wwwwarszawa_henry_cobb.jpg

Ulica Szpitalna przy ulicy Boduena, widok w kierunku południowym od skrzyżowania z ulicą Warecką. Warszawa 1947. Fot. Henry Cobb

Rośliny na wojnie ludzi

Justyna Szklarczyk
W numerach
Wrzesień
2019
9 (754)

[…] trwa i trwać będzie jeszcze długo martwa Warszawa. Warszawa, która w niczym nie przypomina miasta, przypomina raczej i coraz to bardziej twory natury, jakieś zwały maliniaków i piargów tatrzańskich, poprzerzynane jarami zasypanych ulic. Tutaj, poza linią graniczną, ogarnia człowieka cisza, pustka, bezludzie, słyszy jedynie echo kroków własnych, odbite w trupich jamach wydrążonych pokojów 1

– pisała pod koniec 1946 roku Wanda Kragen na łamach „Robotnika”. Chwasty warszawskie rosły tam, gdzie spadły bomby. Na opuszczonych placach i ulicach Warszawy uwagę zwracały: popłoch, oset polny, powój polny, rdest ptasi, kostrzewa łąkowa i czerwona, krwawnik pospolity, perz, wyczyniec łąkowy, rumian polny, mietlica zbożowa, piaskownica macierzankowa, bylica pospolita i polna, jęczmień polny. Romana Kobendzę, pracownika Biura Odbudowy Stolicy, najbardziej zdziwiła obecność bławatka, kąkola, rezedy żółtej i dziewanny. Z drzew botanik zanotował: białodrzew, topola nadwiślańska, osika, brzoza brodawkowata, wierzba biała, robinia. W tekście wydanym przez Towarzystwo Naukowe Warszawskie w 1949 roku napisał: „końcowym etapem […] musiałby być las” 2.

ROŚNIESZ JAK NA WOJNIE

Lekkonasienne, wytrzymałe, lotne. Rośliny ruderalne, inaczej rumowiskowe, czasem wymiennie nazywane synantropijnymi, rosną blisko człowieka, zazwyczaj na śmietnikach i podwórzach, na placach, nasypach, torach kolejowych, pod płotami i między płytami chodnikowymi. To w czasie pokoju. W czasie wojny nieużywanych przez człowieka przestrzeni może być więcej. Kronikarzem tej swoistej reakcji środowiska na niszczycielskie działania wojenne był między innymi Roman Kobendza.

Polski botanik i dendrolog swoją pracę Roślinność ruderalna na gruzach miast polskich zaczyna od nawierzchni: „Gruz, powstały po spalonych lub zburzonych domach, stanowi siedlisko mało sprzyjające dla rozwoju świata roślinnego”. Ale nie jest tak zawsze. W nieistniejących już kuchniach i piecach warunki dla drzew i roślinności ruderalnej dendrolog nazywa „dość korzystnymi”, a to za sprawą fragmentów cegieł, zaprawy wapiennej i gliny. „Im warstwa miałkiego rumoszu jest grubsza, tym pokrycie roślinnością jest bogatsze” – konstatuje. Na ratunek roślinom przychodził też pył (a właściwie jego części ilaste, humusowe i sadza), który za sprawą wiatru i wód opadowych osadzał się na powierzchni gruzu i w jego zagłębieniach. Rośliny o małych wymaganiach życiowych zaczną w takich warunkach rosnąć.

