dziewczyny.jpg

fot. Dawid Misiorny

Jak chodzić w trumnie

W numerach
08 Maj, 2024
Styczeń
2024
1 (803)

Z Wiktorią Kobiałką, Polą Pańczyk, Stefanią Sural i Jagodą Szymkiewicz rozmawia Barbara Klicka

KLICKA: Chciałabym, żebyśmy zaczęły od tego, żeby każda z was powiedziała, jak trafiła do projektu, który doprowadził do powstania Dziewczyn. Jak to się stało, że znalazłyście się w spektaklu i w tym procesie?

SZYMKIEWICZ: Dziewczyny to jest drugi spektakl. Na początku były Dziewczynki. Wtedy, kiedy miały się zacząć prace nad Dziewczynkami, było tak, że moja mama powiedziała, że odbywają się takie warsztaty w Teatrze Studio. Każda z nas była na tych warsztatach. Stefkę pamiętam, jak jadłyśmy razem w stołówce w teatrze, ale reszty dziewczyn nie. Nie do końca było wiadomo wtedy, że ma powstać spektakl. To były warsztaty z Gosią Wdowik i Martą Ziółek, podczas których robiłyśmy sobie jakieś tam takie teatralne zabawy. Moja mama znała się prywatnie z Gosią i pamiętam, że przed tymi zajęciami Gosia przyszła do nas do mieszkania i robiła ze mną wywiad – nagrywała wywiad dyktafonem w moim pokoju. Rejestracja tego spotkania jest używana teraz w spektaklu Dziewczyny. Nie pamiętam, kiedy spotkałyśmy się pierwszy raz. Stefa będzie pamiętać, bo Stefa ma dobrą pamięć do dat. Zanim Gosia zaczęła nam mówić, że będzie drugi spektakl, to co jakiś czas organizowała z nami takie spotkania, że „chodźcie, spotkamy się w Nowym Teatrze ponagrywać jakieś filmiki” albo „chodźmy do mnie do domu”.

SURAL: Praca nad Dziewczynami zaczęła się w 2020 roku w czasie pandemii. Ja najbardziej lubiłam te spotkania, na których to my przejmowałyśmy kamerę i filmowałyśmy się nawzajem. Gosia miała taką wizję, żeby pokazać, jak z biegiem lat się zmieniamy. Stąd tyle filmików i zdjęć. Wokół nich krążyły nasze próby i teraz między innymi krąży spektakl.

SZYMKIEWICZ: W 2020 może ze dwa razy, a takie próby już oficjalne, to się zaczęły w 2023.

SURAL: Mnie też mama zapisała na te warsztaty, które dopiero później okazały się castingiem. Miałam wtedy dziewięć lat. Co ciekawe pamiętam całą naszą piątkę. Wika przyszła z grupką dziewczyn ze swojej klasy. Pola i Mimi przyszły razem, spóźnione. Z kolei Jagódkę kojarzę ze wspólnych posiłków w kawiarence.

KOBIAŁKA: Zapisałam się na te warsztaty przez moją szkołę podstawową, gdzie uczęszczałam do grupy teatralnej i nasza pani prowadząca zapisała chętnych, którzy chcieli iść na takie zajęcia do teatru. No, i tak się to zaczęło. Potem dostałam informację od Gosi, że wybrała piątkę dziewczyn, a potem były te wywiady, które teraz włączyła do Dziewczyn.

PAŃCZYK: Mnie, tak jak większość, mama zapisała. Miałam trzynaście lat. Pamiętam Jagodę, miała taką zieloną bluzę. I że nie chciałam tańczyć. Mam takie prześwity tego dnia. Cały weekend tam siedzieliśmy. Myślałam, że po prostu mama zabrała mnie na jakieś warsztaty z innymi dziewczynkami.

KLICKA: A powiedzcie, czy wszystkie interesowałyście się wtedy teatrem?

PAŃCZYK: Nie.

