roza_sarkisian.jpg
Herx
LEKCJA ANGIELSKIEGO 1
To, z czego utkany jest monolog au-tobiograficzny Rozy, bohaterki monodramu napisanego przez Rozę, najlepiej chwyta angielskie określenie „floating gap”. W memory studies tłumaczy się je jako „ruchoma przepaść”, „płynne przemilczenie” albo „luka czasowa”, a oznacza okresy przeszłości pozbawionej reprezentacji w pamięci zbiorowej. Jak można opowiedzieć o dzieciństwie, na które nie ma nazwy, bo było jednocześnie ruskie, ukraińskie, karabachskie, ormiańskie, a w zasadzie żadne z nich?
Jak napisać o sobie w nie swoim języku? Nie do końca zresztą wiadomo, który miałby być „swoim”: ukraiński, rosyjski, dwa języki i pół wyniesione z domu („niedoskonały rosyjski z akcentem bakińskim” i karabachsko-ormiański okraszony azerskimi przekleństwami). „Nasłuchałem się od dziecka kilku języków. Rosłem wśród Żydów, bo ojciec miał do nich wielką skłonność, sam chętnie używałem rusińskiego, bo babka klęła tylko po rusku.” A może lepszy będzie jeszcze inny „dziwny język”, na przykład ten uchodźczy, którym Roza rozmawiała kiedyś ze zmarłą na raka ukochaną Jo, i którym napisała sztukę o Rozie: polski z angielskimi wtrąceniami, naszpikowany rusycyzmami i ukrainizmami, wspomagany przez tłumacza online? „Wyjeżdżając z Płocka ze znajomością tylko języka niemieckiego i w małym stopniu rosyjskiego – zdołał w zdumiewająco krótkim czasie tak opanować francuski, żeby pisać w tym języku poezje i taką biegłość w angielskim, która budziła podziw u stylistów.”
Jak wspominać przeszłość, pamiętając wybuchy, piwnice i trupy, których się nie pamięta: „Сzy możesz mi przypomnieć, jak to było? Bo nic nie pamiętam (co również było nieprawdą)”? Jak rekonstruować wydarzenia, posiłkując się zanikającą pamięcią babci chorej na Alzheimera? Jak przywołać przeszłość, gdy nie do końca wiadomo, czy w ogóle chce się o niej pamiętać? „Jak się czułam? Co robiłam? Jak się bałam?” – pyta Roza dziadków, nagrywając ich wspomnienia, ale ostatecznie postanawia ich nie odsłuchiwać.
KRÓTKA LEKCJA CHEMII
W jednej ze scen Roza, próbując się samookreślić, sięga po pojęcie zapamiętane z lekcji chemii: wolny rodnik. To „samodzielnie egzystująca cząsteczka, posiadająca przynajmniej jeden niesparowany elektron. Można sobie to wyobrazić na zasadzie czegoś, co wymknęło się spod obowiązujących zasad i samodzielnie, bez żadnej kontroli, dołącza się do ważnych cząsteczek w organizmie, zmieniając je”2">www.zdrowe-zmiany.pl.. Roza wie, że wolne rodniki są obdarzone – jak ona, kiedyś karabachsko-ormiańska uchodźczyni w Ukrainie, a dziś ukraińska „uchodźczyni natural” uprawniona do darmowych przejazdów warszawską komunikacją miejską – mocą przechodzenia „z jednego chemicznego związku do drugiego bez zmian”. Nie wspomina jednak o tym, że wolne rodniki nie biorą się znikąd; namnażają się w organizmie pod wpływem trujących czynników zewnętrznych i wewnętrznych, takich jak wszelkie toksyny i inne szkodliwe zanieczyszczenia.
LEKCJA HISTORII
Może najlepiej będzie opowiedzieć o zabawnych przygodach dziadka? „Dowcipnisie powiadają, że wojna jest bez ojca i matki – coś w rodzaju Melchizedecha.” Pierwsza anegdota będzie na przykład o tym, jak podczas bom-bardowań dziadek uczył Rozę liczyć na balkonie: „Tak cały dom siedział w piwnicy i tylko nasza rodzina stała na balkonie i praktykowała arytmetykę. Póki grad nie rozpierdolił w sąsiedni dom”. Kolejna śmieszna historyjka może być o tym, jak dziadek Ormianin wyprowadził rodzinę z Górskiego Karabachu, ratując ją przed śmiercią z rąk Azerów, tylko dzięki temu, że mówił płynniej po azersku niż ormiańsku i opowiedział w tym języku świetny dowcip, a poza tym wyglądał jak Azer. „Czy rzeczywiście było 9 Żydów w schronisku? Stosując kryteria norymberskie, było Żydów w schronisku 12, stosując kryteria rasowe typu francuskiego, było ich 6, stosując kryteria przynależności do gminy wyznaniowej, było Żydów 4 tylko, stosując kryteria językowe, nie było Żydów wcale.” A może zabawniejsza będzie historyjka o tym, że dziadek, choć za swojego życia cały i zdrowy doczekał wybuchu czwartej wojny, zmarł na COVID? Wojna – co równie zabawne – dopadła go zresztą i w trumnie, na charkowskim cmentarzu zbombardowanym w czasie rosyjskiej inwazji. „Kończąc ten bzdurny rok, należy mu jednak pogratulować, był rzęśny w śmierć i śmiech; śmieją się tylko filozofowie, tyle im zostało w tym wyjebkowanym świecie.”
