banaszczyk_rafatus.jpg

Rafatus i Marlenka. Fot. YouTube

Pato

Paweł Banaszczyk
W numerach
Czerwiec
2021
6 (775)

Swoją pierwszą dziewczynę poznałem przez Gadu-Gadu. Znajomych można było znaleźć przez wpisanie dowolnej treści i zaznaczenie kryterium płci w wyszukiwarce. Nie pamiętam jakiego użyłem wtedy klucza, program jednak rozwinął listę, na której była Ona – Ewa z Bieszczad, Ewka marchewka. Miała rude włosy i dwie siostry. Wysłała mi zdjęcie, to nie było nic szczególnego, słabej jakości skan – ona, dwie dziewczyny (siostry?), a w tle wyżyna. Miałem chyba dziesięć lat, nie pamiętam, Ewa, ile miałaś ty, pamiętam za to, że wymieniliśmy się adresami i na walentynki wysłałaś mi kartkę z pieskiem Snoopy i miłosnym wyznaniem, szczególnie ważnym, bo na następne listy miłosne musiałem czekać niemal dziesięć kolejnych lat.

1.

Mniej więcej w tym samym czasie popularnością cieszyły się internetowe platformy wymiany plików P2P (Peer-to-peer) takie jak BearShare czy eMule, dzięki którym, z młodego internetu, można było ściągać filmy, gry, muzykę, co tylko się chciało. Pierwszym filmem, na jaki się zdecydowałem, a wiązało się to z pozostawieniem komputera włączonego przez siedemdziesiąt dwie godziny – tak szybko chodził internet – były Auta, bajka o czerwonej wyścigówce Zygzaku McQueenie. Komputer chodził bez przerwy, grzejąc i bucząc jak elektryczny piecyk, a pasek pobierania powoli przesuwał się w prawo. Towarzyszyły temu niemałe emocje, na lubelskich wsiach internet miał tendencje do przerywania w zupełnie losowym momencie, a gdyby to się wydarzyło – całe ściąganie na nic. Po trzech dniach wyczekiwania, łaska boska, tak o tym myślę, pozwoliła mi pobrać pierwszy film w życiu. Okazała jednak swoją dwoistość, owa łaska, bowiem pod popularnym ówcześnie tytułem Auta ukryty był pornos, którego akcja, a jakże, rozgrywała się w czerwonym, sportowym aucie. Czy to kara za pychę, jaką poczuło dziecko mające dostęp do nieograniczonych zasobów sieci? Nie byłem zadowolony i w dodatku nikt mi nie wytłumaczył, o co w tym filmie chodziło. Niesmak pozostał do dzisiaj.

Od dnia moich narodzin w roku 1993, do tego inicjacyjnego zetknięcia z przepastnością sieci, zdążyło się wydarzyć na świecie kilka rzeczy, o których dzisiaj, w latach dwudziestych mówi się, że ukształtowały moje pokolenie. Akademicy obstawiają, że dla mnie (i całego mojego pokolenia) formacyjnymi doświadczeniami były śmierć Wojtyły, upadek dwóch wież i wojna w Afganistanie.

Jest w tym jakaś słuszność. Faktycznie oglądałem transmisję z papieskiego pogrzebu i pamiętam też, że ryczałem wtedy jak bóbr. Było to dla mnie w tamtym momencie bardzo ważne przeżycie, którego nie rozumiałem, ale płakałem, bo płakała mamusia, pisałem wiersze, bo tatuś pisał wiersze. Przestało mnie to jednak interesować chwilę po wyłączeniu telewizora. Anielska ręka, która jednego dnia kartkowała Pismo złożone na trumnie papieża, drugiego wprawiała mnie we wściekłość, gdy trzeba było pedałować do szkoły pod wiatr. Jednego dnia telewizor na szafce stoi jak ołtarz, na którym żegnamy papieża Polaka, następnego dnia, o trzeciej po południu na Polsacie, oglądam Pokemony, przed którymi księża ostrzegają rodziców, bo zatruwają dziecięcą psychikę bredniami o zwierzętach z duszą. Trochę tak wyglądało to konstytuujące przeżycie.

