Krakowskie środowisko teatralne plotkowało o tym spektaklu od dawna. Miało to być pierwsze premierowe przedstawienie Radosława Rychcika po chwili nieobecności w teatrze. A w dodatku znany z szalonych, nieintuicyjnych adaptacji reżyser brał sobie tym razem za cel wielkie (pod względem kariery, jak i objętości) dzieło Umberto Eco Imię róży. Już przed premierą mówiono o niezwykłym dla reżysera realizmie, odtwarzanych z dużą uwagą szczegółach wystroju średniowiecznego klasztoru i muzyce wzorowanej na chorałach gregoriańskich.