Dlaczego nie ma strajków?
Westchnęła Polska: „Tak, jam nie z soli –
(orzeł w koronie, orzeł w koronie)
– i nie z roli, jeno z symboli”
(orzeł w koronie? Bez?)1
Tematem tego tekstu są pewne strajki, które wydarzyły się w mieście Łodzi we wrześniu 1947 roku, o których to strajkach nie pamiętamy ‒ cokolwiek to pamiętanie miałoby oznaczać. Nie słyszymy o nich w mediach, nie upamiętniamy na akademiach. Ale może to dobrze? W tych strajkach, trwających około dwóch tygodni, wzięło udział nie mniej niż szesnaście zakładów przemysłowych, w tym jedenaście dużych, około dwudziestu siedmiu tysięcy osób, choć gdzieniegdzie mówi się nawet o trzydziestu tysiącach. Nie było to wydarzenie ciągłe – przez kilkanaście dni sytuacja była bardzo dynamiczna, pracę przerywano i podejmowano na nowo w różnych okolicznościach w poszczególnych fabrykach2 , stąd liczba mnoga – strajki a nie strajk – jest tutaj właściwa.
Według współczesnej definicji strajk to „zbiorowe powstrzymanie się pracowników od wykonywania pracy,przez najmniej jedną godzinę, w celu rozwiązania sporu dotyczącego warunków pracy, płac lub świadczeń społecznych oraz praw i wolności związkowych pracowników”3">www.stat.gov.pl. – i ta definicja może być zaaplikowana również do tamtych wydarzeń, choć historycy nadają im różne inne znaczenia. Jeśli chcemy ująć wydarzenia z 1947 roku w zgrabne hasło, możemy napisać, że były to jedne z największych w Polsce i Europie Wschodniej strajków przed 1956 rokiem, a w historii PRL nie było już później tak dużych protestów dotyczących kontroli nad pracą.
SPÓJRZMY NA TO NA TRZEŹWO
Nasze myślenie o strajkach z okresu Polski Ludowej jest w dużej mierze ukształtowane przez opowieści o Solidarności, a kształt ten jest mocno ocenzurowany, sformatowany i dostosowany do potrzeb frakcyjnych. W lewicowych opowieściach podkreślany będzie społeczny wymiar solidarnościowych postulataów, ignorowane zaś religijne zaangażowanie i symbolika narodowo-katolicka, która zajmowała ważne miejsce w ruchu od samych jego początków. Natomiast frakcje konserwatywne będą właśnie związek z Kościołem podkreślać i tworzyć narrację o „komunistycznej zagładzie narodu”, która anihiluje wszelkie inne głosy i perspektywy (które przecież tam były). Bez względu na to, z której „frakcji” pochodzi opowieść, jest bardzo prawdopodobne, że całkowicie oderwie się ona od kwestii bazowych dla związku zawodowego: praw pracowniczych i różnych narzędzi ich pozyskiwania, z których najbardziej spektakularnym jest strajk. Wzniosłe hasła się powtarza (i manipuluje nimi), pragmatyczne postulaty znikają z horyzontu pamięci.
Potrzebny jest nam demontaż szlachecko-powstańczych sentymentów. Łódzki ruch robotniczy – kształtujący się od końca dziewiętnastego wieku – wiedział, jak ważna jest gra z symbolem i budowanie wielkich opowieści, nieobcy był mu patos, ale strajk był najczęściej narzędziem uzyskania celów o charakterze praktycznym. Strajk był nie tylko formą oporu, ale i narzędziem negocjacji. Często nie liczył się pojedynczo, ale jako część długiego procesu, strajkowej fali. Mógł być zaplanowany, a strajkujący mogli sięgać do bogatej skrzynki narzędziowej różnych protestacyjnych rozwiązań przećwiczonych wcześniej, ale mógł też być spontaniczny, improwizowany, oparty na intuicji osób, które doskonale znały swój fach, proces produkcyjny, osoby z którymi strajkowały i osoby przeciwko którym strajkowały. Strajk mógł też być całkowicie incydentalny, chaotyczny, pełen emocji, których zrozumienie wymyka się jakimkolwiek raportom i sprawozdaniom. Wszystkie te doświadczenia wniosły ze sobą w PRL starsze robotnice, pamiętające burzliwe w Łodzi czasy przedwojenne.
