img_8546.jpg

Fot. K. Sobczak

Lego i inne klocki

Joanna Krakowska
W numerach
Kwiecień
2022
4 (785)

Roczniki pięćdziesiąte i trochę starsze opowiadają tak: wszystko zaczęło się od sześćdziesiątego ósmego, wyjechała część klasy, nie wyjechała druga część. Ci, co zostali, też później wyjeżdżali w czasie wakacji zarabiać na mieszkanie w Warszawie w szpitalu czy w szklarni w Szwecji albo w Norwegii. Rocznikom pięćdziesiątym wydaje się, że wszystko przeżyły albo przeczytały, więc wiedzą, jak było.

Potem dołączają roczniki sześćdziesiąte, dla których stan wojenny to ten moment założycielski światopoglądu na całe życie, dobrzy w rachunkach krzywd, przywiązani do wartości, metafizyczni. Choć zdarzało się nieraz, że odlatywali zupełnie gdzie indziej, w rejony dotąd nieznane, skoro można było wreszcie polityką się nie interesować.

Roczniki siedemdziesiąte przebudzone przez Sąsiadów zaczęły drążyć temat i zawzięły się, by odkrywać coraz to nowe winy i hańby narodowe. Skomplikowały historię, znalazły nowe świadectwa, dopuściły inne głosy, zmieniły perspektywy.

Roczniki osiemdziesiąte zaczęły wszystko od nowa i po swojemu, bo na szczęście niewiele pamiętały. A jeśli coś, to Balcerowicza, któremu nie darują. Są oczytani, świetni w teorii, słabsi w rozumieniu niuansów przeszłości.

Roczniki dziewięćdziesiąte raczej dadzą spokój Peerelowi, to dla nich prehistoria i eskapizm wobec okropieństw liberalnej demokracji. Czasem wydaje się, że nic nie rozumieją, a czasem, że wszystko rozumieją lepiej.

Oto pół wieku wytwarzania historycznych narracji pokoleniowych w mocno skróconej i dalece uproszczonej wersji. Ale owszem, obserwuje się w nich pewne prawidłowości, powtarzające się motywy, obsesyjnie powracające historie, a może raczej moduły historii – niczym klocki z ulubionych zestawów lego. Nic w tym złego, wprost przeciwnie, można w ten sposób zrozumieć lepiej mechanizmy pamięci i konstruowania, a potem reprodukowania opowieści o przeszłości.

W narracjach pokoleniowych obserwuje się pewne prawidłowości, powtarzające się motywy, obsesyjnie powracające historie, a może raczej moduły historii – niczym klocki z ulubionych zestawów lego

Podróżnicy Pawła Mossakowskiego 1 to właśnie sztuka z takich sprawnie zmontowanych modułów pochodzących z kilku zestawów. Rozmowy w domach wyrzucanych z Polski z zestawu „Marzec”. Dylematy literatów-intelektualistów z zestawu „Czerwiec’76”. Sukces biznesowy beneficjenta transformacji z zestawu „1989”. Prócz głównych bohaterów w bonusie figurki starego Żyda-komunisty czy przemądrzałego emigranta. Wszystko się zgadza i składa poza jednym – wszystkie te stałe motywy i moduły z pokoleniowej opowieści zostały wpisane w romantyczną historię z potencjalnym happy endem. Doprawdy niespotykanym w peerelowskich dziejowych układankach, zwłaszcza marcowych. Za to odważne przełamanie obowiązkowej beznadziejności, rezygnację z ponurości i za to, że nikt nie popełnił samobójstwa, należą się Mossakowskiemu oklaski.

Gdyby Podróżników napisał autor młodszy o dekadę, też korzystałby z lego. Większy nacisk położyłby jednak na rozliczenie winnych. Kuba przed wypuszczeniem z internowania podpisałby lojalkę i potem ciągnęłoby się to za nim przez lata. Zbliżyłby się do Kościoła, ale raczej koniunkturalnie. Może i zrobiłby majątek, ale czy uczciwie? Gdzieś tam by kandydował, ale polityka bardzo by go rozczarowała. Jednym słowem, wszystkie zestawy by się pomieszały i żadna budowla by nie powstała, tylko same ruiny – nie daj Boże, nastąpić bosą stopą.

Młodsi o kolejną dekadę nie zaprzątaliby sobie głowy łączeniem w całość zastanych elementów. Poszukaliby innych klocków, na przykład drewnianych, bo można z nich ułożyć całkiem inną opowieść, mieć innych bohaterów i zacząć zupełnie gdzie indziej. Taka budowla, miasto czy fabryka – ma inny ciężar, choć można ją zburzyć jednym gestem. Ale klockiem można też boleśnie przywalić.

