jan_kochanowski.png

Jedenastozgłoskowcowi cześć
WIERNOŚĆ
30 lipca 2021 roku w Polskim Radiu miała miejsce premiera singla Andrzeja Dąbrowskiego My Way – Bądź wierny sobie. Był to ostatni jak dotąd (chyba!) polski cover tego evergreenu, będącego amerykańską przeróbką francuskiej piosenki Claude’a „Cloclo” François Comme d’habitude. Z dopisanym przez Paula Ankę tekstem oraz z nową aranżacją My Way stała się w 1969 roku wielkim przebojem i wizytówką (signature song) Franka Sinatry. Oryginalna wersja francuska z roku 1967 oparta na powtarzaniu tytułowej frazy „comme d’habitude” („jak zwykle”) komentującej codzienne czynności podmiotu lirycznego była bardzo smutną i dramatyczną piosenką miłosną o rozstaniu (odpowiadać miały za to świeże przeżycia i rozstanie Cloclo z France Gall), w wersji angielskiej chodziło już o co innego, o rozstanie z życiem, chociaż mogło to być również powiązane z wypaleniem artystycznym („final curtain”). W obu piosenkach obecny był jakiś rys egzystencjalny – o ile jednak pierwsza była nakierowana na jakieś „ty”, mimo że dotyczyła czynności cierpiącego ego, to w drugiej monolog pełen był pedagogiki bezwstydu tryumfującego „ja”; zresztą przyznawał to Anka, nazywając ten przerost obecny już w tytule jako „me generation” – wydaje się, że ten ironiczny w intencjach autora pierwiastek nie zniknął w praktyce wykonawczej Sinatry, w internecie znajdziemy występ piosenkarza w Madison Square Garden, zapowiadającego My Way: „and now we will do national anthem, but you don’t need to rise"1. „Hymn” jest chętnie grywany na pogrzebach mężczyzn, nie tylko zresztą z branży muzycznej i teatralnej, którzy żegnają się z jakąś nadmierną satysfakcją ze światem.
Po polsku My Way miała co najmniej kilkanaście wykonań i różni autorzy próbowali ją polszczyć – niektórzy starali się zachować ten kontekst autotematyczny, na przykład u Jana Jakuba Należytego chodziło wyraźnie o śpiewanie, koncert, „szyk złoconych sal” i „ostatnią puentę” (tę wersję wykonywał Zbigniew Wodecki). Rys ten był zresztą zawarty i w wersji Stachurskiego Żyłem jak chciałem („już akt ostatni”, „i każdy dźwięk, który zagrałem”). Cover ten w swoim nieokrzesaniu translatorsko-wykonawczym wydaje się nieoczekiwanie bliski oryginałowi.
Można powiedzieć, że pozostałe polskie przekłady przenosiły akcenty w innym kierunku: osłabiały butę i narcyzm tej spowiedzi, łagodziły wymowę ostatecznego finału, przenosiły go w odleglejszą przyszłość lub w ogóle o nim nie wspominały. Tak było na przykład u Wojciecha Młynarskiego, którego Idź swoją drogą (napisana pierwotnie dla Jerzego Połomskiego, ale śpiewana później między innymi przez zespół Raz, Dwa, Trzy czy Piotra Machalicę) jest zgodne z sugestią tytułu, zapowiadającą udzielanie jakiemuś piosenkowemu „ty” maksymy postępowania powszechnego, mentorską parafrazą oryginału bez związku z sytuacją śmierci. Patos jednak pozostał, jest nieodłączny we wszystkich polskich wariantach piosenki, ironia już niekoniecznie.
Nie inaczej jest z wersją śpiewaną przez Andrzeja Dąbrowskiego – podmiot jest co prawda „daleko hen, u kresu drogi” i ma „na butach kurz, a w oczach sen, ale bez trwogi”, ale niczym Wujek Dobra Rada nadal jest zdolny i chętny do formułowania ogólnych prawd życiowych do ewentualnego zastosowania nie tylko poprzez własny przykład, ale i tytułową formułę.
Artysta opowiadał, że nie chciał tego nagrać, zakończył w swoim przekonaniu śpiewanie po polsku piosenką do słów Jacka Cygana Mój los (notabene ponoć inspirowaną My Way, ale spuśćmy na to zasłonę milczenia), w pierwszej chwili gdy ktoś z tą propozycją zadzwonił, nie dosłyszał nazwiska. „Okazało się, że to pan Antoni Libera, znany pisarz, napisał tekst."2 Po przysłaniu tekstu muzyk zaczął się przekonywać, że „My Way to taka ładna melodia, ale z tym tekstem pięknie to pasuje”. Wciąż jednak nie był zdecydowany: „Zaczęto mnie namawiać […] aż w końcu Piotr Baron w sumie zaczął wydzwaniać do mnie, że ja to muszę nagrać, bo jest świetny tekst i że będę miał całą orkiestrę Sinfonia Juventus i jak usłyszałem jeszcze, że […] cały kwintet Piotra Barona będzie towarzyszył mi, to mówię: dobrze, to już nagram, nagram”.