Po rozmontowaniu stelaża z symboli trzeba powiedzieć sobie uczciwie, że do wiedzy o powojennych strajkach mamy dostęp głównie przez sprawozdania kierownictwa fabryk, działaczy partyjnych i funkcjonariuszy tajnych służb, a następnie przez ich odczytania i interpretacje podsuwane nam przez współczesnych naukowców i naukowczynie. Już samo zestawienie książek i tekstów historycznych na ten temat pokazuje, jak różne interpretacje można zbudować na bazie niemal tych samych źródeł. Strajki z 1947 roku w historiografii przedstawiane są zarówno jako element pierwszego w historii PRL antykomunistycznego buntu, jak i negocjacje klasy robotniczej z władzą o spełnienie dawanych przez nią obietnic. Trzymanie się kwestii praw pracowniczych jest prawdopodobnie jedyną ścieżką, która nie wyprowadzi nas na manowce.
CZY MDLAŁY?
W ciągu kilku powojennych lat Łódź pełniła de facto rolę stolicy – krążyły nawet plotki, że tak już zostanie, a Warszawa na wieki pozostanie w gruzach. W ciągu tych zaledwie kilku lat w fabrycznym mieście założono szkołę partyjną i kilka uczelni wyższych, tworzono instytucje administracyjne i kulturalne, trwała nacjonalizacja przemysłu i meblowanie się mieniem poniemieckim (oficjalnie) i pożydowskim (mniej oficjalnie), odbył się proces i egzekucja szefa nazistowskiej administracji getta, wydarzały się dziesiątki robotniczych strajków, epizodyczne protesty świeżo przybyłych studentów, niewyjaśnione zabójstwa i aresztowania, codzienne zmagania o żywność. I to wszystko naraz. Jedyne w historii „pięć minut” polsko-politycznej istotności Łodzi nie przebiegało w blasku chwały, tylko w chaosie nadziei i konfliktów oraz – niestety – odgłosów pogromowych, bo nastroje antyżydowskie bywały równie mocne jak antyniemieckie. Antysemickie wątki pojawiające się w strajkach lat czterdziestych zasługują na osobną analizę, ale większość historyków zachowuje się tak jak ja teraz – odnotowują je jako coś, co miało miejsce i przechodzą do dalszego opisu wydarzeń.
„Pierwsze strajki w Łodzi wybuchły wkrótce po uruchomieniu fabryk, w okresie przed Świętami Wielkanocnymi, i obfitował w nie cały kwiecień 1945 roku.”4 Wystąpienia spowodowane były najpierw problemami z aprowizacją, potem doszły do nich postulaty podwyżek zarobków. Złożoność tych zjawisk nie zmieści się w niniejszym tekście, lecz w dużym uproszczeniu można napisać, że w wielu przypadkach powody strajku były bardzo konkretne, sprowadzające się do bieżących spraw danej fabryki – protestowano przeciwko mianowaniu dyrektora, przeciwko odwołaniu kierownika, przeciwko rewizjom, przeciwko karom za kradzieże, przeciwko skwaśniałej zupie na stołówce, przeciwko złej aprowizacji (nieustannie), przeciwko niejasnym zasadom obliczania płac. Tramwajarze strajkowali, bo czuli się dyskryminowani w stosunku do zatrudnionych w fabrykach włókienniczych. Z kolei włókniarki i włókniarze rozgoryczeni byli wiecznymi przestojami spowodowanymi brakiem surowca. Bawełna nie rośnie przecież nigdzie w pobliżu Łodzi, niełatwo było zorganizować jej dostawy w rzeczywistości urządzonej przez powojenny układ sił na świecie.