A może trafniej ująć to w opowieść o babci, która z czasem obojętnieje – chora na Alzheimera, nie kojarzy nawet, że znów jest wojna. Zresztą w tym, że wybuchają wojny, nie ma naprawdę nic wyjątkowego ani godnego szczególnej uwagi; cóż, war life balans: „W Charkowie stabilno ciężko. Matka i babcia siedzą przy zaklejonym taśmą oknie, słuchają na cały głos ormiańskiej muzyki i czekają na bombę. Mówią, że pogoda jest dobra, dużo słońca”. Wojny przecież nie sprawiają, że pogoda przestaje istnieć albo mieć znaczenie. „1 sierpnia we wtorek 1944 roku było niesłonecznie, mokro, nie było za bardzo ciepło.”
Dla Rozy wojna w Karabachu to strzępy wspomnień: „Dobrze pamiętam zakrwawioną twarz mężczyzny, który leciał do naszego balkonu z tego domu. I coś prosił u mnie. Dalej pamiętam tylko piwnice”. Szuka dla nich dobrych kadrów filmowych: „Co robić? Jak kręcić? Okno, nogi. Nogi biegną, bombardowanie. Nagle – zakrwawiona twarz mężczyzny. Fajny kadr”. „Po to wszystko się działo, to dolores. Mordy, hekatomby. A teraz? Zbliżenie na odległość oka. Co to za wir trzeba by pokazać. Brać na wizjer. Co tu eksponować? I jak długo?”
Dziś Roza nosi ulubione – bo podarowane w dobrej wierze przez przyjaciela niezorientowanego, co normalne, w meandrach lokalnej wojny w nieistniejącym kraju – skarpetki „w kolorach militarystycznych” z napisem „Kara-bach to Azerbajdżan”. „Życie palestyńskiego Araba na Zachodzie, zwłaszcza w Ameryce, nie jest radosne. Niemal powszechna jest tu zgoda na to, że coś takiego jak «palestyński Arab» politycznie w ogóle nie istnieje, a jeśli istnieje, tylko jako kłopot.”
Nowa wojna, w Ukrainie, dociera do niej w Polsce przez media i wiadomości od rodziny. „Wiadome. Wiadome. Wiadome. Ale to zmęczenie – mimo pogodzenia się – trzeci raz… trzeci raz? to samo? O rany…” Po prostu Facebook „powoli zamienia się w nekrolog”, tworząc nużący montaż powtarzalnych obrazków: „Wiadomość, trup, wiado-mość, trup, trup, trup, reklama, trup... Sąsiad, brat, siostra, kolega z klasy, babcia, jakiś żołnierz, mama, strażak, medyk, piesek, kotek...”. „Więc ludzie – to pokazała wojna, getto – ludzie nie przeżywają inną energią, poważniejszymi flakami drutów, skakań z okien niż kłótni z mężem, z siostrą w czasie normalnym. Potwierdza to sprawa pogrzebów, śmierci pokojowej, odejść, odjazdów na zawsze.”
W końcu jej strach znika: „Nie lękam się już ciała leżącego na ulicy […] Nie boję się, kiedy mama telefonuje dziesięć razy, siostra osiem razy. Nie czekam na esemes: Babuszki nie stało”, duchy przestają nawiedzać Rozę. „Dla mnie ta wczorajsza noc zimowa była ostatnią próbą. Po niej nastąpiła dezercja. Zdawało mi się, że oprawcy piekielni, zamieszkujący czas wiecznie nawiedzany przykrościami, nie będą mogli odtąd krzywdzić mnie więcej.”
KRÓTKA LEKCJA BIOLOGII
Może więc lepiej opowiedzieć to agresywnie, bronić się przez atak: „Słuchacie, przepraszam, nie wiem, jak mi się wydało, że mnie coś atakuje, to ja teraz toksycznie atakuję was”? Prowokować, pytając jako Ormianka Turka w barze, co sądzi o ludobójstwie?
Przeklinać? Przecież Roza nie mówi „normalnie w żadnym języku”, ale swobodnie używa przekleństw w każdym, którego się uczy. „ A jebo twoja mać z wojnowu, k’czortu z wojnowu!” Organizm najlepiej oczyszcza się i pozbywa toksyn przez wyrzucenie z siebie tego, co szkodliwe, przez plucie jadem, konwulsje, wymioty. Jednak Roza za-traca i ten odruch: „Wszyscy mężczyźni na barze mieli odruch wymiotny. Mój odruch prawdopodobnie zanikł. Mam nadzieję nie na zawsze”.
