zrzut_ekranu_2024-10-08_111335.png

"Nasze czasy", Teatr Dramatyczny, Warszawa, 2024, reż. Weronika Szczawińska, fot. Karolina Jóźwiak

Odzyskiwanie czasu

W numerach
08 paź, 2024
Maj
2024
5 (807)

Z Weroniką Szczawińską, reżyserką spektaklu "Nasze czasy", rozmawia Barbara Klicka.

Zacznijmy od samego początku, czyli od podpisu, który znajduje się nad tekstem waszej sztuki i wymaga, jak sądzę, twojego komentarza.

Ten zapis jest konieczny. Wydaje mi się, że jeśli nie będziemy opowiadać sobie właśnie takich przygód twórczych, to nigdy nie będziemy myśleć o teatrze poza ramą pewnej sekwencji zdarzeń, że ktoś pisze tekst, następnie ktoś ten tekst „inscenizuje”, w wyniku czego ktoś ten tekst na scenie odgrywa. Tymczasem praktyki teatralne są znacznie bogatszym, ciekawszym lasem, mieści się tam wiele form współpracy, także nad tekstem i bardzo by mi zależało na tym, żeby ta prawda powoli zaczęła dorównywać popularnością opisanemu wcześniej stereotypowi. Nasze czasy od początku – naprawdę od samego początku, kiedy umawialiśmy się na to przedstawienie – były myślane właśnie jako spektakl robiony od zera, gdzie kolejne sekwencje struktury, słowa czy działania, wyłaniały się w trakcie pracy, a więc interakcji wielu osób. Naturalnie, ten proces miał bardzo przygotowane podwaliny, a w jego trakcie pełniliśmy różne funkcje, stąd ja tutaj trochę przemawiam w imieniu drużyny jako kierowniczka. Natomiast zupełnie nie mieściło się to w ramach zabawy tekst-inscenizacja. Najpierw była ogólna koncepcja, potem bardzo już szczegółowa scenografia Karola Radziszewskiego, która w dużej części zdeterminowała warstwę performatywną, potem długa praca koncepcyjna Agaty Maszkiewicz i moja, warsztat z obsadą, który przyniósł jakieś wstępne rozpoznanie. Na pierwszą próbę napisałam króciutki zaczyn tekstu i struktury, po tygodniu wylądował w koszu, bo tu  trzeba było pracować bardziej organicznie, zbierając powoli wnioski z rozmów i proponowanych przez Agatę działań. Do tego doszła obecność Dobrawy Borkały na próbach i jej niezwykłe osadzanie tematu czasu w przestrzeni ludzkiego oddechu. I w trakcie tego procesu prób powoli odpalaliśmy z Piotrkiem Wawrem juniorem pracę nad scenariuszem tekstowym, który powstawał w małych kawałkach, był pisany różnymi technikami: czasami opracowywaliśmy improwizacje, czasami zaczynaliśmy od pomysłu formalnego, który wypełniał się treścią, czasem wielokrotnie przepisywaliśmy napisaną już scenę. Aktorki i aktorzy mieli ogromny wpływ na to, o czym mówią i w jakiej formie, to wynikało z naszych rozmów. Nie wspominając już o tym, że materiał tekstowy jest w dużej mierze artystycznym opracowaniem wspomnień czy wątków podrzuconych przez Małgosię, Anię, Helę, Waldka i Wawra. Potem wielokrotnie przestawialiśmy sekwencje tekstów i działań, żeby znaleźć dla nich optymalny kształt – tym zajmowałam się głównie ja z Agatą. Aż w końcu, po kilku sesjach zewnętrznego feedbacku, z  udziałem między innymi Jowity Mazurkiewicz, Wojtka Ziemilskiego, osób z kolektywu InSzPer, Janka Czaplińskiego, doszliśmy do takiej struktury. Czyli scenariusz, który można przeczytać w „Dialogu”, jest opisem działania teatralnego, a nie wymyśloną „na sucho” instrukcją jego wykonania. W  sytuacji publikacji tego tekstu nie chcieliśmy tworzyć fałszywego wrażenia, że Nasze czasy są inscenizacją utworu literackiego, w który od początku wpisane były pomysły na sceny i sytuacje. Już nie mówiąc o tym, że po prostu wszystkim współtworzącym ten scenariusz należą się „kredyty”.

Pytam o to również dlatego, że w wypadku „Naszych czasów” ta wielość związanych z tym tekstem-spektaklem osób ma jeszcze inne, szczególne znaczenie.