Inny charakter miały wystąpienia w branżach męskich i w zdominowanym przez kobiety włókiennictwie. We wrześniu 1945 roku minister przemysłu lekkiego Hilary Minc argumentował ponoć, że jedną z podstawowych przyczyn strajków jest po prostu „wielka nerwowa pobudliwość proletariatu łódzkiego, który składa się w większości z kobiet”5. Można spojrzeć na te strajki jak na swoiste „targowanie się” – dosyć skuteczne, jeśli dyrekcjom fabrycznym wydano dyrektywy, żeby wszelkie słuszne postulaty załogi „załatwiać pozytywnie bez strajku”, choć z drugiej strony zalecano monitorować „podżegaczy reakcyjnego podziemia”. W efekcie, w roli reakcjonistek osadzano nieraz przedwojenne działaczki związkowe, w tym socjalistki, wprawione w bojach o lepsze warunki pracy. Dołączały do nich osoby napływowe, bez rodzinnych tradycji robotniczych, tworząc „jeden wielki melanż”6, z którym administracje e fabryczne miały nieustające kłopoty.
Łódź była jednym z tych nielicznych miejsc w PRL, w których klasy robotniczej nie trzeba było „budować” i paradoksalnie okazało się to dla powojennej władzy olbrzymim problemem. O ile nowy język bywał wtedy przyjmowany i przejmowany przez „klasę pracującą”, o tyle reformy samej pracy wzbudzały sprzeciw. Szczególnie że obsługa zwiększonej ilości maszyn nie wydawała się wcale innowacyjną metodą produkcji, ale nieprzyjemnym wspomnieniem międzywojennej fordowsko-taylorowskiej racjonalizacji pracy wprowadzanej przez kapitalistów. Tylko że tym razem odbywała się pod innymi hasłami: plan gospodarczy, wielowarsztatowość, uderzeniowe zwiększenie wydajności, stachanowcy. Wycieńczeni wojną i wciąż niedojadający ludzie z pewnością byli zawiedzeni, kiedy okazało się, że ich główną rolą w robotniczym państwie ma być jeszcze większy wysiłek fizyczny.
O szerokim zasięgu strajków z września 1947 roku zadecydował być może pewien incydent. Nielubiany działacz PPR przyjechał do fabryki Poznańskiego (funkcjonującej wciąż umownie pod nazwiskiem dawnego właściciela), żeby agitować robotnice. W tłoku uderzył lub popchnął jedną z nich. Zrobiło się duże zamieszanie, zemdlało kilkadziesiąt kolejnych kobiet. Historyk Padraic Kenney idzie w swoich tekstach za sugestią śledczego z PPR, że zbiorowe omdlenie było symulowane, że było przewrotnym narzędziem uzyskania przewagi w fabryce, tylko w przeciwieństwie do śledczego oddaje rację robotnicom. Inny historyk, Krzysztof Lesiakowski, podważa tę wersję – zeznania zakładowej pielęgniarki poświadczają, że omdlenia były prawdziwe, a osoby odzyskiwały przytomność dopiero po podaniu „końskiej dawki amoniaku”, bierze też pod uwagę możliwość użycia środków chemicznych przez milicję. Ani Kenney, ani Lesiakowski nie biorą pod uwagę, że przyczyną omdleń mogło być niedożywienie robotnic. Zostawmy ten casus w zawieszeniu, niech przypomina nam, że historiografia jest narracją i interpretacją.
Najistotniejszy jest tutaj pierwotny powód, dla którego aktywista miał agitować robotnice – otóż planowane uderzeniowe zwiększenie wydajności pracy wywoływało ich opór. Choć formalnie miało być dobrowolne, każda znająca realia pracy na akord robotnica wiedziała, że w praktyce będzie to oznaczać różne formy przymusu i podnoszenie norm dla wszystkich. Zwiększanie wydajności wiązało się nie tylko z podnoszeniem poprzeczki wysiłku przy maszynach, ale też z możliwymi redukcjami. Kilka dni przed sytuacją z omdleniem prządki przeprowadziły szturm na warsztaty kilku ochotniczek wyłonionych do pracy na zwiększonej ilości wrzecion, potem zastrajkowała też tkalnia i inne wydziały fabryki Poznańskiego. Po incydencie z omdleniem po mieście rozeszła się plotka, że zdarzenie miało ofiary śmiertelne i w wielu fabrykach załogi zareagowały przestojem w pracy domagając się – mówiąc górnolotnie – prawdy na ten temat. Toteż poszkodowana robotnica została wezwana do złożenia oświadczenia, że żyje. Główną osią konfliktu w rozszerzających się strajkach pozostała jednak wielowarsztatowość. Jak podsumowała robotnica Stanisława Migas, której głos wyciągają dziś historycy z przygotowanego przez łódzki komitet PPR Wykazu pracowników, którzy brali agresywny udział w akcji strajkowej w PZPB nr 6: „Możecie mnie na placu Wolności powiesić, na trzy strony nie będę pracować”7.