KLICKA: Wiktoria powiedziała, że była w kółku teatralnym.

KOBIAŁKA: Tak, uczęszczałam na nie przez cztery, może nawet pięć lat. W sumie od czwartej klasy podstawówki do końca podstawówki chodziłam do kółka teatralnego. W liceum też przez dwa lata. Więc tak, byłam zaciekawiona teatrem i przez to też wybrałam się na te warsztaty.

SZYMKIEWICZ: Ja mam mamę aktorkę, więc nawet jakbym chciała się nie interesować, to nie miałam jak. Zanim grałam w Dziewczynkach, występowałam w jednym spektaklu. To było jak miałam osiem lat, zanim przeprowadziłam się do Warszawy i mieszkałam w Bydgoszczy. Cieszyłam się, bo moja postać jadła słodycze w dwóch scenach. Nie zawsze też, kiedy moja mama miała próby, mogła akurat przyjść moja niania, więc czasem siedziałam w garderobie z garderobianymi. Ale nie było tak, że byłam mega nieszczęśliwa z tego powodu. Bardzo to lubiłam. I cały czas chodziłam na spektakle mojej mamy i oglądałam je po parę razy. Jak miałam te osiem lat, to zdecydowałam, że zagram również dlatego, że byłam trochę zazdrosna o moją mamę. I byłam taka: „ej, ja też chcę”.

KLICKA: Stefa, a ciebie interesował wtedy teatr?

SURAL: W moim życiu teatr był obecny od zawsze, ale jako dziecko raczej nie wyobrażałam sobie siebie na scenie. Od małego mama zabierala mnie na spektakle ‒ na początku dlatego, że po prostu nie miała mnie z kim zostawić w domu. Więc miłość do teatru przyszła naturalnie. Kiedy zaczęłyśmy grać na scenie i poczułam tę adrenalinę, emocje, których nigdzie indziej nie mogłam doświadczyć, to przyszło mi do głowy, czy nie zostać aktorką.

KLICKA: Pola, zdążyłaś powiedzieć, że ty się wcześniej nie interesowałaś teatrem…

PAŃCZYK: No, chyba nie. Moi rodzice pracują na planach filmowych, więc na pewno wtedy bywałam na planach, ale w teatrze to nie.

KLICKA: To jest sztuka o was. Jesteście jej przedmiotem i podmiotem. Mam na myśli to, że jesteście zarówno aktorkami, jak i osobami, które współkształtują formę spektaklu. Teraz chciałabym porozmawiać nie o waszych aktorskich rolach, tylko o samym procesie. Interesuje mnie, jak zapamiętałyście te pierwsze próby, rozmowy z wami, co to dla was znaczyło. Jak się w tym czułyście? Jak to wyglądało?

PAŃCZYK: To ja mogę. Pamiętam, to taka była rutyna, że co jakiś czas się spotykałyśmy, już się zaprzyjaźniliśmy, więc miałam jakieś koleżanki, do których tam chodziłam i robiłyśmy różne zadania. Czasem takie, które wykonywałam pierwszy raz. Miałyśmy różne pytania zadawane. Czasami mi się nie podobało, na przykład, kiedy coś ruchowego miałam robić. To mi się wydawało dziwne. Byłyśmy bardzo młode, więc to musiało być trudne dla ludzi, którzy pracowali nad tą sztuką, bo musieli się nami zajmować pod nieobecność naszych rodziców.

KLICKA: A pamiętasz coś, co ci się szczególnie na tych próbach podobało? Jakieś pytanie, które było dla ciebie szczególnym, fajnym wyzwaniem, albo coś, co sprawiło ci wyjątkową radość?

PAŃCZYK: Pamiętam, że miałyśmy narysować jedną aktorkę, z którą pracowałyśmy. Musiałyśmy narysować ją i to, jak jej emocje wyglądają w jej ciele. I jeszcze, że mieliśmy taki kij i było zadawane pytanie, i mogła mówić tylko ta osoba, która trzymała ten patyk.