To, co trafiało do dziecięcych pokoi w wiejskich domach bez elewacji, szybciej i częściej niż zdjęcia z papieżem, to modemy Neostrady. W wizerunku Wojtyły zakochiwali się może rodzice i dziadkowie, prawdziwe pokolenie JP2, a w białym modemie – my, dzieci neo. Daruję sobie wywód o tym, jak internetowe środowiska forów i gier komputerowych dają możliwość ukrywania tożsamości i uprawiania anonimowego nierządu, bo byłby to wywód z tezami tak popularnymi, jak nieprzystającymi do rzeczywistości. To, co internet pozwolił nam, mojemu pokoleniu, osiągnąć, to nie możliwość ukrycia się w anonimowej przestrzeni (nie tylko), lecz szansa na stworzenie siebie i przedstawienie w najlepszej, we własnym przekonaniu, postaci. Rodzicom, nauczycielom, i w zasadzie nikomu poza nami, oczywiście nie mieściło się w głowach, że ten cały czas spędzany na grze może być dla nas w jakiś sposób dobry.

Tymczasem bycie czarodziejem na sto pięćdziesiątym poziomie, w najmocniejszej gildii na serwerze wiąże się z ciężką, tak!, pracą – z wytrwałością, motywacją, wyznaczaniem i osiąganiem celów. Coś, co możemy nazwać sukcesem, z trudem rodzi się w rozsypujących się domach i rodzinach. Niestety we wczesnych dwutysięcznych społeczeństwo nie było tak życzliwe dla dzieci neo i cała zbudowana na e-sporcie czy fanowskich forach pewność siebie rozbijała się o niezrozumienie wartości „wirtualu” 1 – sukcesy w nim, jak uważano, nie miały znaczenia w „prawdziwym życiu”. Być może to niezrozumienie, przez lata rosnące i kwitnące goryczą, ma związek z wszechobecną w internetowych środowiskach toksycznością?

2.

Pojawienie się patostreamerów było logiczną kontynuacją tego, czym żyliśmy w czasie raczkującego internetu. Wśród moich kolegów bardzo popularne były dwa filmy nakręcone aparatem telefonu o rozdzielczości pozwalającej na liczenie pojedynczych pikseli. Jeden, jak biegnę przez szkołę i krzyczę, że jest w niej bomba, po czym wpadam do męskiej toalety i dalej krzycząc, wskakuję do jednej z kabin przez szczelinę między drzwiami i sufitem. Drugi, w którym mój serdeczny przyjaciel, upalony do granic ludzkiej wytrzymałości, do utraty tchu rapuje absurdalnie bezsensowny freestyle, który kończy frazą „jesteś krabem”. Nigdy nie piałem tak szaleńczo, jak przy oglądaniu tych nagrań i zdrowy na ciele i umyśle uważam, że to jedna z najśmieszniejszych rzeczy, jakie widziałem. Czy to znaczy, że nasze życie wyglądało tak cały czas? Nie. Czy widząc, jak śmieszne to jest, próbowaliśmy doić tę szczeniacką głupotę, robiąc inne podobne rzeczy? Oczywiście! Los chciał, że nam się to po drodze znudziło.

Patostream to kolejne wcielenie tego ducha, tej ekscytacji, płynącej z robienia durnot i bycia obserwowanym. Dzisiaj ten duch może mieszkać o wiele wygodniej niż w starych telefonach z kamerką. Rozgościł się na superszybkich łączach i w tanich kamerach HD, które sięgają dużo, dużo dalej.

Patostream ponownie jednoczy „real” i „wirtual”. „Wirtual”, który pozwalał na stworzenie się od nowa, staje się miejscem, w którym hiperbolizuje się to, co do tej pory było wstydliwe i od czego chciało się uciec. Dlaczego? Bo to śmieszne, bo ktoś to ogląda, a w dodatku przynosi dochody. „Nędza jest rzeczą wstydliwą – pisał Hłasko w Pięknych dwudziestoletnich – być może nawet najbardziej wstydliwą.” Już nie, bo zawartość życia, zagrzybione tapety, puszki po Tatrze Strong, foliówki z rozpuszczalnikiem, przemoc, stają się treścią (po angielsku: content) pożądaną i spieniężaną. Nie jest to już życie, od którego chce się uciekać, choć też nie jest to aktywność, jaką można długo utrzymać.