Jak dowiadujemy się ze strony Polskiego Radia, „Piotr Baron, dzięki hojności Funduszu Popierania Twórczości ZAiKS, uzyskał oryginalną, transkrybowaną na współczesny skład aranżację, której używał Frank Sinatra"3. Utwór powstał „bardzo ładny, udany” – w każdym razie według wykonawcy (na Youtubie obecnie sto pięćdziesiąt sześć tysięcy wyświetleń i dwa tysiące polubień, dużo entuzjastycznych wpisów). „Wersja Libery ujmuje poetycką wiernością oryginałowi” – czytamy jeszcze w opisie na stronie Polskiego Radia4.
Czy „ładny” to jest zawsze sprawa dyskusyjna, ale co do wierności to choćby poprzez wyeliminowanie wszelkich znamion autotematyzmu został odcięty dość ważny kontekst, a rzecz sprowadzona do uładzonych sentencji. W wersji Libery i Dąbrowskiego słyszymy na przykład:
a że zdołałem przejść
ten cały szlak w jednej osobie,
to stąd, że byłem wciąż, wciąż wierny sobie. I nawet gdy wariuje świat,
a dzika moc niweczy ład, i gubisz się, co robić masz,
bo nie wiesz sam, czy radę dasz i wtedy bądź, do końca bądź, bądź wierny sobie.
Okazało się zatem, że tym zadowolonym z siebie umierającym był prawdopodobnie Pan Cogito.
WROBIONY W MORDERSTWO
Problematyka urody i wierności, podstawowa dla pracy tłumacza, nawet jeśli nie przywołamy obrzydliwych i wyświechtanych bon motów, powróciła w twórczości Antoniego Libery zeszłą jesienią w sposób nieco nieoczekiwany. 2 listopada 2023 roku wydał on przekład Odprawy posłów greckich Jana Kochanowskiego na język polski5.
Mówiąc w skrócie, to, co napisał renesansowy poeta w różnych miarach sylabicznych, zostało oddane rygorystycznym jedenastozgłoskowcem we współczesnym języku polskim oraz wydane łącznie: jednej stronie oryginału po lewej stronie odpowiada wersja Libery po stronie prawej. Nie wiadomo, czy ten sposób wydania podsunął określenie całości w sposób niezwykły – na okładce i stronie tytułowej książki przeczytamy bowiem: „transkrypcja na współczesną polszczyznę Antoni Libera”.
Paweł Stępień, literaturoznawca, który zaopatrzył dramat we wprowadzenie, w audycji na antenie Polskiego Radia wyraził przypuszczenie, jakie powody stały za wyborem tego słowa. Powiedział mianowicie, że swoje dzieło „pan Antoni Libera skromnie nazywa transkrypcją"6. Podczas gdy jest przekładem, czego oczywiście Stępień nie musiał dodawać, z dowolnym znaczeniem słowa „transkrypcja” nie ma to wydawnictwo nic wspólnego (w pewnym sensie jest nawet radykalnym zaprzeczeniem transkrypcji językoznawczej, bo najważniejszą jej ideą jest zachowanie zgodności liczby głosek danego słowa). Jeśli „przekładu” się autor lękał z jakiegoś powodu, mógł napisać „parafraza”, „adaptacja”, nawet ostatecznie „przeróbka” – każde z tych słów bliższe byłoby temu, czego dokonał. Zastanawiające, jak osoby, od których oczekiwalibyśmy wierności znaczeniom słów, muszą skapitulować przed deklarowanymi przez siebie wartościami… i to przez skromność!
Co chciała ukryć domniemana afektowana skromność Libery i posłużenie się brzmiącym naukowo i niezrozumiale słowem? Czy ewentualny mimowolny komizm tłumaczenia Kochanowskiego z polskiego na nasze? Czy niewątpliwie niewygodną dla miłośnika tradycji konstatację, że tradycji tej nikt nie rozumie, a polszczyzna dawna jest językiem na tyle obcym, że trzeba z niej tłumaczyć? Czy możliwość wpisania dzieła pisarza w pogardzany przez niego teatr postdramatyczny w jego obecnym kształcie? Czy jeszcze co innego?
Trzeba powiedzieć, że Antoni Libera jest skromny jeszcze w jednym – przyznaje bowiem, że to nie on wymyślił to translatorskie wyzwanie. Propozycja przyszła z zewnątrz, a co więcej pisarz przyjął ją „z mieszanymi uczuciami”. Odpowiedział: „pomyślę, bo nie chcę, żeby mnie tutaj zlinczowano”. „Pani, która do mnie dzwoniła” (w innym miejscu nazwana przez niego „wysoką urzędniczką z ministerstwa"7), zachęciła Liberę do przeczytania dramatu (jak sam przyznaje, sam ostatnio czytał go „pewnie na studiach”).