KLICKA: I to było fajne?

PAŃCZYK: Tak. Wszyscy są ciekawi twojej odpowiedzi. Teraz grzebię w głowie, bo to było dość dawno, jakieś mam takie prześwity tych wydarzeń. Pamiętam, było jakieś zadanie, że mieliśmy zrobić tak, żeby jak najbrzydziej wyglądać. Minę i fryzurę. To było śmieszne, na pewno tego nie robiłam nigdy wcześniej i na pewno nie było to nieprzyjemnie. Dla mnie.

KOBIAŁKA: Mało pamiętam z tych początków… Próby, ale bardziej emocje, które mi towarzyszyły. Dla mnie to była taka ekscytacja, że właśnie mogę spróbować czegoś nowego w prawdziwym teatrze. I takie mam przebłyski z tych prób. Na przykład te nasze medytacje. Często albo siedziałyśmy w kółku na podłodze, albo na jakichś poduszkach, i po prostu nasze emocje musiałyśmy wyrzucać i oddychać przez jakiś dłuższy czas, przez co najmniej parę minut. Miałyśmy też dużo zadań z kartkami, ale co to tak dokładnie było – nie pamiętam. Na przykład jakieś zdania, myśli czy rysunki często przelewałyśmy na papier.

SURAL: Pamiętam, że na naszych próbach było dużo osób dorosłych i każda z nich zajmowała się czymś innym, na przykład Marta Ziółek prowadziła ćwiczenia ruchowe. Każda z nas miała też na próbach swój zeszyt, w którym mogła ilustrować swoje myśli i emocje. Kiedyś narysowałam okulary i znamię Harry’ego Pottera. Nie mam pojęcia, z jakim zadaniem mogło to być związane, ale miałam to później w zeszycie. No i oczywiście patyk, na którym z czasem pojawiało się coraz więcej naszych podpisów i rysunków.

W Dziewczynkach miałyśmy scenę z Eweliną Żak, w czasie której wprawiałyśmy w ruch jej ciało. Wcześniej na próbach oswajałyśmy się z jej ciałem i mam wrażenie, że ona oswajała się z naszym dotykiem. W ogóle oswajanie się z dotykiem drugiej osoby było dość istotnym elementem, bo w spektaklu jest też scena, w której delikatnie się głaskałyśmy i w ten sposób okazywałyśmy sobie czułość.

SZYMKIEWICZ: Ja mam tak beznadziejną pamięć, że o większości tych rzeczy, o których dziewczyny przed chwilą mówiły, wiem tyle, że się stały. Ale mam wrażenie, że my wtedy nie do końca wiedziałyśmy, że robimy spektakl. Nawet potem, kiedy już go grałyśmy, kiedy ktoś mnie pytał: „o czym jest?”, to ja za bardzo nie umiałam odpowiedzieć. Dla mnie to były zadania, które robiłyśmy na próbach, ułożone w jakiejś konkretnej kolejności. Wydaje mi się, że wszystkie w ogóle nie znałyśmy symboliki tych rzeczy, które tam robiłyśmy. Bo to nie było: „o, odgrywam teraz scenę”, tylko: „o, to jest to ćwiczenie, które robiłyśmy kiedyś”, jak skaczemy, jak rozmawiamy, czy coś podobnego. Wydaje mi się, że to może być jeden z czynników, przez które aż tak wyraźnie nie pamiętam tamtych prób. To było bardziej reagowanie na wydawane nam polecenia czy wyznaczane nam zadania i my to robiłyśmy, kropka w kropkę.

KLICKA: A czym najbardziej różniło się doświadczenie pracy nad Dziewczynami od tego, jak powstawały Dziewczynki?