„To jest sztuka nowoczesna, kontrowersyjna – mówił Rafatus, jeden z najpopularniejszych w Polsce patostreamerów – ja na to poświęciłem rok, poświęciłem na to wiele czasu, więc myślę, że jestem po części artystą.”

W 2018 roku, w trakcie jednego ze streamów tego artysty, widzowie mogli obejrzeć, jak sam autor zsuwa się bez życia z biurkowego krzesła i znika poza kadrem. Chwilę później, do internetu trafiło zdjęcie, na którym otoczony ratownikami medycznymi streamer leży bez przytomności na szpitalnym łóżku. W programie UWAGA! TVN Rafatus wyznał, że badanie krwi tamtego dnia wykazało 4,80 promila alkoholu.

Początek jego kariery był typowy dla patostreamerów – granie przez internet, często pod wpływem, okraszone bardzo wulgarnym komentarzem. Wyzwiska i groźby, które widzowie szczególnie sobie cenili, sypały się w przypadku Rafatusa nie tylko pod adresem przeciwników z gry, lecz także członków rodziny, co jakiś czas pojawiających się w transmisjach, a finalnie, w chwilach jego upadku, także pod adresem wiernie towarzyszącej mu partnerki.

Aby utrzymać widownię przy takim kontencie, należy jej stale proponować coś nowego, bo znudzony nastolatek może odejść do innego miejsca, zabierając ze sobą pieniądze. W normalnych warunkach taka konkurencja jest czymś zupełnie pożądanym i stymulującym rozwój danej dziedziny, w patorozrywce już niekoniecznie. Jej „rozwój” dobrze ilustruje krótka droga, jaką przez lata Rafatus przeszedł od streamowania na platformie dedykowanej graczom do serwisu erotycznego, tak zwanych seks-kamerek.

Chwilę pochylmy się nad tym, jak właściwie zarabia patostreamer? Popularną praktyką wśród streamerów (nie tylko tych z prefiksem pato) jest ustalanie celów. Cel to zbiórka pieniędzy, jaką ów streamer w trakcie transmisji prowadzi, która zwykle określona jest konkretną acz zupełnie dowolną sumą, na przykład dziesięciu, pięciu czy dwóch tysięcy złotych. Cel, poza kwotą, określa jego tytuł i tu znów panuje pełna dowolność, spotykamy streamingi poświęcone akcjom charytatywnym, pomagające streamerom spełniać marzenia czy remontować mieszkania, a także takie prozaiczne „na flaszkę”. Osiągnięcie celu może wiązać się także z wyzwaniem – jeśli zbierzemy X, zrobię Y. Cel pomagają osiągnąć widzowie przesyłając donejty (od angielskiego: donate – wpłata, darowizna). Najczęściej są to niewielkie kwoty nieprzekraczające pięciu złotych, jednak przy streamie, który ogląda kilka tysięcy widzów, cel zwykle udaje się osiągnąć, a wcale nierzadko zdarzają się także mecenasi, którzy w akcie strzelistym przeleją streamerowi pokaźną sumkę, ot tysiąc pięćset złotych za siedzenie przed komputerem.

W przypadku Rafatusa, ciągle podnoszącego (lub obniżającego) poprzeczkę w swoich streamach, ten mechanizm zarabiania zapędził go w kozi róg. Od pewnego momentu nie mógł już streamować na platformach dla graczy tego, co chciał i czego chcieli widzowie. Konsekwentnie blokowany za treści, jakie przekazywał, przeniósł swój biznes na dużo bardziej wyrozumiały w tych kwestiach portal erotyczny.

To właśnie tam, w szczycie swojego upadku, spełniał niewybredne zachcianki erotyczne widzów i widzek, jak pokazywanie genitaliów i fellatio. To także tam posuwał się do przemocy wobec swojej partnerki i to tam, pamiętnej wiosny 2018 roku stracił przytomność.

Rafatus w rozmowie przeprowadzonej z Bartoszem Godzińskim zapewniał o swojej przemianie, do której zmotywować go miała „groteskowa”, jak to określił, sytuacja:

23 grudnia zeszłego roku okazało się, że Marlena, z którą wtedy mieszkałem pod Poznaniem, miała wszy. Nie myła się i jej się zalęgły we włosach. Chciała, bym ją ogolił na łyso. Byłem wtedy w cugu alkoholowym i na innych substancjach, pomyślałem wtedy, że to się źle skończy. W sylwestra planowałem nawet danie sobie w żyłę na streamie. Chciałem odejść w „pięknym” stylu. Nie miałem zupełnie pomysłu na siebie. Bałem się samego siebie.