Przedziwna to opowieść o mecenacie publicznym z czasów późnych rządów Zjednoczonej Prawicy, gdzie trzeba wciąż łamać pokorę twórców i niechęć do mierzenia się z wielkimi dziełami przeszłości, czy to Kochanowskiego, czy to Sinatry. Jakieś kuszenie się jednak wtedy odbywało, było to kuszenie swoich klasyką, trzeba było być też przygotowanym na kaprysy twórców: „z góry, z taką wyższością mówię: czy wyście zwariowali? Co wy mnie wrabiacie w mordercę Kochanowskiego?"8.
Propozycja przekładu Kochanowskiego wyszła z instytucji, „ministerstwa kultury, oświaty, fundacja dla klasyki"9, ale rzecz została opublikowana w wydawnictwie, w którym przez przypadek Libera opublikował już wtedy przeszło dziesięć książek. Nie musimy dodawać, że był to Państwowy Instytut Wydawniczy.
Gdy przyjrzeć się działalności wydawnictwa w okresie rządów Prawa i Sprawiedliwości, to można odnieść wrażenie, że jest to jedna z bardzo nielicznych instytucji kultury, która spełniała dobrze swoje zadanie, czyli edycje ważnych pisarzy dwudziestego wieku, wznowienia, ale także podjęcie w nowych warunkach dawnych serii lub wprowadzenie nowych. W ofercie wydawniczej nie brakowało edycji lubianych przez prawicę pisarzy, ale o bezsprzecznych walorach literackich (na przykład Stanisław Rembek).
Ten dość pozytywny obraz polityki wydawniczej pod rządami dobrej zmiany może zmącić lista książek Bronisława Wildsteina o tak wiele mówiących tytułach jak na przykład Wobec wojny, zaraz i nicości, Bunt i afirmacja czy O kulturze i rewolucji. Był jednak autor, który opublikował w Państwowym Instytucie Wydawniczym więcej w tym okresie niż były prezes publicznej telewizji (ten w sumie tylko sześć tytułów), a nawet więcej niż Miron Białoszewski czy wspomniany Rembek, których utwory zebrane opublikowano, i był tym autorem właśnie Antoni Libera. Przy czym niech nie zmyli nas, że tylko dwa tomy są ściśle autorskie (dwa i pół, bo ten trzeci to rozmowy o Becketcie z zakonnikiem, Januszem Pydą OP).
Trzy kolejne to przekłady Becketta (dwa tomy utworów wybranych oraz Eleutheria). Resztę stanowią książki, będące tłumaczeniami klasyków dawnych: dwa tomy Sofoklesa, trzy tomy Shakespeare’a, tom Racine’a, Dymitr Schillera. To razem będzie trzynaście i pół książek w twardych oprawach (czasem w obwolutach, czasem bez), do tego dodajmy jeszcze dwa tytuły ostatnie, wydane już po Odprawie (wyszła – przypomnę – na zaduszki roku 2023, czyli bardzo niedawno), to jest Libretta literackie (na ostatnie walentynki) oraz Odyseję Homera (kwiecień 2024).
Zatem szesnaście i pół tomu w około sześć lat (najstarszy tom miał premierę w grudniu 2017 roku), co daje średnio ponad dwie i pół książki na rok. Oczywiście mogłem coś przegapić, oczywiście są tam przedruki, efekty prac wcześniejszych, jednak jest to tempo twórczo-wydawnicze imponujące.
Pierwszym powodem pojawienia się tego przekładu Kochanowskiego była zatem skromność twórcy, drugim zaś niewątpliwie jego pracowitość.
Trzeba jednak przyznać, że Antoni Libera ma coraz łatwiej, więc i całkiem łatwo z Odprawą posłów greckich mu poszło. Jak przyznaje bowiem, wypracował sobie „lekcję języka polskiego na tytanach literatury”, „pewien idiom”, którym mógł się posłużyć. Wszystkie te wcześniejsze tłumaczenia, translatorski know-how przygotowały go do poradzenia sobie z Kochanowskim. Charakterystyczny jest przy tym fetysz szekspirowski.
Tłumacz mówi: „miałem wypracowany język na Szekspirze” i mogłem go „zastosować do Kochanowskiego” (przy okazji Libera podkreśla, że Shakespeare w czasie premiery Odprawy miał trzynaście lat, a Troilus i Kresyda opowiada historię analogiczną, ale dodaje: „przypuszczam, że Szekspir nie słyszał o Kochanowskim”). Tłumacz nie jest tu jedyną osobą, której się w tym kontekście kojarzy wielki Anglik, okazuje się, że liczni prawicowi publicyści, urzędnicy, artyści są w tym samym stopniu opętani ideą Kochanowskiego jako szekspirowskiej MaBeNy.