Performans Rozy utrzymujący się na płynnej granicy między przypominaniem sobie i zapominaniem, ironiczna gra z konwencją opowieści autoterapeutycznej, uodpornia na toksyny przeszłości – te dawne i te bardzo świeże. Jak podczas reakcji Herxheimera, potocznie nazywanej „herx” albo „efektem die-off”, organizm poddany terapii nie nadąża już z wydalaniem nadmiaru neurotoksyn.
LEKCJA POLSKIEGO
Można też nieustannie queerować, odgrywać różne role i od razu im się wymykać. Być jednocześnie Rozą, reżyserką, i Roksaną, która zagra Rozę w filmie, barmanką-Barem nad Wisłą, Wojnami, których się nie pamięta, i Filmami, których się nie nakręci. „Obowiązuje nas prawo mimikry. Człowiek nie może się zupełnie odsłonić. Pamiętam, jak babka mnie tego uczyła, ta z Bacewiczów, która była Ormianką.”
Ormianka? Roza sarkastycznie dziękuje wojnie, że wyzwoliła ją jako małą dziewczynkę z czekających na nią w przyszłości tradycyjnych ról ormiańskich kobiet w Karabachu. Ukrainka, więc rusofobka? Roza słucha muzyki Prokofiewa, bo dodaje jej wiary w zwycięstwo: „Moja miłość do kultury rosyjskiej. Nie wiesz jak usunąć”. Nie rusofobka, ale i nie rusofilka: „Wierzę, że rozpierdolimy Moskwę”. Ukraińska patriotka? Możliwe, tylko ta niechęć do galicyjskiej części kraju z jej banderowską „faszystowską neurosis”...
Biedna uchodźczyni? Roksana, która zagra Rozę w filmie, którego ta nie nakręci, wymyśla scenę: „Chcę z każdym tańczyć i zaczynać textem: będę cię jebać i Polskę wychwalać. Я буду тебя ебать и Польшу прославлять”. Ofiara-obowiązkowo-wdzięczna-Polakom-za-pomoc? „Marzyłam koktejle robić. Kurcze, to szczęście!” – ironizuje Roza. Bierze jałmużnę za bycie uchodźczynią od właścicieli barów, w których nie obsługuje się już Turków. Obiekt litości i troski? „Troskliwe baby niech robią festywal troski. […] Boję się, że jeżeli wam napiszę, że potrzebuję czołg, to jutro pod blokiem będzie”. Straumatyzowana migrantka? Jako Bar nad Wisłą ma zresztą duże doświadczenie psychoterapeutyczne, robiąc seanse pijanym i sfrustrowanym klientom. Roza ma dość bycia przedmiotem samozadowolonej polskiej „agresywnej” i „natarczywej” troski. „Ale te sprawy autobiograficzne są jak samochód, który zabierasz ze sobą (a raczej to on zabiera ciebie na zwiedzanie). Nie możesz go uniknąć, ale zachowujesz się tak, jakby go tam nie było.”
Może więc spróbować postmodernistycznie, z dystansem, ironicznie, intertekstualnie? Zmieścić przemoc, wojny, toksyczne relacje z matką, śmierć ukochanej Jo, cały „toxic”, życiowe „barachło”, depresję, samotność, w filmie albo czymś na wzór Pianistki Elfriede Jelinek? Ostatniej taśmy Krappa Becketta? Może Sarah Kane i 4.48 Psychosis?
Przecież w autobiografii Rozy nie ma w sumie nic nadzwyczajnego. „Dziesiątki albo dziesiątki setek, albo setki tysięcy ludzi żyją, pracują, jedzą, piją, dyskutują, chodzą do kina, i także mają coś w sobie ostatecznie i bezpowrotnie złamanego. Nikt nie wie o tym i nikt nigdy się o tym nie dowie, ponieważ ukrywają ten fakt, że mają w sobie coś, co jest złamane; ponieważ udają, że są tacy sami, jacy byli przedtem, przed wojną; i ponieważ chcą tę tajemnicę zabrać z sobą do grobu. Jestem jed-nym z nich, i ich mam już chyba dosyć także.”
- 1. W tekście wykorzystałam cytaty z wypowiedzi, utworów literackich i biografii Mirona Białoszewskiego, Leopolda Buczkowskiego, Edwarda Saida i Stefana Themersona. Nie wiem, jak można lepiej opowiedzieć o opowieści Rozy niż poprzez wojny, których nie pamiętam. Reakcja herx.
- 2. Monika Czerepak, Alan Gasiński Stres oksydacyjny i wolne rodniki – jak się przed tym uchronić?
Udostępnij
Agnieszka Karpowiczjest literaturoznawczynią, kulturoznawczynią, antropolożką literatury. Zajmuje się awangardą, praktykami językowymi i logowizualnymi XX i XXI wieku,a także życiem i twórczością Mirona Białoszewskiego. Autorka książek Kolaż. Awangardowy gest kreacji (2007) i Proza życia. Mowa, pismo, literatura (2012).