Moi zołotyje rybki (Moje złote rybki)

Nadieżda Ptuszkina
2017
5 (726)

Sztuka użytkowa dla dwojga aktorów. On – lat sześćdziesiąt sześć, „może jeszcze całkiem, całkiem podobać się kobietom” i Ona – „niepodobna sobie wyobrazić, jak wyglądała w młodości”. Są kłótnie, kwiaty, pocałunki, tragiczne deklaracje i romantyczny finał.

Choć podtytuł zapewnia, że sztuka jest komedią, to czystość gatunkowa będzie widoczna tylko na początku. Później Nadieżda Ptuszkina wprowadza bardziej oniryczną atmosferę burzącą i pogodny realizm z pierwszych scen, i oczywisty linearyzm. To pewno próba oddalenia opowieści od farsowych manowców, ale niekoniecznie zakończona odnalezieniem jakiegoś bardziej wysublimowanego stylu.

Ona kocha akwarystykę. On jest kompozytorem. Mieszkają w jednej kamienicy, spotykają się na schodach, zwykle gdy Ona czyści ustawione na półpiętrze akwarium. Już z pierwszej przedstawionej w sztuce rozmowy wiemy, że się w sobie podkochują, a historia trzydziestoletniego sąsiedztwa skrywać musi niejedną tajemnicę. Choć od dawna udają, że się nie zauważają, to tym razem postanawiają rozpocząć rozmowę: banalną, o rybkach, nierównej walce ze starzeniem i – ten temat będzie spoiwem wszystkich scen – o relacjach damsko-męskich. Dynamika będzie uzależniona od słownych utarczek. On: „Duma – ostatnia deska ratunku niechcianych kobiet”, Ona: „Ja nic nie wiem o niechcianych kobietach. W przeciwieństwie do pana”. I gdy ten ping-pong kwestii wyczerpie się, w zamieszaniu spadnie na podłogę akwarium – rozbite szkło i rzucanie przedmiotami kończyć będzie jeszcze kilka sporów między sąsiadami, którzy tyleż się nie lubią, ile nie potrafią bez siebie żyć.

Z kolejnych scen – gdy będą pili litry wina, którymi On wypełnił akwarium, gdy będą podziwiać kwiaty, które On przyniesie, gdy będą stali przy akwarium, w którym Ona wyhodowała własny gatunek złotej rybki – dowiemy się, że ich wspólna przeszłość była wyjątkowo burzliwa. Już wiele lat temu mieli romans, zakończony filmowym wyrzuceniem za okno jego ubrań przez Nią. On jest kobieciarzem – w telefonie ma długą listę przyjaciółek, z którymi romansuje od dawna. O jego skokach w bok wiedziała zmarła niedawno żona, i wie także sąsiadka-akwarystka. Nie zmienia to faktu, że Ona się w nim kocha. Co roku, od lat, wysyła mu anonimowo kosz fuksji na urodziny, choć On jest przekonany, że prezent przysyła Związek Kompozytorów. Co sprawiało, że Ona, znając czarną stronę jego charakteru, tak bardzo się w nim kochała? Co sprawiało, że jego żona, domyślając się niewierności męża, nigdy go nie rzuciła?

W tym miejscu Ptuszkina gra na strunie hipnotycznego wręcz romantyzmu i uderza w klawisze opowieści o wieloletnim czekaniu na przejrzenie na oczy przez ukochanego. Wszystko ubiera w kostium metafory. Opera, nad którą On pracuje, tworzona jest na podstawie noweli Stefana Zweiga List od nieznajomej. Jak mówi akwarystka: „To o wielkiej miłości. Ona go kochała, a on nie potrafił jej nawet zapamiętać […]. Posyłała mu białe róże w każdą rocznicę urodzin, a On tego nie zauważał”. I właściwie od tej rozmowy o operze nie wiemy już, czy romans Jej i Jego, w otoczeniu akwariów ze złotymi rybkami, nie jest scenariuszem pisanej opery. Powtarzają się kwestie, gesty, wspomnienia mieszają się z realnością. Koniec końców, gdy kompozycja zostanie ukończona, Ona ubierze się w sukienkę sprzed trzydziestu lat, On włoży na siebie trzydziestoletni smoking i usiądą w rzędach teatru operowego, by wysłuchać muzycznej opowieści jak z Zweiga, choć przyciętej na potrzeby komediowego widza. Pętla na pętli, teatr w teatrze, łzy na uśmiechniętych ustach.

Rzecz jasna nie ma tu szczególnej głębi obserwacji. Autorka chce stworzyć sztukę, która będzie bawiła i wzruszała, i jeśli ktoś szuka w teatrze sztuk, które bawią i wzruszają, niczego nie obserwując, to Złote rybki przypadną mu do gustu. Nadieżda Ptuszkina napisała kilkadziesiąt sztuk, na których wyćwiczyła schemat Ona – On – miłość – dowcip (kilka z tych utworów grano w Polsce), dochodząc do dużej wprawy. Jeśli jednak wymagamy od teatru choć minimalnego dyskomfortu i jeśli chcemy, by pokazał nam choć odrobinę rzeczywistości, to nie liczmy na rozkochanie się w Moich złotych rybkach. Sztukę przełożyła Maria Górecka-Warchoł.

 

Piotr Olkusz

Udostępnij