30 czerwca 2019 roku miało miejsce wydarzenie pod tytułem „Świat czyta Kochanowskiego” – „w sześciu miejscach na świecie – w Warszawie, Londynie, Nowym Jorku, Los Angeles, Madrycie i Atenach – międzynarodowi aktorzy” wykonali interpretację tragedii, ale wydaje się, że najważniejsze w tym podbijaniu świata było dla organizatorów, wśród których rej wodził Instytut Adama Mickiewicza, symultaniczne czytanie dramatu w Instytucie Teatralnym i w The Globe10. „Człowieka dreszcz przechodzi” – komentowała tenże performatywny koncept ówczesna wicedyrektorka IAM, Barbara Schabowska w trakcie rozmowy po warszawskim czytaniu11.
O tym „nieprzypadkowym” zdarzeniu wspominał później prezes telewizji Mateusz Matyszkowicz w dyskusji podczas trzeciej edycji konferencji „Zderzenie kulturowe w UE” (26-27 listopada 2022), wyraźnie cierpiąc, że „Szekspir jest w kanonie literatury światowej”, a nie Kochanowski, mimo że w punkcie wyjścia to on był słuchany przez dwory, a nie tworzący dla gawiedzi Shakespeare. Gdyby potęga Rzeczypospolitej trwała, to cały świat mówiłby Kochanowskim – zapewnia Matyszkowicz, przedstawiony przez prowadzącego jako „człowiek kultury od lat”. Śniąc o potędze Polski i konstruując ją w przeszłości, redukuje jednocześnie oddziaływanie kultury, pojmowanej jako transmisja dzieł sztuki, sprowadza ją do pochodnej hegemonii polityczno-gospodarczej12.
Wróćmy jednak do ciekawego autokomentarza Libery – wynika z niego (poza szekspirocentryczną wizją kultury nowożytnej oraz ideą świata literatury kręcącego się wokół arcydzieł), że tłumacz stosuje tę samą metodę w każdym przypadku i można ją odnieść równie dobrze do dzieła Kochanowskiego jak i Sofoklesa, Racine’a i tak dalej. W tym świetle nieco inaczej czytamy Odprawę, spodziewając się może literackiego przekłamania i swoistego równania do Shakespeare’a, który w swoim dramacie zajmował się fabułą rozgrywającą się w trakcie wojny trojańskiej.
Lekcja polskiego wypracowana „na tytanach literatury” nie jest jednak lekcją literatury. Polszczyzna przekładu Libery jest przede wszystkim przeźroczysta, niecharakterystyczna, nazbyt gładko toczy się w rytm jedenastozgłoskowca. Zapewne odpowiedzialny jest za to również ten fanatyczny izosylabizm. Wystarczy zajrzeć do oryginału – jeśli zerkniemy do trzech pieśni Chóru, to żaden z wersów oryginału nie liczy sobie jedenastu zgłosek. Podobnie zresztą jest z proroctwem Kasandry. Cztery najmocniejsze literacko części dramatu, najczęściej wybierane do lektury uzupełniającej, są pozbawione tej najlepszej, według Libery, do wierszowania miary!
Pewne zróżnicowanie metrum sylabicznego, wahającego się od ośmiu do dwunastu sylab, jak również zróżnicowanie sposobów rytmizacji bezrymowego wersu – od operowania średniówką, poprzez wprowadzenie toku sylabotonizującego po ekspresywną formę nagłosu kolejnych wersów, to pokaz możliwości poetyckich Kochanowskiego, jak ożywiać i strukturyzować wymowę wiersza białego (podręcznikowy zresztą dosłownie13). Libera ma tego świadomość, widać jego techniczną sprawność, a jednak trudno mówić o rzeczywistym zróżnicowaniu ekspresji.
Dzieje się tak również dlatego, że przekład musi niejako także wyjaśniać, a ten przymus sprawia, że tekst Libery jest dłuższy niż oryginał. O ile tekst Kochanowskiego może rzeczywiście stawiać opór, to przekład Libery brzmi banalnie, komunikatywnie, czasem do granic śmieszności – doprawdy nie wiadomo, czemu zrytmizowaną frazę w wypowiedzi Kasandry „płakać nie będziesz, ale wyć będziesz” zastąpiło zdanie „nie będziesz płakać, ale będziesz wyć” (s. 95), skoro w obu nie ma rymów. Uniknięcie szyku przestawnego to po prostu forma strachu przed wszelką niejednoznacznością i dawnością.