Nie wszyscy jednak starania roślin dostrzegali. „Podręczniki geografii wymieniały kiedyś z pewną dumą Pustynię Błędowską, naszą największą piaszczystą Saharę. W środku Warszawy jest dziś kamienista, betonowa, ceglana pustynia – kto wie, czy nie większa od tamtej” 3– pisał Jerzy Putrament o terenie byłego getta. Niezależnie od Putramenta lewobrzeżną Warszawę nazywano jeszcze kilka lat po wojnie „księżycowym krajobrazem” i „księżycowym pejzażem śmierci”, „kamienną pustynią śródmieścia” i „Morzem Martwym”; często po prostu „morzem ruin”. Pustynna metafora była jednak bliska rozpoznaniom Kobendzy: „Warunki mikroklimatyczne gruzowisk zbliżone są do pustynnych, charakteryzują je bowiem duże wahania temperatur w ciągu doby” 4. I tak nieosłonięty przez budynki i wysokie drzewa gruz silnie się nagrzewał, a to prowadziło do wysychania na dużą skalę i tak już „przepuszczalnego rumoszu”. Nocą zaś „na skutek wypromieniowania” temperatura na gruzowisku drastycznie spadała. Ten „nieludzki pejzaż” był wyzwaniem. Żeby rosnąć, przetrwać i po prostu żyć rośliny musiały się dostosować. Niektóre gatunki zmieniały więc zabarwienie liści i pędów na kolor czerwony („czerwone zabarwienie zabezpiecza je przed chłodami”), inne (jak na przykład komosa biała czy szarłat, ale też drzewa i krzewy) w zależności od „wyniesienia pionowego, ekspozycji, grubości warstwy rumoszu, wielkości jego okruchów” zmieniały swój wygląd. W korzystnych warunkach rośliny rumowiskowe stawały się „wyniosłe”, w gorszych nie przekraczały pięciu centymetrów wysokości. W przekraczaniu samych siebie pomagały im też korzenie:

Przy usuwaniu gruzu z terenu Ujazdowa w Warszawie, gdzie na rumowiskach wyrosło wiele drzew, z których pojedyncze okazy osiągnęły 6 m wysokości, obserwować można było systemy korzeniowe roślinności. Robotnicy pracujący przy usuwaniu gruzów zwracali uwagę na niezwykłość systemów korzeniowych, które odznaczały się nadzwyczajną długością. Korzenie dostawały się do najwęższej szczeliny, gdzie musiały przybierać bardzo specyficzną postać. Były fantastycznie powyginane, spłaszczone taśmowato, wykorzystywały bowiem każde pęknięcie muru, które nie zawsze biegło poziomo. 5

Podziemne starania „roślinności spontanicznej” 6wskazują też na niesamowitość czasu i przestrzeni, o której pisze polski botanik.

CZY TO JESZCZE MIASTO

Jeszcze raz Jerzy Putrament z czerwca 1945 roku: „Warszawa dzisiaj nie jest jeszcze wielkim miastem. Są to raczej trzy nieduże miasta: Praga, Mokotów, Żoliborz – połączone z rzadka rozrzuconymi w kamiennej pustyni osiedlami ocalałych bloków” 7. Jakby mimochodem, Roman Kobendza idzie o krok dalej. Jego praca podaje w wątpliwość w ogóle miejskość Warszawy doświadczonej latami okupacji.

Przed ostatnią wojną na peryferiach Warszawy od strony Powązek, Żoliborza spotykało się pod płotami stulisz sztywny i – Loesela [...], solankę kolczastą [...], jęczmień płony [...], popłoch pospolity [...], rezedę żółtą [...], które po zburzeniu miasta masowo pojawiły się na gruzach śródmieścia, przy ul. Marszałkowskiej, Bielańskiej, na Nowym Świecie, Ordynackiej, Świętokrzyskiej, Miodowej, przed Politechniką, na Pradze 8

– odnotowuje botanik. Nowy Świat zarósł trzcinami pospolitymi, a maki, słoneczniki i pomidory jeszcze przez kilka lat po wojnie były elementem krajobrazu Warszawy. W tej dziwnej przestrzeni, która za nic ma ludzkie podziały na miasto/przedmieścia, miasto/wieś, rośliny ruderalne nieprzesadnie przejmują się też świeżo ustanowionymi granicami państwa. Pieprzyca wirginijska rosnąca przy alei Niepodległości, ulicy Kazimierzowskiej, w koszarach Blocha i na terenie byłego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przy Nowym Świecie z dosadnością na miarę pieprzycy wskazuje na umowność granic i ich pozorną szczelność. Podobnie z narodowością ruin: wszędzie, gdzie powstają, porastają tym samym.

Ruchliwość roślin na taką skalę nie byłaby możliwa bez udziału innych aktorów. Za wędrówki roślin, oprócz wiatru, odpowiadają w równym stopniu ptaki i ludzkie stopy. Sprawcza współobecność ludzi, roślin i zwierząt pozwala więc rosnąć spontanicznie roślinności w czasie niekoniecznie mieszczącym się w ludzkim kalendarium historycznym. Ale im bliżej planowanej odbudowy stolicy, tym mniej tej spontaniczności. Bo „[n]ajtrudniej jest roślinom żyć, gdy dobrze żyje się człowiekowi” 9 – konstatuje botaniczka i poetka Urszula Zajączkowska.

Odgruzowywane, porządkowane, projektowane na nowo miasto zupełnie nie interesuje Romana Kobendzy. Ten dokumentuje, ale nie tyle zniszczenia wojenne, które miałyby pełnić funkcję dowodu zbrodni, ile możliwości, które się otworzyły w wyniku tych zniszczeń. Roślinność ruderalną… kończy z wyczuwalnym smutkiem: „gruzy nikną bardzo szybko. Gdyby nawet gruzy pozostały, to naturalny cykl rozwojowy byłby tamowany i zniekształcony przez człowieka, który niszczy roślinność przez wypas kóz, łamanie drzew i krzewów” 10. Dziwne to jednak zakończenie, bo roślinności ruderalnej miałyby – według botanika – szkodzić ludzkie czynności zarezerwowane raczej na czas wojny w mieście. Chyba że wypasane kozy w śródmieściu stały się na tyle przezroczystym obrazkiem, że krajobraz miasta bez nich był trudny do pomyślenia.

DZIWNY LAS NIE PAMIĘTA

„Dzisiaj żaden z naukowców nie napisałby o zagładzie drzew” 11– zauważa Urszula Zajączkowska, mając na myśli Romana Kobendzę. Roślinność ruderalna… to w dużej mierze skrupulatna notatka botanika z wyjątkowo wymagającego terenu. Ale są takie miejsca w pracy Kobendzy, gdzie obiektywizująca narracja naukowca ustępuje miejsca pamiętnikarskim relacjom z gruzów. Wtedy też pytanie, co to znaczy badać roślinność rumowiskową w ruinach Warszawy latem 1945 roku, nie wydaje się w całości pozostawione bez odpowiedzi. Wyobraźnia podpowiada, że widok badacza zachwycającego się chwastami musiał dziwić mieszkanki i mieszkańców Warszawy, którzy próbowali w pierwszych latach po wojnie przywrócić znany im z dawnych lat porządek; bez roślin-intruzów. W tym samym czasie Kobendza patrzy na rośliny rumowiskowe, zauważa ich niezłomność, zachwyca się, a potem smuci, że ich obecność jest tylko na chwilę.

pl-zamkowy-i-ruiny-starego-miasta-w-c59brodku-zdjc499cia-to-co-zostac582o-z-kolumny-zygmunta.jpg

Plac Zamkowy i ruiny Starego Miasta, w środku pozostałości Kolumny Zygmunta. Warszawa 1947. Fot. Henry Cobb

Podobne uczucia mogą targać czytelniczką nie-botaniczką w pierwszym zetknięciu z pracą Kobendzy. Ale czy wzruszenie towarzyszące czytaniu o losie roślin na wojnie, której same nikomu nie wypowiedziały, ani wprost nikt im tej wojny nie wypowiedział, prowadzi do czegoś więcej niż tylko do wzruszenia? Czy bez wiedzy botanicznej humanistki i humaniści są w stanie wyjść ponad twierdzenie, że obok aktorów ludzkich są jeszcze aktorzy pozaludzcy (działający, mający własną historię)? Czy zachwyt i człowiecze docenienie możliwości natury nie reprodukuje antropocentrycznego sposobu myślenia o świecie? Czy „naturalna historia zniszczenia” 12może wyjść ponad to, co ciekawostkowe? I czy zajmowanie się na piśmie „zagadnieniami botanicznymi” 13dzisiaj, ze świadomością nadchodzącej katastrofy klimatycznej, w jakikolwiek sposób może wspomóc działalność ekologicznych aktywistek i aktywistów? Wróćmy do botaniki:

Szczeliny spękanej kory [...] są opowieścią z życia drzewa, historią jego wnętrza i otoczenia [...]. Geometria spękań kory jest [...] wystarczająco niepoliczalna i niemierzalna, nie do przewidzenia są też jej przemiany na osi czasu, a to przecież tylko jeden przykład, na podstawie którego można poczuć, na jakim poziomie poznania dryfujemy 14

– pisze Zajączkowska. W ramach koncepcji środowiskowej przestrzeń postrzegana jest między innymi jako świadek, który do tej roli „został przymuszony, ale przechował do dziś ślady dawnej zbrodni”, lub ofiara „niszczona równie systematycznie, jak ludzie” 15. Jeśli więc badać, to może wąsko – konkretne przypadki. Jeśli pisać, to razem – botanicy z humanistami, humanistki z botaniczkami.

Tuż po wojnie pojawiły się propozycje nieodbudowywania Warszawy: bo gruzy są dowodem zbrodni nazistowskich, bo jak inaczej miałby wyglądać pomnik śmierci, bo ruiny miasta pamiętają. Praktyczną realizacją pomysłu formułowanego przez niektórych architektów i mieszkańców byłby zapowiadany przez Romana Kobendzę las. Tyle tylko, że miejsca pozostawione same sobie nie muszą wcale stać się magazynami pamięci. „Wręcz przeciwnie: elementy składające się na żywy i dynamiczny krajobraz [...] aktywnie modyfikują zarówno zawartość, jak i układ zakorzenionej w nich i wbudowanej w nie pamięci.” 16 Zarastającym ruinom Warszawy bliżej by było do miejsca-widma, które według Aleidy Assman pojawia się „wszędzie «tam, gdzie zostały zablokowane wszelkie możliwości przekazu» pamięci, tworząc arenę swobodnych gier wyobraźni lub powrotu wypartych znaczeń” 17. Las wcale nie musiałby pamiętać lub pamiętałby niekoniecznie wyłącznie martyrologicznie. Bezpieczniejszych pomysłów na upamiętnienie nie brakowało. Odbudowa stolicy ruszyła, a wraz z nią znikał ten „dziwny las”, który miał się ciągnąć aż po tory Dworca Gdańskiego.

  • 1.  Wanda Kragen Obrazki dzisiejszej Warszawy, „Robotnik” nr 286/1946.
  • 2.  Roman Kobendza Roślinność ruderalna na gruzach miast polskich, w: Sprawozdania z posiedzeń Wydziału IV Nauk Biologicznych Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, XLII, 1949, Towarzystwo Naukowe Warszawskie, Warszawa 1952, s. 60, kolejne cytaty s. 51.
  • 3.  Jerzy Putrament Warszawa w lecie, w: Pamięć warszawskiej odbudowy 1945-1949, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1972, s. 91.  
  • 4. Roman Kobendza Roślinność ruderalna…, op.cit., s. 51, dalsze cytaty tamże.
  • 5.  Tamże, s. 60-61.
  • 6.  Można wyodrębnić dwa sposoby organizacji zieleni miejskiej: tzw. formy zwarte (parki, ogrody) oraz formy swobodne, zwłaszcza „roślinność spontaniczną” (chwasty). Por. Clara Zgoła O roślinnej historii miasta z perspektywy mieszkańca, „Teksty Drugie”, nr 2/2018.
  • 7.  Jerzy Putrament Warszawa w lecie, „Odrodzenie” nr 33/1945.
  • 8.  Kobendza, op.cit., s. 53-54.
  • 9.  Urszula Zajączkowska Patyki, badyle, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2019, s. 30.
  • 10.  Kobendza, op.cit., s. 60.  
  • 11.  Zajączkowska, op.cit., s. 65.
  • 12.  W.G. Sebald Wojna powietrzna i literatura, przełożyła Małgorzata Łukasiewicz, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012, s. 44.
  • 13.  Heinrich Böll Anioł milczał, przełożył Michał Misiorny, Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 1997, s. 83.
  • 14.  Zajączkowska, op.cit., s. 53.
  • 15.  Przemysław Czapliński Poszerzenie pola Zagłady, „Teksty Drugie”, nr 2/2017.
  • 16.  Anna Gańko, Anna Wandzel Chwasty i ruiny. O związkach krajobrazu i pamięci w projekcie „Chwasty” Karoliny Grzywnowicz, „Przegląd Humanistyczny” nr 1/2018.
  • 17.  Cyt. za: tamże. 

Udostępnij

Justyna Szklarczyk

jest doktorantką w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Warszawskiego. W Instytucie Kultury Polskiej UW prowadzi badania dotyczące mazurskich pałaców-pegeerów.