SZYMKIEWICZ: Kiedy robiłyśmy Dziewczyny, już świadomie wykonywałyśmy różne zadania. Wiedziałyśmy, że to będzie materiał do jakiejś sceny w przyszłości. Miałam wtedy, nie jestem pewna, bo jeżeli zaczęłyśmy przed moimi urodzinami, to miałam prawie piętnaście, a jeżeli po… Ale raczej przed... Okej, piętnaście, szesnaście, coś takiego. To już inna w ogóle sytuacja jest. W międzyczasie, pomiędzy Dziewczynkami a Dziewczynami, grałam w jednym spektaklu, więc miałam też już jakieś wyobrażenie większe. W Dziewczynach dużą różnicą było to, że nie dostawałyśmy dokładnych poleceń, co mamy zrobić, tylko Gosia nam rzucała hasło i my wokół niego znajdowałyśmy jakąś historię. Gosia po prostu czasem siedziała razem z Weroniką i na przykład mówiła: „wyobraźcie sobie teraz, że robicie scenę o polityce”. I my, z tymi atrapami naszych scenograficznych trumien, po prostu improwizowałyśmy nasze wyobrażenie na temat sceny o polityce. Dużo pracowałyśmy ze wspominaniem siebie, jak byłyśmy mniejsze. Dla mnie to było najgorsze. Mega nie lubię patrzeć na swoje stare zdjęcia i tak dalej, a musiałyśmy się zacząć oswajać z tymi naszymi poprzednimi wersjami. W skrócie: to była bardziej świadoma praca, bo już jesteśmy starsze i wiemy, co robimy.

img-9499.jpg

Fot. Krystyna Piernik

SURAL: To była zupełnie inna praca, choć obydwa te spektakle powstały na bazie improwizacji. Przy Dziewczynkach to była zabawa i ciągłe śmianie się i tak naprawdę niezdawanie sobie sprawy z tego, w jakim procesie bierzemy udział. Przy Dziewczynach główną różnicą jest to, że od początku miałyśmy świadomy wpływ na to, z czego zbudowane jest przedstawienie. Tak jak w Dziewczynkach rozmowy dotyczyły, w dużym skrócie, wypadających mlecznych zębów i zmian w naszych ciałach, tak w Dziewczynach w czasie pracy opierałyśmy się na naszych emocjach, silnych przeżyciach i trudnych tematach. Śmiechu było oczywiście proporcjonalnie tyle samo, bo wciąż mamy w sobie tę dziecięcą frajdę.

SZYMKIEWICZ: Myślę, że taką młodzieżową. My też robiłyśmy to w trakcie wakacji, więc ten duch wakacji było czuć w powietrzu. Oprócz tego, że robiłyśmy spektakle, to my się bardzo wszystkie lubimy, więc ja też czasami, mimo że byłam mega zmęczona, czułam się jakbym po prostu spędzała czas z koleżankami.

KOBIAŁKA: Zaczęłam próby do Dziewczyn, kiedy miałam osiemnaście, niecałe dziewiętnaście, lat. Pierwszą różnicą, która rzuciła mi się w oczy, było to, że w Dziewczynach mamy bardzo dużo tekstu, a w Dziewczynkach tego tekstu praktycznie nie było. Dzięki temu, że mamy ten tekst, chyba bardziej możemy wyrazić siebie, swoje myśli, pokazać, jakie jesteśmy. Rzeczą, którą pamiętam z prób, są właśnie te improwizacje. Bardzo często je robiłyśmy i to nie było łatwe. Zwłaszcza że wiedziałyśmy, że miałyśmy taką świadomość, że wszystko, co powiemy, może być użyte w spektaklu. Zastanawiałyśmy się bardzo nad tym, co mówić, co powiedzieć, żeby wszystko było takie w miarę pod spektakl.

PAŃCZYK: Tak. Pamiętam, że po spektaklu Dziewczynek ktoś mnie zapytał, jakaś para blogerów, o czym jest to przedstawienie i ja im powiedziałam, że nie wiem, żeby jakąś inną dziewczynkę zapytali. A ten proces był już bardziej świadomy. Było dużo improwizacji i to było fajne. Gramy w Dziewczynach siebie, a nie bohaterów żadnych, więc też trochę reprezentujemy jakąś część nas samych. Mówiłyśmy, miałyśmy próby, ale przecież musiałyśmy też pilnować granic, co chcemy pokazać, a co nie. Trzeba trochę pilnować swoich wizerunków przecież.