Kierownictwa fabryk starały się zahamować sytuację, wykorzystując dosyć standardowe narzędzia antyzwiązkowe – nie dopuszczano do zwoływania zebrań, wzywano ludzi na indywidualne spotkania, gdzie podsuwano im do podpisania rozmaite deklaracje, grożono lokautem. Być może dlatego nacisk na jedność strajku stał się nerwowy, osoby, które nie chciały przerwać pracy, często były do tego przymuszane. W późniejszych raportach męski aktyw partyjny będzie pisał, że kobiety „stawały pazurami do oczu i kłóciły się ząb za ząb” oraz że „stare robotnice bały się utraty pracy, a przy tym jest to element zacofany, pozostający pod wpływami kleru”8. Nie rozumieli, że religijność robotnic wcale nie musiała mieć ścisłego związku z klerem, a już na pewno nie był on prowodyrem strajków. Padraic Kenney również nie w pełni wyłapuje ten niuans, ale inicjatywę przypisuje jednak samym włókniarkom:
Komitet Miejski łódzkiej PPR obwiniał starsze kobiety, pozostające pod wpływem Kościoła, twierdząc, że „rej prowadziły przede wszystkim stare dewotki”. Władze nie doceniły „starych dewotek”, kobiet, które wiedziały jak sprowokować strajk i jak radzić sobie z łamistrajkami, wrzucając kawałek metalu w krosna wahających się tkaczek albo zarzucając stryczek czy worek na głowę łamistrajczyni. Tych metod sprawowania kontroli nauczyć się można było jedynie w fabryce, przed wojną i w czasie wojny; kobiety mające takie doświadczenie zajmowały teraz wyróżnione miejsca w warsztatowej hierarchii i mogły wpływać na sposób działania robotnic w swoich fabrykach. Środowisko fabryczne cechowały pamięć i ciągłość, nawet jeśli niekiedy ciągłość ta była wyobrażona; z ciągłości zaś wynikała solidarność w obrębie fabryki, zarówno podczas pracy, jak i w sytuacji konfliktu. Robotnice nie chciały występować przeciwko sobie nawzajem.9
CZY STRAJKI „WYMAZANO Z PAMIĘCI”?
I tak, i nie. Władze Polski Ludowej, zarówno na poziomie lokalnym, jak i krajowym, dysponowały wszystkimi narzędziami do tego, aby w ogóle nie dopuścić do rozprzestrzenienia się informacji o strajkach. Aparat administracyjny, milicyjny i cenzorski nie musiały być nawet skrajnie rygorystyczne, by całkowicie zahamować formowanie się jakiejkolwiek pamięci. Lesiakowski pisze: „gazety otrzymały całkowity zakaz otwartego poruszania sprawy łódzkiego strajku. Spotkało się to z poirytowaniem dziennikarzy z kręgu PPS, którzy wyrażali zdziwienie tym, że mogli pisać o protestach robotniczych w innych krajach, ale nie we własnym”10. Niedługo potem rozpoczęła się Niedługo potem rozpoczęła się epoka stalinizmu, z aparatem ścisłej kontroli i nowymi bohaterami przeznaczonymi do upamiętnień. Warszawa odzyskała prym, „Łódź została znów zredukowana do roli prowincjonalnej areny działań”11. W okresie, w którym spisywano wspomnienia żyjących jeszcze rewolucjonistów 1905 roku (wybranych), nie wolno było analizować niedawnych wystąpień robotniczych. Ale nie znajdziemy wspomnień o nich również w wywiadach z robotnicami prowadzonych po destalinizacji przez łódzkie etnografki, ani w wydawanych w Trzeciej RP, czyli już bez cenzury, wspomnieniach inteligencji, choć według raportów tajnych służb wiedza o wystąpieniach robotniczych była wśród niej powszechna (choć niekoniecznie budząca zainteresowanie).