Jeśli rzeczywiście gdzieś w tekście szczególnie źle przedstawia się robota Libery, ocierając się mimowolnie o komizm, to właśnie w pieśniach Chóru (przypomnę, że jest pośród nich pieśń Wy, którzy pospolitą rzeczą władacie). Pozostawienie obok swojej twórczości wersji Kochanowskiego, a jednocześnie decyzja o przełożeniu wybitnie lirycznych stasimonów ujawnia nie tylko z całą mocą hybris Libery poprzez niedostatki jego talentu, ale i istotę projektu. Pomysł tego kroku mogła podpowiedzieć jakaś bardzo nieżyczliwa bogini – dlaczego właściwie nie można było chociaż tych pieśni zostawić w spokoju?
Tłumacz ma świadomość problemu i pewne minimum przyzwoitości, przeważa w nim jednak nieczułość na autokompromitację. Dopytany o słynną apostrofę chóru do „białoskrzydłej pławaczki”, przywołuje opinię Zbigniewa Herberta, który mówił, że to „jedno z najpiękniejszych zdań w polszczyźnie”. Niestety tym razem (kiedy naprawdę byśmy mu tego życzyli) poeta nie jest dla prawicowego pisarza – w końcu laureata nagrody „Pan Cogito” – autorytetem absolutnym. „Trzeba to oddać wysoką polszczyzną” – mówi w autokomentarzu Libera – ale jednocześnie by było zrozumiałe, dzięki (!) czemu rzecz „traci całą magię, ale za to wiemy, o co chodzi”.
Gdyby nie rzeczowy, pewny siebie ton, w jakim zostało to sformułowane, brzmiałoby to zdanie wręcz kapitulancko. I właściwie czemu całej poezji polskiej tak nie przepisać? O zyskach nie ma w tej sytuacji specjalnie co myśleć. Nie jest to ani wiersz słaby, ani wiersz mocny, by użyć typologii Juliana Przybosia – nie jest to wiersz do deklamowania ani nie jest to wiersz do myślenia, nie ma on naddatku środków poetyckich, nie ma także mocy wykreowania kontekstu językowego, w którym każde obojętne słowo brzmiałoby z nieoczekiwaną siłą, mniej znaczyło więcej14. Jest to wiersz przerażająco średni i nijaki.
Jaka wizja poezji (ale i Polski) stoi za przekładem apostrofy „wy, którzy pospolitą rzeczą władacie” jako „przywódcy i doradcy Rzeczypospolitej” (s. 53) w takiej formie stylistycznej i ortograficznej?
Wysoka współczesna polszczyzna jest dla Libery czymś oczywistym, nie wiemy, czy musiał ją również wypracowywać, czy włada nią na co dzień. Z samej analizy tekstu trudno stwierdzić, co to jest za styl czy rejestr, w ogóle przydałby się jakiś nowy List do Pizonów, niechby nawet jedenastozgłoskowcem bezrymowym sformułowany.
Przyjmuję na wiarę, że do wysokiej polszczyzny należy na przykład fraza „a tam nie ma przebacz” (s. 55) w drugim stasimonie albo „nie mam ochoty dłużej z tobą gadać” (s. 43), którą raczy Antenor Aleksandra. O, przepraszam, nie Aleksandra, lecz… Parysa. Przy okazji nareszcie wiemy, że „rotmistrz” to „kapitan”, „więzień” to „jeniec”, „Aleksander” to „Parys”, a „Menelaus” to nikt inny jak „Menelaos”. Ta hiperpedanteria skonstruowanej współczesności, ale także te aluzje do skrzydlatych cytatów i potocznych powiedzeń ożywiające niecharakterystyczną leksykę Libery, jednoznacznie wskazują, kto jest prawdziwie projektowanym czytelnikiem edycji.
WSZYSTKO PRZEZ MŁODZIEŻ
Po co to wszystko? Czyżby teatry polskie w zaciszach waginetów naprawdę tęskniły za wystawianiem Kochanowskiego? A Maciej Wojtyszko z Leszkiem Zduniem nie mogli się doczekać możliwości zainscenizowania tego dramatu wreszcie zrozumiałą polszczyzną? Oczywiście chodziło tylko o wypełnienie zapotrzebowania społecznego sztucznie wykreowanego przez ministerstwo, które wyprodukowało podstawę programową z polskiego, po czym postanowiło rzecz załagodzić, zamawiając takie wydawnictwo od pisarza-adherenta władzy.
Wiadomo przecież, że nikt Odprawy posłów greckich nie czyta, nie ogląda, nie słucha dla samej przyjemności, nie sięga do niej (sam Libera przyznał przecież, że ostatni raz czytał ją na studiach). Jedyny kontekst funkcjonowania dzieła to lektura szkolna (względnie uniwersytecka), której poddawana jest młodzież w imieniu jakiejś sprawy, toteż logiczne jest sięgnięcie do nowego tekstu starego dramatu przez Teatr Polskiego Radia i chętnie inscenizujący lektury szkolne warszawski Teatr Polski.