Po detoksie oraz odwyku Rafatus próbował zająć się pracą, jednak nie mógł jej znaleźć – był rozpoznawany i bynajmniej nie przyjmowano go ciepło, niezależnie od tego, gdzie się pojawiał. Jak Rafatus radzi sobie dzisiaj? Wrócił do streamowania, nie – nie jest tak obsceniczny, jak kiedyś, ale też nie jest tak popularny, jak w momencie swojej świetności. Ciekawym zmian i liczb w życiu tego artysty polecam własne poszukiwania.

3.

Poza patostreamem istnieje także patoinfluencing. Medium patoinfluencerów i patoinfluencerek to raczej media społecznościowe oraz materiały w postaci zdjęć i krótkich filmów niż streamy sensu stricto. Influencer to nic więcej jak osoba publiczna czy medialna z bazą odbiorców, na którą ma wpływ. Przedrostek pato- wskazuje na to, o jakiego rodzaju wpływie i przekazie mówimy. Postacią sztandarową dla polskiego patoinfluencingu jest Marta Linkiewicz.

Marta dzisiaj na swoim Instagramie pisze, że jest dumna z tego, na jak mądrą kobietę wyrasta, i faktycznie, wschodząca gwiazda sztuk walki, promotorka zdrowego stylu życia, chętnie dzieli się w mediach pozytywnym przekazem.

Jednak droga Marty rozpoczęła się od jej nastoletniego wyskoku na jednym z mediów społecznościowych – nagrania, w którym nastolatka chwali się odbytymi stosunkami z popularnymi raperami. To wyznanie przyniosło jej wielu obserwatorów – ludzi chętnych do poznawania szczegółów z prywatnego życia Marty, obfitującego w nocne pijaństwo i najróżniejsze towarzyskie ekscesy, którymi chętnie się dzieliła. Jej historia nie jest tak bogata w dramatyczne momenty, jak historia Rafatusa, i całe szczęście. Dzisiaj zaś, wykorzystując publiczność zgromadzoną wokół degrengolady, odmieniona, przedstawia się followersom jako promotorka zdrowia i miłości własnej. Życzę ci, Marto, wytrwałości w walce i sukcesów, trzymaj się!

4.

Czas to wszystko podsumować. Nie wieszajmy psów na młodzieży ani na internecie jako społeczności. Owszem, sieć to leże wszelkiego zła, demoralizującego kolejne pokolenia. Toksyczne bajoro pełne niesprawiedliwości i przemocy, więc to tam pato- miało szansę powstać i zaistnieć. Jednak nie sama sieć jest temu winna. Najczęściej pojawiającym się zarzutem wobec patostreamerów i patoinfluencerów jest strach światłych przed tym, że to zepsuje młodzież, która bezkrytycznie chłonie durnoty, a potem przetrąca swoje i cudze karki. W trosce o najmłodszych nie możemy zrobić nic lepszego, niż im wytłumaczyć, jeśli już zobaczą patostreamera, co właściwie widzą. „Synku, córciu, to jest młody człowiek, który chcąc być kimś, został w rezultacie kimkolwiek; chcąc robić coś, robi cokolwiek, to osoba bez wyjścia, w spirali zła, kat swojego potencjału i ofiara łatwego zarobku. Może cię to bawić teraz, któregoś dnia pewnie przestanie. Masz ochotę na gofra?” Przepraszam, nie mam dzieci, nie wiem, jak z nimi rozmawiać, jedyne, co mam do dyspozycji to w miarę świeżą pamięć o tym, że sam jeszcze niedawno zachowywałem się jak patus, a jednak jakoś udało mi się wyjść na ludzi.