Na ślad powojennych strajkowych doświadczeń przekazywanych między robotnicami różnych pokoleń natrafić możemy zupełnie gdzie indziej niż w źródłach pisanych. Mogą być ukryte w wydarzeniach z lutego 1971 roku, kiedy protest rozpoczęty między innymi w zakładach imienia Marchlewskiego (czyli dawnej fabryce Poznańskiego) rozszerzył się na wszystkie największe zakłady pracy w Łodzi, a jako metodę wybrano strajk okupacyjny. Sprawna organizacja strajkujących zaskoczyła wtedy władze. Ślady roku 1947 mogą też przebijać się w sierpniu 1980 roku, kiedy w tej samej fabryce robotnice zdecydowały się na spontaniczny strajk solidarnościowy z Wybrzeżem. Wyłapali to socjologowie, Stefania Dzięcielska-Machnikowska i Grzegorz Matuszak, dla których powojenne protesty ewidentnie nie były żadną tajemnicą:
Od chwili rozpoczęcia strajku aż do jego zakończenia wszyscy strajkujący przebywali po szesnaście godzin w fabryce, bowiem jednocześnie były dwie zmiany. Większość nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego „tak już jest, że jak się strajkuje, to siedzą dwie zmiany”. Niektóre robotnice wskazywały na tradycję fabryczną, dopiero uczestniczki strajków z lat czterdziestych i pięćdziesiątych zracjonalizowały problem – „jedna zmiana drugą pilnuje, aby nie przerwać strajku, i dlatego do domu można wychodzić tylko na osiem godzin”12
Z perspektywy pracowniczej najważniejsza jest sama wiedza o strajkowych narzędziach, a obecnie również rozwiązaniach prawnych, która powinna zostać przekazana; niekoniecznie w związku z konkretnym wydarzeniem i jego upamiętnieniem. Dziś wiedza ta funkcjonuje często w terminach takich jak union busting – w ramach języka, który trafił do nas później niż język korporacyjnego marketingu i zarządzania, ale z tego samego świata, w którym doskonalono kapitalistyczne metody uniemożliwiania pracownikom zrzeszania się w związki zawodowe. W Polsce Ludowej taka pamięć-wiedza była przekazywana raczej w obrębie konkretnej hali fabrycznej niż rodziny i sąsiedztwa, jak zdarzało się jeszcze w międzywojniu. Szczególnie sąsiedztwo było kiedyś niezwykle ważne dla tradycji łódzkiego środowiska robotniczego, ale w PRL systematycznie zmieniano jego charakter. Choć wciąż zdarzały się wielopokoleniowe rody włókiennicze mieszkające w stuletnich famułach, to socjalistyczna Łódź doznała bardzo dużych zmian przestrzennych i dużej skali mobilności poziomej i pionowej. Po ludzku rzecz ujmując – dużo ludzi przyjeżdżało, dużo wyjeżdżało, dużo wyuczało się w zupełnie innym zawodzie niż rodzice, co działo się przecież nie tylko w Łodzi, ale i w całej Polsce. Niech za ilustrację posłuży tu na przykład fakt, że w roku 1947 miało miejsce inne wydarzenie, które być może będą chcieli kiedyś upamiętniać niektórzy Polacy i Polki: 19 stycznia w Lipnie urodził się Leszek Balcerowicz, syn czeladnika masarskiego prowadzącego państwową tuczarnię świń, późniejszy profesor ekonomii i minister finansów po 1989 roku. Nie trzeba pewnie dodawać, że razem z zamknięciem fabryk i rozproszeniem skupionych w nich społeczności zniknęła wszelka pamięć-wiedza, która wytwarzała się w obrębie tych murów. Zakłady Przemysłu Bawełnianego imienia Juliana Marchlewskiego „Poltex”, czyli dawne zakłady Izraela Poznańskiego, zostały oficjalnie postawione w stan likwidacji w 1992 roku.