Należy zauważyć, że obecność Odprawy w kanonie przerabianej w szkole literatury w czasach powojennych (żeby nie sięgać za głęboko) zawsze była przedmiotem kontestacji i dyskusji. Nie tylko przedmiotem kontestacji uczniów i rodziców, co oczywiste, ale także wątpliwości nauczycieli czy metodyków.
Ten dystans wobec niej, symboliczne oddalenie od spraw codziennych, niezrozumiałość, powracały jako topos w dziełach kultury popularnej już naprawdę dawno temu, by wspomnieć serial Wojna domowa Jerzego Gruzy czy powieść Szósta klepka Małgorzaty Musierowicz15.
W serialu Gruzy zadanie przeczytania Odprawy… powierza swojej opiekunce, ciotce Irenie (Alina Janowska) świeżo przybyła do Warszawy Anula. Że osobiście nie będzie jej czytać jest oczywiste dla każdego widza, jak i dla samej ciotki, która próbuje dostać Odprawę… w sklepie spożywczym:
– Pani Jadziu… Czy pani ma Odprawę posłów greckich? Bo nigdzie nie mogę dostać…
– Aa… dobre to? – pyta zainteresowana ekspedientka. Irena uśmiecha się jakby przepraszająco:
– Nooo, takie sobie… to jest lektura szkolna.
Po powrocie do domu słyszy od Anuli „Wiadomo, kupić się nie da”, na co jej rezolutna koleżanka dodaje „Czytać też się nie da”.
Okazuje się jednak, że dramat Kochanowskiego tkwił sobie spokojnie na półce z książkami wuja Henryka. Na niewiele się to zdało, gdyż w ferworze dalszego rozwoju fabuły ciotka zapomniała o przeczytaniu lektury.
Z kolei w Szóstej klepce Musierowicz ulubiony nauczyciel Dmuchawiec rozgrzesza utalentowanego ucznia Hajduka, że ten woli czytać dziennik sportowy, a nie słuchać o pławaczce.
Co do jej niekonieczności w procesie edukacji wypowiadali się przy tym reprezentanci zgoła przeciwnych poglądów (na przykład Barbara Kryda i Władysław Szyszkowski). Aż dopięli swego – dramat, który w całości, choć z przerwami, obowiązywał w programie licealnym powojennej Polski, został wyrzucony z niego w roku 1981 (skądinąd pomiędzy dwoma latami jubileuszowymi Jana Kochanowskiego: 1980 i 1984, obchodzonymi również przez władze różnego szczebla).
Odprawa została odgrzebana jako mniemany diament w popiele i włączona jako całość do listy lektur obowiązkowych w liceum przez ekipę minister Anny Zalewskiej w 2018 roku (a rzecz jasna podtrzymana przez ministerstwo Przemysława Czarnka). Nie ma potrzeby szerzej analizować motywacji, jaka stała za tym krokiem, warto jednak popatrzeć na jeden kontekst.
Tłumaczenie Libery jest oczywiście podbiciem pewnych tropów interpretacyjnych („wiemy nareszcie o co chodzi”), być może brzmiących swoiście jesienią 2023 w obliczu zmiany władzy. „Co za królestwo gardzące prawem i sprawiedliwością” – wykrzykuje Ulisses (s. 79), po czym skupia się na głównym problemie:
jak jest szkodliwa dla rzeczypospolitej zepsuta młodzież. Dla niej nie istnieje Wstyd ani cnota. Wszystko jest na sprzedaż. To właśnie przez nią upadają domy Marnieją państwa, a na koniec giną.
gdybyśmy sami nie zwrócili uwagi i mieli odwagę pomyśleć, że jednak chyba bardziej niż o występkach młodzieży, jest to dramat i o wstawaniu z kolan, i o walnięciu się w głowę przez państwo o przerośniętych ambicjach, wygórowanym mniemaniu o sobie, moralnym poczuciu pozwalającym lekceważyć międzynarodowe standardy (przemowa Iketaona), i o przekupywaniu wszystkich przez wszystkich w celach zbudowania większości (kłótnia Aleksandra z Antenorem), i o kierowaniu się przesadnym zaufaniem wobec swoich bliskich (Priam), to Paweł Stępień nakieruje nas już we wstępie na właściwie tory: „Schlebianie pożądliwościom ciała, odrzucenie męstwa i świadomy wybór zła cechuje młodzież niepoddaną właściwemu wychowaniu. Dlatego w nierządnym królestwie jest ona zarodem śmiertelnej choroby” (s. 18-19).
Nie chcę powiedzieć, że ten wątek nie znajduje w materii Odprawy potwierdzenia, raczej: właśnie dlatego, że znajduje, wskazuje to na bezużyteczność dzieła dla młodzieży współczesnej. O koncepcjach tak rożnych od dzisiejszego świata po prostu można powiedzieć za pomocą innych środków i lektur.