Są jeszcze klocki metalowe, trudne do skręcania, wymagające precyzji i czytania instrukcji. Są trójwymiarowe puzzle z tysięcy części. Są klocki magnetyczne, rurkowe, piankowe, waflowe, gumowe, sensoryczne. Można z nich układać dowolne konstrukcje i rozmaite opowieści, wcale niekoniecznie korzystając z gotowych schematów, które narzucają producenci. Jeśli jednak tworzywem jest pamięć, a nie wyobraźnia, te moduły okazują się nieodzowne.

Wydaje się bowiem, że pamięć i jej odmiany mają naturę klocków i że słynny esej Aleidy Assman Cztery formy pamięci można przepisać na esej o klockach. Niech będzie: o klockach drewnianych, magnetycznych, sensorycznych, waflowych i legopodobnych, które w takich i innych zestawach, układach, magazynach i funkcjach składają się na pamięć indywidualną, pokoleniową, zbiorową i kulturową.

Wspomnienia indywidualne, jak klocki, nie istnieją w izolacji, ale w sieci wzajemnych powiązań. 2 Dzięki swojej strukturze, krzyżowaniu, zachodzeniu na siebie, tworzeniu ciągów, mogą się nawzajem umacniać i potwierdzać. Wspomnienia jak klocki są fragmentaryczne, dopiero dzięki opowiadaniu-budowaniu zyskują formę i strukturę. Najlepiej utrwalają się, kiedy są wplatane w często powtarzane narracje. Co ważne, pamięć indywidualna podporządkowuje się zawsze szerszej perspektywie pamięci pokoleniowej, która wytwarza zasady układania klocków-doświadczeń. A zarówno pamięć indywidualna, jak i zbiorowa – pisze Aleida Assman – są zorganizowane perspektywicznie. Żadna z nich nie dąży do kompletności i nie przyjmuje dowolnych elementów, ale obie opierają się na skrupulatnym wyborze (klocków). Pamięć kulturowa zaś od zbiorowej różni się pod względem swej architektury. Składa się bowiem na nią nie tylko pamięć funkcjonalna, ale i magazynująca, stanowiąca coś na kształt pudła z klockami rozmaitego typu, materialnymi pozostałościami ubiegłych epok, które często utraciły już żywotne odniesienia i konteksty, ale mogą jeszcze kiedyś przemówić. Nawet więc jeśli w pamięci funkcjonalnej pozostają klocki stale użyteczne, cieszące się niesłabnącą uwagą i zachowujące siłę wyrazu, to dla pamięci kulturowej jest niezmiernie ważne:

aby granica między pamięcią funkcjonalną a magazynującą nie była hermetyczna, lecz dawała się przekraczać w obie strony. Te elementy, które nie wywołują już zainteresowania, mogą być przenoszone z pamięci funkcjonalnej, określanej przez wolę i świadomość, do magazynu, inne zaś przywracane z pamięci magazynującej do aktywnej, do pamięci funkcjonalnej. 3

Krótko mówiąc, zasoby pamięci są siłą rzeczy ograniczone i dodatkowo regulowane na rozmaite sposoby. Nic dziwnego zatem, że każda generacyjna formacja ma swój ulubiony rodzaj i zestaw klocków do opowiadania o przeszłości. To nie musi być wcale opowieść bez niespodzianek.

1920px-school_strike_for_climate_in_vienna_austria_-_march_15_2019_-_12.jpg

Szkolny strajk dla klimatu, Wiedeń 2019. Fot. Wikipedia

  • 1. Druk. w „Dialogu” nr 4/2022
  • 2. Cały ten akapit jest trawestacją fragmentów eseju Aleidy Assman Cztery formy pamięci, przełożyła Karolina Sidowska, w tejże Między historią a pamięcią. Antologia, Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, Warszawa 2019, s. 39-57.
  • 3. Tamże, s. 57.

Udostępnij

Joanna Krakowska

W zespole redakcyjnym „Dialogu” od 1999 roku. Jest historyczką teatru współczesnego. Pracuje w Instytucie Sztuki PAN. Wydała monografie „Mikołajska” (2011), „PRL. Przedstawienia” (2016), "Demokracja. Przedstawienia" (2019), "Odmieńcza rewolucja" (2020). Jest współautorką książek „Soc i sex” (2009) i „Soc, sex i historia” (2014), a także współredaktorką antologii „(A)pollonia. Twenty First Century Polish Drama and Texts for the Stage” (2014) oraz słownika „Platform. East European Performing Arts Companion” (2016). Wydała antologię tekstów dla teatru „Transfer!” (2015). Kierowała projektem "HyPaTia. Kobieca historia polskiego teatru" (www.hypatia.pl). Jako uczestniczka teatralnego kolektywu jest współautorką dwóch spektakli „Kantor Downtown” (2015) i „Pogarda” (2016).