PRZYMUS PAMIĘCI, PUSTKA WIEDZY
Forsowna polityka pamięci z ostatnich lat już niemal podprogowo wpaja nam przeświadczenie, że prawdziwa moc tkwi właśnie w pamiętaniu, w ustanawianiu symboli i inicjowaniu rocznicowych upamiętnień, które ciągnąć się będą przez kolejne stulecia (choć w praktyce niekiedy tylko do kolejnej zmiany partyjnej na kluczowych stanowiskach). Od prawa do lewa drga w natężeniu ambicja upamiętnień. Można odnieść wrażenie, że czasami dopiero w drugiej kolejności następuje wyłonienie elementów do upamiętnienia. Potem poddaje się je odpowiedniej obróbce i polerowaniu, dystrybuuje w pomnikach, nazwach ulic, festiwalach, filmach i giftpakach. Czy jakikolwiek sens kryje się za wzniosłym i groźnym okrzykiem „Pamiętamy!”, który można przeczytać na niejednym murze i usłyszeć na marszach, pochodach lub obchodach od prawa do lewa?
Oczywiście pluję teraz na własny teren, bo wciąż biorę udział w podobnych historycznych inicjatywach. Dekadę temu (naiwnym dziewczęciem będąc) sama działałam na rzecz przypomnienia protestów włókniarek i robotników innych sektorów, które miały miejsce w Łodzi w lutym 1971 roku. Wydawało mi się, że przypomnienie tych zdarzeń, ustanowienie rocznicy w kalendarzu i karmienie ludzi zalewajką w ramach rocznicowych obchodów pozwoli włączyć łódzką część historii pracy – sfeminizowaną i specyficzną – do historii ogólnopolskiej. Owszem, rocznice są teraz obchodzone, dziennikarze dzwonią do mnie prawie co roku w okolicach 10 lutego, żeby zadać te same pytania o te same wydarzenia, ale nie widzę, aby ktokolwiek wyciągał z tego sensowne wnioski, szczególnie w odniesieniu do praw pracowniczych, takich jak godna pensja, poprawa bezpieczeństwa pracy i przerwa śniadaniowa, o które między innymi strajkowano w lutym 1971 roku. Możemy w tym miejscu wykonać ćwiczenie mentalne i zadać sobie pytanie: ile strajków na halach produkcyjnych w Specjalnych Strefach Ekonomicznych z ostatnich dwudziestu lat miały okazję śledzić na bieżąco szanowne osoby czytające niniejszy esej? O ilu się dowiedziały? Ile zapamiętały? Czy w ogóle szukały tych wiadomości? Czy w naszej społecznej pamięci Trzeciej Rzeczypospolitej zapiszą się strajki pracowników firm kurierskich lub protesty osób sprzątających czy pracujących na portierniach? Jak zostanie zapamiętany, największy w ostatnich latach, strajk nauczycielski? Czy potrafimy wymienić daty i miejsca tych buntów, czy znamy nazwiska osób w nie zaangażowanych? Nie? A przecież niezapamiętane strajki zostaną uznane za niebyłe – tak, jak stało się to z łódzkimi strajkami.
- 1. Fragment wiersza Orzeł w koronie, Jan Turnacki, „Przyjaciółka”, nr 8/1990
- 2. Krzysztof Lesiakowski Strajki robotnicze w Łodzi 1945-1976, IPN, Łódź 2008, s. 155.
- 3. Pojęcia stosowane w statystyce publicznej, Główny Urząd Statystyczny, 4. Lesiakowski, dz. cyt., s. 53.
- 5. Za: Marta Madejska Aleja Włókniarek, Czarne, Wołowiec 2019, s. 168.
- 6. Padraic Kenney Budowanie Polski Ludowej. Robotnicy a komuniści 1945-1950, przeł. Anna Dzierzgowska, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2015, s. 150.
- 7. Lesiakowski, dz. cyt., s. 139.
- 8. Madejska, dz. cyt. 172-173.
- 9. Kenney, dz. cyt., s. 149.
- 10. Lesiakowski, dz. cyt. s. 150.
- 11. Hans-Jurgen Bomelburg Łódź. Historia wielokulturowego miasta przemysłowego w XX wieku, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2024, s. 391.
- 12. Stefania Dzięcielska-Machnikowska, Grzegorz Matuszak Czternaście łódzkich miesięcy. Studia socjologiczne sierpień 1980-wrzesień 1981, Wydawnictwo Łódzkie, Łódź 1984, s. 47.