„Kto z takich trutni przyda się ojczyźnie?” (s. 79) – wszystko przez tę młodzież, przez jej zachcianki i miłość luksusu wybuchają wojny – widzimy to przecież doskonale na co dzień. Zapewne ta w Ukrainie czy w Strefie Gazy także dlatego wybuchła… Jak bardzo rozmijać się mogą z codziennym doświadczeniem te wywody, jak bardzo przeciwskuteczne może być mówienie młodzieży takich dyrdymałów? Jedyne dobre, że ona (zapewne ci „nicponie” i „darmozjady”, o których mówi w przekładzie Libery Ulisses jako dziaders) nie chce czytać, więc pewno się o tym nie dowie.
Od roku 2018 pozostaje Odprawa znowu dyżurnym chłopcem do bicia w kanonie lektur szkolnych, więc spodziewano się, że polegnie w nowych warunkach szybko. Nikt nie przywołuje bowiem innych czarnych charakterów – ani nowelek pozytywistycznych, ani wywodów Karola Wojtyły tak często, jak Odprawy właśnie16).
Jeśli ktoś uważa to za mocne określenie, to wystarczy zajrzeć na strony prowadzone przez co bardziej radykalnych nauczycieli czy do wywiadów z nimi, by znaleźć jeszcze bardziej dosadne niż „trup” sformułowania o dramacie Kochanowskiego.
To właściwie wszystko, dwie jeszcze uwagi uzupełniające. Ten upór godny lepszej sprawy wkładany w promowanie Odprawy jako lektury szkolnej dodatkowo szkodzi Kochanowskiemu i staropolszczyźnie. Mam wrażenie, że dobrze by było jakoś przemyśleć ich sensowną obecność w procesie edukacji, do tego jednak należałoby cały tenże proces przemyśleć, a to i w poprzednich i w obecnych warunkach politycznych jest tak samo niemożliwe. Przecież Kochanowski był niewątpliwie świetnym poetą i zachwyty nad nim czy lektura dla przyjemności zdarzyć się może na szczęście i dziś. Zresztą niezrozumienie kilkunasto- czy kilkudziesięciowersowego trenu lub pieśni przez młodzież taniej tu kosztują. Analogicznie zdaje się, że jest możliwa jakaś atrakcyjna – niechby i dotowana hojnie – forma artystycznego funkcjonowania dawnych tekstów w przestrzeni publicznej.
Dobrym sygnałem jest tu obecność Pieśni świętojańskiej o Sobótce w różnych wykonawczych konfiguracjach w ramach imprezy Biblioteki Narodowej „Imieniny Jana” czy tom Krzysztofa Bartnickiego Garutko sobotniej ropy, będący tegoż dzieła twórczą parafrazą.
Po drugie, historia z tłumaczeniem Kochanowskiego i wcześniejszą próbą zawojowania za pomocą tego dramatu świata, wpisuje się również w niejednoznaczny, choć marginalny sposób oficjalnego istnienia Polski przedrozbiorowej w polityce pamięci rządów Trzeciej Rzeczypospolitej (spory o pamięć Polski szlacheckiej są poza tym oficjalnym dyskursem, jak dotąd).
Składają się na nią uchwalane przez Sejm lata jubileuszowe, nieobfitujące ani w spektakularne zdarzenia, ani w pamiętne inicjatywy. Jedynym chyba wyjątkiem jest pomysł odbudowy pałaców Saskiego i Brühla w Warszawie, ale punkt ciężkości spoczywa tam na dojmującej tęsknocie za wielkim Dwudziestoleciem Międzywojennym (drugorzędność formy architektonicznej pałaców, wybór projektu, w którym ważnym elementem jest przywrócenie pomnika Poniatowskiego właśnie na placu), a jedynym iunctim z wiekiem osiemnastym pozostaje nazwa gmachu. Skoro postulaty ruchu egzekucyjnego zostały swego czasu porównane przez Mateusza Morawieckiego do programu PiS, to właściwie dobrze widać, jak bardzo pretekstowe i niezwiązane z rzeczywistą treścią są to nawiązania. Ich czysto rytualny charakter, pustka ideowa nie ominęła również poprzednich rządów Platformy Obywatelskiej (dość przypomnieć uchwalony z inicjatywy Rafała Grupińskiego przez sejm Rok Piotra Skargi).
Jest to patronat klecony ad hoc, na zasadzie całkowitej przypadkowości, przy czym chodzi głównie o zaspokojenie indywidualnych upodobań lub potrzeb zaprzyjaźnionych grup nacisku, co nie wyklucza wyciągania kasy (tu symbolem schyłku rządów Zjednoczonej Prawicy była partycypacja ministra Czarnka w Roku Kopernika oraz powołanie Instytutu Pierwszej Rzeczypospolitej w Zamościu na ostatniej prostej jego rządów w Ministerstwie Edukacji i Nauki).