KLICKA: To, co teraz powiedziałaś, Polu, mnie interesuje. Chciałam was zapytać, kogo wy gracie w tym spektaklu, waszym zdaniem? Pola powiedziała, że gracie tam siebie, ale jednak trzeba uważać na granice. Co to dla was znaczy?

PAŃCZYK: Grałam siebie, a może jakąś wersję siebie, taką, którą stworzyłam właśnie w tamte wakacje. W sumie, w mojej scenie gram też tatę piątki dzieci i trochę jakąś nastolatkę – ja jestem gdzieś pomiędzy. I to może jakieś dwie wersje mnie nawet. Zastanawiałam się nad tym, jaką chcę być wersją. I też myślałam o tym, co ludzie zobaczą.

SURAL: Na próbach Gosia dawała nam zadania, żebyśmy stworzyły jakąś wersję siebie, inną, nową, może lepszą? Nie było to dla mnie łatwe, bo nadal jestem osobą poszukującą. A kim jestem w spektaklu? Sobą, na tyle, na ile można być sobą na każdym spektaklu, cytując siebie.

KOBIAŁKA: Ja uważam, że gram tylko siebie i całą siebie po prostu oddaję w tym spektaklu. Nie powiedziałam nawet, że to jest jakaś moja wersja, tylko ja. Gosia na próbach nigdy nie naciskała, żebyśmy robiły coś, czego nie chcemy, więc jeśli się z czymś nie zgadzałam, nie czułam, że to jest moje, to tego nie robiłam. Ale ja nie miałam problemów z tym, żeby mówić o swoich problemach. Wręcz nawet zaproponowałam jakiś temat. Zawsze mówiłam to, co chciałam powiedzieć. Były może momenty, że miałam wrażenie, że za mało od siebie daję, ale jestem taką osobą dosyć cichą, skrytą, więc uznałam, że nie muszę wychodzić poza swoją strefę komfortu.

SZYMKIEWICZ: Bardzo nie lubiłam, kiedy moi znajomi pytali, kogo właściwie gram w tym spektaklu. Odpowiedź, że gram siebie, nigdy ich nie satysfakcjonowała. Wydaje mi się, że to może być kwestia tego, że oni mało uczęszczają do teatrów, zwłaszcza takich współczesnych. Wciąż mają taki obraz przedstawień, który zamyka się na odgrywaniu sztuk, wcielaniu się w jakąś inną osobę. A ja uważam, że dosłownie gram siebie. Nawet ciężko powiedzieć, że gram siebie, po prostu: to ja jestem na tej scenie i cytuję to, co kiedyś powiedziałam. Im bliżej było premiery, tym bardziej się stresowałam, że naprawdę odkrywam się przed ludźmi, których nie znam. Zwłaszcza chodziło o tę moją scenę ze Stefą, która jest totalnie intymna. Nie wiem jak Stefa, ale czasem, kiedy dowiaduję się, że przychodzi jakiś mój daleki znajomy, to mam dwie rzeczy, o których od razu myślę. Pierwsza, że zobaczy moje stare filmiki, gdzie nie wyglądam korzystnie, a druga, że będzie na mojej scenie ze Stefą o żałobie, bo to nie jest tak, że na co dzień chodzę i wszystkim o tym mówię.

SURAL: Ta scena nie jest łatwa, bo za każdym razem zwierzamy się w niej sobie na nowo.

SZYMKIEWICZ: Cały ten spektakl jest tak intymny, że do mnie dopiero bliżej premiery docierało, że to jest tak, jakbym komuś oddała telefon i by sobie przejrzał moje wiadomości ze znajomymi. To jest naprawdę ciężkie, tak emocjonalnie. Przez to, ile wałkowałyśmy to na próbach, nie czułam tego, jak bardzo się otwieram, zwłaszcza że byłam w zaufanym gronie. A po spektaklu moja mama do mnie podeszła i była taka ze mnie dumna. Nie tylko z tego powodu, że dobrze sobie poradziłam na scenie. Była dumna z tego, jak bardzo się otworzyłam.

KLICKA: Na koniec chciałam was zapytać o trumny. Jak rozumiecie ich obecność na scenie?

SZYMKIEWICZ: Sądzę, że poza tym, że to trochę taki żart, to śmierć jest często rozumiana jako przemiana. W Dziewczynkach miałyśmy taką jamę na scenie i to było nasze „bezpieczne miejsce”, w którym możemy się schować, jakby coś się stało. To była taka nasza baza, taka, jaką z kocyków się robi, kiedy jest się dzieciakiem. Gosia przy Dziewczynach chciała, żebyśmy dalej miały coś takiego, tylko żeby teraz każda miała swoją własną. Bo w Dziewczynkach jesteśmy jak jeden organizm, a w Dziewczynach już działamy bardzo indywidualnie. Wydaje mi się, że to też jest powód, dla którego mamy, każda z nas, oddzielną, trumnę. Moja nienawiść do niej wynika z tego, jak bardzo jest niewygodna, jak trudno się w niej poruszać. Znajomi pytali, w jaki sposób to działa, kto tym steruje, gdzie jest silnik, a to nie tak. Ja na przykład czołgam się i popycham swoją trumnę czołem.

SURAL: Jak ja klęłam na te trumny! Aż mówiłam, że ja po śmierci nie chcę trafić do żadnej, że mam raz na zawsze dosyć trumien. To było zdecydowanie najgorsze doświadczenie w całym procesie prób.

KOBIAŁKA: No tak, zgadzam się z dziewczynami. To nie jest jakaś wygodna opcja. Ale rozumiem też, po co one na tej scenie są. W trakcie prób dużo rozmawiałyśmy o śmierci, o problemach, więc to jest po prostu konsekwencja tych rozmów, która musi towarzyszyć nam przez cały spektakl. Czasem jesteśmy w nich, czasem na nich. To jest też o tej przemianie, która w nas cały czas zachodzi.

PAŃCZYK: Ja na początku myślałam, że nigdy się nie nauczę, jak chodzić w trumnie. Zupełnie nie umiałam się w niej poruszać. Ale potem się udało. I też to było śmieszne; wracałam do domu w wakacje i mogłam opowiedzieć, że cały dzień siedziałam w trumnie.

SURAL: Gosi chyba chodziło o to, że my jesteśmy jakąś nową wersją siebie, że pogrzebałyśmy nasze starsze wersje, te, które można zobaczyć w Dziewczynkach, że już nie jesteśmy dziećmi, tylko jesteśmy na kolejnym etapie, że wstajemy na nowo, z martwych, jako nowe osoby.

Udostępnij

Jagoda Szymkiewicz

chodzi do liceum i ma prawie siedemnaście lat. Woli koty od psów, bo ma podobny do nich charakter.

Stefania Sural

uczennica trzeciej klasy liceum. Lubi tańczyć, słuchać jazz rapu oraz czytać dobrą i niedobrą literaturę.

Pola Pańczyk

urodziła się w Warszawie, ukończyła liceum filmowe i zdała maturę. W tej chwili jest aspirującą studentką animacji w VIA, GobelIns i UAL University.

Wiktoria Kobiałka

ma dziewiętnaście lat, jej życie to treningi, kształcenie się i dążenie do wyznaczonych celów.

Milena Klimczak

jest w trzeciej klasie liceum i za dwa miesiące ma osiemnastkę. Koooocha ubrania, modę i kraje skandynawskie, próbuje nauczyć się francuskiego. Nie mogła wziąć udziału w rozmowie.