Wydaje mi się, że trudno byłoby wam opowiadać o czasie bez włączenia w tę opowieść osób, których ten czas dotyczy. Tak, to  jest po prostu najważniejsze. Nasz osobisty stosunek do czasu, myślenie o nim, jest w centrum tego wszystkiego. I tutaj od początku szczególna była rola aktorek i aktorów. Po pierwsze, mają oni w ogóle dość szczególną relację z czasem: z jednej strony widownia przez lata obserwuje ich trwanie i zmiany, na scenie czy ekranie, a  jednocześnie, grając jakąś rolę, dokonuje się ciekawych skoków w czasie (na przykład od premiery minęły już lata, a ktoś wciąż gra tę samą postać). To jest fascynujące. Temat czasu istnieje w naszym przedstawieniu przede wszystkim po prostu jako obecność grupy konkretnych ludzi na scenie: z ich wiekiem, doświadczeniem, artystycznymi biografiami. Dlatego zarówno w spektaklu, jak i w całym procesie poprzedzającym jego powstanie, brały udział osoby, które się na to zgodziły. To był w ogóle taki pierwszy etap, spotykałam się z ludźmi, których chciałam zaprosić do obsady i pytałam, czy mają ochotę na taką przygodę: że tekst będzie pojawiał się etapami, że w  zasadzie zaczniemy od określonych, ale wspólnych poszukiwań, że będę prosiła o jakiś rodzaj osobistego zaangażowania, ze względu na temat czasu i wieku. Oczywiście, ludzie mają różnie ustawione granice, więc od początku była też taka umowa między nami, że nie każdy musi tak samo uczestniczyć, że będziemy szukać takich strategii artystycznych, które pomogą opowiedzieć o czymś istotnym niekoniecznie za pomocą odsłaniania się, ale za pomocą teatralnej formy. No i wiadomo, prywatne jest tu pomostem do porozumienia z widownią, porównania doświadczeń. Ale bardzo mi zależało na skonstruowaniu materiału w oparciu o realne doświadczenie osób, jako jednostek i jako tej grupy, bo tylko tak wyjść można poza stereotypy. I tak, masz rację, że nie da się – i też nie chcieliśmy – opowiadać o czasie i o wieku bez takiego szczególnego podkreślenia roli tych konkretnych osób; z ich biografiami, z ich odczuwaniem czasu, z ich ciałami wreszcie. Teraz mówimy o tekście, bo jesteśmy w  „Dialogu”, ale to  jest spektakl bardzo mocno też o ciałach.

No tak, ciało to przecież najczulszy zegarek…

I na dodatek taki, który nas wszystkich łączy, jest dla nas najbardziej oczywisty.

Cieszę się, że powiedziałaś, że to odczucie czasu w ciele wszystkich nas łączy, bo moje kolejne pytanie dotyczy tego, co w odczuwaniu czasu wspólne, i tego, co jest nieodwołalnie pojedyncze. Krótko mówiąc, czym się różnią, twoim zdaniem, nasze czasy od mojego czasu?

Żeby odnieść się do tego, muszę zrobić krok do tyłu. Najpierw zależało mi, żeby zrobić przedstawienie o tym, jak osoby w  różnym wieku doświadczają swoich lat. Tą naszą wspólną przestrzenią są przecież stereotypy, przekonania, opowieści, a z mojego własnego doświadczania czasu i wieku, a także obserwacji innych osób, wynikało, że jest pomiędzy tymi obszarami jakieś tarcie, że to  nie musi być wszystko aż takie fatalistyczne i deterministyczne. Potem, kiedy uruchomiłyśmy proces koncepcyjny z Agatą Maszkiewicz, dramaturżką i choreografką, zauważyłyśmy, że być może podstawową pułapką przy robieniu takiego spektaklu jest wkroczenie w ten obszar stereotypów i zajęcie się ich demaskowaniem. To nam się wydało mało interesujące. Zajęłyśmy się więc intensywniej tematem samego czasu, czyli tym, co jest dla nas wspólne nieodwołalnie. Chociaż na jakimś najgłębszym poziomie nauka stawia hipotezy, że go nie ma, to w pewien dziwny sposób dla ludzi on jest, nie da się temu zaprzeczyć. Płynący czas kształtuje naszą tożsamość. Postanowiłyśmy wtedy przesunąć akcent z wieku na istnienie w czasie. I okazało się, że wspólne mamy nie tylko stereotypy, ale też punkty odniesienia, które jednak oglądamy z  różnych, podporządkowanych wiekowi, perspektyw. Jeśli przyjrzeć się nie tylko wiekowi, ale też czasowi i relacjom w czasie, to wtedy rzecz zaczyna robić się znacznie bardziej osobista i pozbawiona tego wymiaru wyłącznie stereotypowego – a  jednocześnie zawsze funkcjonujemy w odniesieniu do tego, co wspólne.

Teatr od zawsze jest niezwykle związany z żywiołem czasu. W waszym tekście jest wers dotyczący tego, że teatr zmienia się w czasie, ale czy – twoim zdaniem – zmieniają się jego relacje z czasem? A jeśli tak, to w jaki sposób?

