyższego jest także sześciu katolików, co w żaden sposób nie odzwierciedla liczby katolików w amerykańskim społeczeństwie.
  • 12. W konserwatywnych komentarzach do wyboru często wymienia się całą litanię spraw, które uchylały wcześniejsze stanowisko Sądu, takie jak chociażby Brown v. Board of Education. Tu jednak warto wspomnieć, że z reguły uchylanie istotnych wyroków historycznie prawie zawsze prowadziło do umocnienia się praw cywilnych Amerykanów. Dobbs jest od tej reguły jawnym odstępstwem.
  • 13. Tu w uzasadnieniu Alito pisał, że Roe  – w przeciwieństwie do innych praw wymienionych w tym ustępie – pozwalał na „niszczenie potencjalnego życia”.

Udostępnij

Magdalena Kos

Autorka jest kotem, tłumaczką, absolwentką amerykanistyki w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego.