aportrait.jpg
Często są niewidoczni
Z Tomem Powellem rozmawiała Olga Byrska
Co było punktem wyjścia do napisania sztuki?
Pewnego dnia w metrze, na stacji London Bridge, usłyszałem, jak ktoś mówi: „Mogłabym ci zrobić krzywdę, wiesz? Mogłabym ci zrobić krzywdę i może nawet chcę”. Zupełnie, jak gdyby mówiła do mnie postać. Przystanąłem i po chwili ciszy usłyszałem odpowiedź: „Nie powiem nie”. Te wypowiedzi stanowią początek sztuki. Najpierw jednak musiałem spędzić chwilę na odkryciu, kim właściwie miałyby być te postaci, i jaka miała łączyć je relacja. Niemniej, ich głosy przyszły do mnie w całości ukształtowane. Nieco później uświadomiłem sobie, że pierwsza kwestia jest echem wersu z mojej pierwszej sztuki, I Dare You, która w teatrze wypowiadana jest przez Sabrinę Sandhu. Być może więc nawiedzają mnie duchy wspaniałych aktorów i aktorek, które żądają nowego kontekstu dla istniejących już wypowiedzi. Ten kontekst i okoliczności stały się jaśniejsze, gdy wyobraziłem sobie konkretne sytuacje i relacje je łączące. Tematy poruszane w sztuce interesują mnie od bardzo dawna, również dlatego, że uzależnienie jest obecne w mojej rodzinie.
Ostatecznie zdecydowałeś się na stworzenie postaci dwojga nastolatków i pokazanie ich skomplikowanej, powoli nawiązywanej więzi. Czy zbudowanie świata, w którym ta para ponosi konsekwencje wyborów dokonywanych przez osoby dorosłe , bez pokazywania ich jednocześnie, było świadomym ruchem?
Tak. To właśnie ludzie tacy, jak moi bohaterowie, często są niewidoczni.
Jak sądzisz, co łączy Daize i Bena? Czy ich relacja opiera się tylko na wspólnocie traumatycznych doświadczeń?
Z pewnością łączy ich specyficzne doświadczenie, ale znajdują się na przeciwnych jego biegunach – przynajmniej w części sztuki, można te postaci interpretować jako prześladowcę i jego ofiarę. To, co ich łączy, a zarazem zupełnie inne pozycje, które wobec siebie zajmują, tworzą napięcie tej relacji. Napięcie, które przyciąga i odrzuca zarazem. Jest dla nich jednakie, stanowiąc swoje przeciwieństwo.
Czy sądzisz, że ich relacja, jakkolwiek zdefiniowana, przetrwałaby świat zewnętrzny wobec tego ukazanego w sztuce? O statecznie oboje odchodzą z miejsca, w którym się poznali , ramię w ramię, być może w nadziei, być może w złudzeniu, że nowy początek czeka tuż za rogiem.
Wszystko, co o nich wiem, zostało umieszczone w sztuce. Co stało się dalej – to już zadanie dla tych, którzy będą sztukę czytali lub oglądali. Dotychczas publiczność zakładała bardzo różne ciągi dalsze: słyszałem i opinie, że sztuka kończy się happy endem, a jeszcze inne osoby były przygnębione ponurym zakończeniem. A przecież widziały dokładnie takie samo zakończenie.
Na podstawie „Ciszy i hałasu” nakręcony został również film. Jak wyglądał proces kręcenia, i czy musiałeś zaadaptować tekst sztuki na potrzeby innego medium?
Przed trzema dniami zdjęciowymi w Herefordshire, odbyliśmy tam trzy dni prób do zdjęć. Musiałem zresztą o te próby nieco zawalczyć – zazwyczaj nie organizuje się prób podczas kręcenia filmu. Ten tekst jest jednak tak wymagający wobec aktorów, że uważałem, że kilka takich dni było koniecznych. Pierwszy dzień zdjęciowy okazał się najgorętszym dniem roku – filmowaliśmy w ponad czterdziestu stopniach Celsjusza. Dla bezpieczeństwa obsady i ekipy kręciliśmy więc wcześnie rano i nocą, a i tak było to trudne. W filmie, dzięki jednemu spojrzeniu lub zbliżeniu na oczy, można wyrazić to, co w teatrze niekiedy wyrażone jest kwestią – film zawiera więc mniej dialogów. Historia jest ta sama, ale więcej z niej zawarte jest w obrazach i zbliżeniach. Rozważaliśmy bardziej radykalne zmiany, takie jak inne lokacje, podróże i tym podobne – ale ostatecznie zdecydowałem się osadzić bohaterów w ich przestrzeni i jej ograniczeniach, by użyć wyobrażenia o tym, co może znajdować się poza nią w sposób, który przypominałby nieco teatr.