Temat teatru zmieniającego się w czasie sam do nas przyszedł. Pracowaliśmy nad Naszymi czasami chyba w najbardziej dramatycznym momencie Teatru Dramatycznego, pośród wydarzeń kończących w zasadzie dyrekcję Moniki Strzępki i kolektywu. Temu wszystkiemu towarzyszyła, dość uproszczona, dyskusja, czym jest teatr współczesny, a czym nie jest. Dość mocno, a zupełnie nietrafnie, przeciwstawiano teatralność i performatywność. I my w tym wszystkim robiliśmy w teatrze repertuarowym spektakl inspirowany między innymi klasycznymi pracami sztuki performansu. A  zarazem będący zdecydowanie spektaklem teatralnym. Czy to, co robiliśmy, było zatem nowoczesne, czy retro? To zależy, jak na to spojrzeć. Teatr to  jest miejsce, w  którym różne czasy współistnieją ze sobą – w zależności od instytucji, tradycji, doświadczenia osób tworzących. Widać to w repertuarach i estetykach. W teatrach rzeczy w ogóle zmieniają się bardzo powoli. Można powiedzieć, że generalnie istnieje dość duży opór w praktykach i instytucjach. Z drugiej strony, taka swoista anachroniczność teatru to jest coś, na czym bardzo często pracuję i co lubię. Relacje teatru i czasu to dla mnie też po prostu widzialność aktorek i aktorów w różnym wieku. Bardzo lubię oglądać wielopokoleniowe obsady i  w  ostatnich latach staram się też takie obsady konstruować.

To spotkanie osób w różnym wieku na scenie to sposób na to, żeby między dwoma podobnymi i niepodobnymi jednocześnie do siebie ciałami przeprowadzić oś czasu?

Trochę tak, ale też sposób na to, żeby sobie w takiej zróżnicowanej grupie pobyć. Widzowie i widzki w różnym wieku mogą spróbować przejrzeć się w różnych doświadczeniach, jakoś wśród nich się umieścić. Mam też wrażenie, że na skutek tych zderzeń pokoleniowych potrafią się odsłaniać przygody, które skłonni jesteśmy często pomijać jako banalne, a które pokazują jakąś prawdę o naszej codzienności. Mam wrażenie, że spotkanie osób w różnym wieku odzyskuje dla nas codzienność.

Z tekstu wiemy, że projektujecie bardzo bliską obecność publiczności, że jest ona nieustannie wystawiana na doświadczanie minut, które, że się tak wyrażę, unaoczniacie. Jak osoby z publiczności reagują na ten, potencjalnie przecież dotkliwy, proces?

Ta część spektaklu wywodzi się z założenia, które wniosła Agata – żeby czas nie był tylko reprezentowany, relacjonowany, ale doświadczany. Na sali czuć na początku napięcie, bo chociaż teatr jest zawsze przygodą z czasem, to nie wszyscy są gotowi na taki jej wymiar. Natomiast potem ludzie w to wchodzą. Kiedy dochodzimy do tych dłuższych partii, trzy czy pięciominutowych, to nawet jeżeli niektórym widzom, przyzwyczajonym do innego typu teatru, wydaje się to ekscentryczne, to mam wrażenie, że przeważa już zaciekawienie, ile to tak naprawdę trwa? ile trwa pięć minut, trzy, minuta? Ile to jest śmiechu, lania wody, wiązania koszulek, kawałków taśmy? Mam też taką, jak to się mówi, informację zwrotną od widzów, że te kolejne minuty są mocno medytacyjnym doświadczeniem. Strasznie mnie to cieszy, że to się udaje, że nie zdarzyło się do tej pory, żeby ktoś chciał to zakłócać. Te minuty kojarzą mi się też z mikro-spektaklem, który zrobiliśmy z Piotrkiem Wawrem juniorem w 2016 roku w  Komunie Warszawa, a który nosił tytuł tempo, tempo. To był spektakl, który z  powodów formalnych miał mieć maksymalnie szesnaście minut. Schowani w takim wielkim hamaku, ze stoperami w rękach, odliczaliśmy każdą minutę, dwie, trzy. Tam tematem było bardziej utowarowienie, które nas dotyka. Każda minuta ma być wypełniona, może damy wam łaskawie co jakiś czas jedną na odpoczynek. W Naszych czasach mamy już bardziej zrelaksowany sposób bycia razem i doświadczania czasu. W niektórych sytuacjach to od nas zależy, jak będziemy doświadczać czasu, czy będzie on upływał szybko, czy wolno. Zależy mi też bardzo na tym, żeby na chwilę móc z widzami opuścić ten kierat czasu pokawałkowanego, kapitalistycznego, który ma równe odcinki. Tak naprawdę my przecież nie doświadczamy czasu w ten sposób. Ten spektakl w Dramatycznym miał być też takim ćwiczeniem ze wspólnego odzyskiwania czasu.

Udostępnij

Weronika Szczawińska

Reżyserka, dramaturżka i performerka. Wykłada w Akademii Teatralnej w Warszawie. Od 2019 współprowadzi Instytut Sztuk Performatywnych w Warszawie.Laureatka tegorocznej edycji Paszportów Polityki.