- 1. Frank Sinatra – My Way (Live At Madison Square Garden, New York City / 1974 / 2019 Edit), 16 września 2019.
- 2. Andrzej Dąbrowski – My Way – Bądź wierny sobie (zapowiedź premiery 30 lipca 2021), 28 lipca 2021. Kolejne wypowiedzi Andrzeja Dąbrowskiego za tym nagraniem.
- 3. Muzyczne credo: Andrzej Dąbrowski – Bądź wierny sobie, 31 lipca 2021.
- 4. Tamże.
- 5. Jan Kochanowski Odprawa posłów greckich, transkrypcja na współczesną polszczyznę Antoni Libera, PIW, Warszawa 2023. Za tym wydaniem, rzecz jasna, cytuję w dalszym ciągu.
- 6. „Odprawa posłów greckich”. Antoni Libera: uwspółcześniłem Kochanowskiego, 10 listopada 2023. Wszystkie wypowiedzi z autokomentarzem Antoniego Libery, jeśli nie zaznaczono inaczej, pochodzą z tejże audycji, którą prowadził Jakub Kukla w ramach cyklu O wszystkim z kulturą.
- 7. Spotkanie z Antonim Liberą – laureatem Nagrody Pan Cogito Akademickich Klubów im. Lecha Kaczyńskiego, 10 lipca 2023.
- 8. Tamże.
- 9. Tamże; w stopce PIWowskiej Odprawy znajdziemy zdanie podziękowania dla Leny Dąbkowskiej „za inicjatywę wydania niniejszej edycji”, być może to ona była tą tajemniczą osobą, niewymienioną z nazwiska i lokowaną przez Liberę w rożnych ministerstwach.
- 10. Świat czyta Kochanowskiego!, 13 czerwca 2019.
- 11. Świat czyta Kochanowskiego. Spotkanie po czytaniu, 22 lipca 2019.
- 12. Konferencja Zderzenie Kulturowe w UE, dzień 2, 27 listopada 2022. Trzeba jednak gwoli sprawiedliwości powiedzieć, że w obu tych wydarzeniach wzięły udział osoby zdystansowane wobec literackich walorów Odprawy – w pierwszym z nich profesor Paulina Buchwald-Pelcowa przyznała, że sama w całości sztukę czytała dawno, a do dzisiejszego odbiorcy mają możliwość trafić inne teksty Kochanowskiego, zaś tym obdarzonym RiGCzem w drugim przypadku okazał się Krzysztof Koehler, który przyznał, że to po prostu słaby dramat.
- 13. Maria Dłuska Odmiany i dzieje wiersza polskiego, TAiWPN Universitas , Kraków 2001 (pierwodruk tej części studium: 1956), s. 129-131.
- 14. Julian Przyboś Słaby i mocny wiersz, w: tegoż Czytając Mickiewicza, Oficyna Wydawnicza Rytm, Warszawa 1998.
- 15. Szerzej o problemie obecności Kochanowskiego w codzienności Polski minionego ustroju zob.: Igor Piotrowski „Nie mamy Odprawy posłów…, ale może pani zważyć serwolatki?” Jan Kochanowski i codzienność Polski Ludowej, w: Długie trwanie kultury staropolskiej. Ustanowienia, praktyki, rekonstrukcje – szkice ofiarowane Profesorowi Markowi Prejsowi, red. Ada Arendt, Aleksandra Jakóbczyk-Gola, Piotr Morawski, Igor Piotrowski, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2022, s. 295-318.
- 16. Por. moje uwagi w przywołanej pracy: tamże, s. 313-316.
. Tu jednak nastąpiła rzecz niezwykła, oto okazuje się, że mimo wykreślenia w fazie prekonsultacyjnej, Odprawa posłów greckich wciąż (koniec kwietnia 2024) tkwi na liście ministerialnej, rozgrzewając do czerwoności co bardziej krewkich nauczycieli języka polskiego i skupiając na sobie wściekłość wszystkich oszukanych przez ministerstwo.
Widocznie PIW jednak wiedział, co robi wraz z Liberą, pudrując tego trupa (choć sprzedaż w popularnej księgarni internetowej według danych przez nią zamieszczonych jest umiarkowana – jeśli porównać z innymi wydaniami, których jest mnóstwo, „bestsellerem” pozostaje „wydanie z opracowaniem i streszczeniem”, „czcionką ułatwiającą szybkie czytanie” wydawnictwa Greg, jest to jednak edycja sześć razy tańsza
Do osobnej analizy pozostawiam okładki tych szkolnych wydań Odprawy… Dominują na nich, wykonani w różnych technikach i ukazani w odmiennych postawach, wojownicy greccy, a w jednym przypadku zobaczymy nawet konia trojańskiego.