Pato, jak uważam, jest kategorią stricte klasistowską. Nie powiemy o reżyserze, który pijany napadł na pracowniczkę kawiarni, że jest patusem, ale powiemy tak o niewykształconym chłopaku z małego miasta. Pedagożka wyzywająca studentki od kurew nie będzie patuską – nigdy, nie i koniec – to będzie jej metoda, a matka używająca tych epitetów wobec dzieci już owszem. Są w Polsce twórcy, wybitni, których dziesięciolecia dorobku moglibyśmy określać jako patoteatr przez wzgląd na praktyki, jakich dopuszczają się w swojej pracy. Całe teatry, pod konkretnymi dyrekcjami, mogłyby nosić przedrostki pato, a badacze mogliby się zastanawiać, kto w 2013 był patusem w Starym Teatrze – Klata czy Frljić? Nagrania z prób niektórych reżyserów śmiało mogłyby stanowić materiały z serwisów porno, jednak ci reżyserzy mogli to robić za publiczne pieniądze i w domach kultury. Czy prominentny reżyser podczas tworzenia spektaklu, w trakcie którego wywraca porządek i skłóca pracowników, nie robił z teatru meliny? I co zrobić teraz, gdy po kolejnej fali #MeToo Bartosz Bielenia czy Ewelina Marciniak i inni przepraszają swoje ofiary i obiecują poprawę? Kto z nich będzie Rafatusem, a kto Martą Linkiewicz Polskiego Teatru? Lupa w skatologicznej logorei (niechby i zaczerpniętej z tekstu literackiego), jaką obserwujemy w Spróbujmy wskoczyć do studni, jest artystą czy patusem?

Umykało to nam, ludziom teatru, przez lata. Nie dało się zrobić patostreama z upadku człowieka, nie dało się tego sportretować, krępowało nas jakieś dziwne prawo względności. Upadek jednostki wydawał się biernym spoczynkiem, bo zapadał się cały otaczający nas świat. Nie tylko technologia rejestrowania obrazu poszła do przodu w ciągu ostatnich lat, ale też rozwinęliśmy narzędzia krytyczne, wyostrzyliśmy wrażliwość, zaktualizowaliśmy co trzeba i zaczynamy nazywać rzeczy po imieniu.

Pato jest wtedy, kiedy mówisz co chcesz, kiedy robisz co chcesz i kiedy żyjesz jak chcesz, i dlatego tak to niektórym przeszkadza.
Pato jest wtedy, kiedy nie pierdolisz się z tym, co chcesz powiedzieć i pato jest wtedy, kiedy masz ochotę komuś zapierdolić i to robisz.
Pato jest wtedy, kiedy pijesz harnasie o trzynastej we wtorek, bo akurat masz ochotę.
Jak nie pierdolisz się z tym, co chcesz powiedzieć i mówisz to, nawet jak to komuś się nie podoba to jesteś pato.
Masz ochotę komuś zapierdolić, bo cię wkurwił i zrobisz to? Jesteś pato.
Ładujesz harnasie od trzynastej dwa-cztery na dobę, siedem dni w tygodniu, bo widocznie tak lubisz? Pato!
Pato jest wtedy, kiedy mówisz matce, żeby wypierdalała z pokoju, bo jej zajebiesz kopa w piszczel.
Pato jest wtedy, kiedy komuś zapierdolisz, bo cię wkurwił, a to była akurat twoja dziewczyna.
Pato jest wtedy, kiedy ładujesz harnasie o trzynastej we wtorek i twój stary ładuje harnasie o trzynastej we wtorek, i twój brat, i twój sąsiad, wszyscy razem, dwa-cztery na dobę, siedem dni w tygodniu, i każdy z was kiedyś wypierdolił matkę z pokoju, a wszystkie wasze laski zbierają oklep za darmo.
A patostream jest wtedy, jak to leci na żywo, a nie jak cała reszta podrabiańców bryndzlujesz się kurwa na tęczowo w TVN. Wypierdalaj kurwa, komu to przeszkadza?

Pato jest wtedy.

  • 1. Swoją drogą nigdy nie słyszałem, żeby któryś z moich rówieśników nieironicznie używał rozróżnienia na real i wirtual. Te terminy kojarzą mi się z językiem artykułów, ostrzegającym przed niebezpieczeństwami sieci, który chętnie przejmowali rodzice, nauczyciele, słowem boomerzy.

Udostępnij

Paweł Banaszczyk

Autor po licencjacie z filozofii jest studentem Wydziału Wiedzy o Teatrze w Akademii Teatralnej w Warszawie.