mel-4_orig.jpg

Kadr z filmu Larsa von Triera "Melancholia" (2011)

Najpierw przetrwamy, a potem ty naprawisz świat

Łucja Iwanczewska
W numerach
05 wrz, 2024
Kwiecień
2024
4 (806)

Masz osiem lat i już wszystko się stało. Na początku myślałam, że zdołam cię ochronić. Myślałam, że może zrobię tak, jak bohaterka opowiadania Emmy Santos Źle wykastrowana – porwę cię ze świata, wyjedziemy nad jakieś nieznane morze i będę cię uczyć mówić, ale innym językiem, innym niż ten, który cię skrzywdzi, skolonizuje, nazwie, przyporządkuje, zawiedzie, opuści. Bardzo wierzyłam w to, że wymyślimy jakiś język, śliniąc kamienie, krztusząc się morską wodą, oblepiając się nawzajem piaskowym błotem.

Nieco później kompulsywnie wracałam do sceny z filmu Melancholia Larsa von Triera, gdzie główna bohaterka buduje z patyków szałas, by zbliżający się koniec świata obłaskawić poczuciem bezpieczeństwa i bliskości. Aż w końcu zdałam sobie sprawę, że szałas z patyków rozłożyłam nad naszymi głowami, nie czekając na koniec świata, wojnę, skutki wydarzających się katastrof. Mieszkamy w tym szałasie, bo już wszystko się stało.

Twój stary pójdzie po papierosy albo po mleko i już nie wróci. Zasłonię cię wtedy opowieścią, że na pewno cię kocha, tylko czasem między dorosłymi coś psuje się w relacji i ktoś wtedy musi pójść po papierosy albo po mleko. Może też być tak, że nigdzie nie pójdzie, ale będzie na tyle zapracowany, że nie zauważy twojego istnienia. Powiem ci, że ciężko pracuje, byś miał konsolę, albumy z piłkarzami i mile spędzone ferie. Albo będzie blisko ciebie w Imię Ojca, a ja po latach wyszeptam ci, że reżym edypalny jest bardzo okrutnym projektem.

Znamy się wystarczająco długo, bym wiedziała, że nie potrzebujesz moich zasłon, że widzisz i czujesz, jakby ich w ogóle nie było. Jakbyś to ty karmił mnie złudzeniami, że fikcje, którymi utrzymuję cię w poczuciu bycia, mają jakiekolwiek znaczenie. A przecież nie po to uczyliśmy się języka elfickiego, by w ludzkim opowiadać sobie zmyślony świat. I tak to kiedyś wypowiesz; mnie, jemu, światu.

Masz osiem lat i wiem, że poznałeś najgorsze. I to najgorsze ukrywa się pod imionami twoich koleżanek i kolegów, relacji pomiędzy nimi, w splotach języków i praktyk ich rodziców, w twojej szkole, na twoim boisku, w twoim domu. Poznałeś Marcina, któremu ojciec każe obiegać boisko piętnaście razy przed treningiem, bo tylko bezgraniczny wysiłek uczyni Marcina wielkim piłkarzem. I wiem, że Marcin zwierzył ci się kiedyś, że jest mu niedobrze z tego wysiłku i chce mu się rzygać, ale za bardzo boi się ojca i wszystko połyka.

Chodzisz do klasy z Gabrysią, którą mama ubiera na różowo i nagrywa rolki o przygodach różowej córki w centrum handlowym. To ta sama Gabrysia, która pożyczyła od ciebie czarny flamaster, by zamalować oko kamery w telefonie matki.

Pamiętasz Alka, z którego wszyscy się śmiali, bo opowiadał, że w stodole obok domu ma krowy, konie i świnie? I mówili, że śmierdzi gnojówką, bo jest ze wsi.

Kamil obrywał za to, że nosi nazbyt obcisłe spodnie i porusza się jak baba.

Natalia wie o seksie wszystko od starszej siostry i z komputera starszego brata i to ona wam powiedziała, że od pocałunków nie ma dzieci.

A Dawida wyzywają od gejów i genderów, bo zamykał się w łazience z Kubą – ty wiedziałeś, że Kuba nie umiał zapinać guzika od spodni, a Dawid chciał pomóc.

Pewnie przeczuwasz, znasz moją mimikę na wylot, że kiedy czekam na ciebie w szatni dla rodziców, aż trening piłkarski się skończy, bardzo cierpię. Tak, ojcowie wykuwają silne charaktery swoich synów, drzewa do lasu nie biorą, więc na wyjazdach służbowych niejedna nie opiera się ich naporom, a jak jeden, chyba murarz albo hydraulik, zobaczył w akademiku starszego syna chłopaka z pomalowanymi na czarno paznokciami, to mu powiedział, że młotkiem by mu poobijał te paznokcie i też by były czarne.

A matki, bo czasem przychodzą parami, łączą się w podgrupy i opowiadają o tym, co ich dzieci jedzą, na co chorują, no i że mężowie to jednak podstawa, zawsze jakoś wiedzą lepiej, a nawet jeśli nie, to wolą się dopytać, może jednak wiedzą lepiej. Czasem któraś z tych żon zbliża się na tyle, bym zobaczyła w jej oczach zmęczenie, smutek i otchłań, którą obie znamy. Tak, trochę przesadzam, siedzę w tej szatni dwa razy w tygodniu po dwie godziny, mogło mi się już pomieszać, namnożyć, nałożyć i ugrzęzłam w złej pamięci, kliszach i stereotypach. Dziwnie patrzysz, gdy odbieram cię przemoczona, zziębnięta, pobrudzona błotem – wolę biegać dookoła stadionu, czekając na ciebie, na szczęście sezon zimowy się kończy.

Wychowanie dziecka w strukturze patriarchalnego, seksistowskiego, kapitalistycznego świata jest bardzo trudnym zadaniem – zadaniem, które musi nauczyć przetrwania. Uzbrajać, wyposażać w narzędzia radzenia sobie, adaptacji, stosowania sztuk oporu. To, co poznajesz, jest pełne niesprawiedliwości i uprzedzeń związanych z rasą, klasą, wiekiem, płcią, statusem społecznym, jest tresurą dyscyplinującą do normatywnych skryptów tożsamościowych.

Twoja matka powie ci pewnie, że to świat niesprawiedliwości onto-epistemologicznych, a ty się uśmiechniesz, wiesz, o co mniej więcej jej chodzi. Widzisz, ona, twoja matka, pewnie by chciała, byś potrafił krytycznie demaskować miejsca niesprawiedliwe, wykluczające i przemocowe w twoim życiu, w kulturze, w relacjach ze światem. Żeby cię interesowały problemy ujawniania opresji, tematy związane z władzą, tożsamościami, innymi, żeby w twoim wnętrzu toczyła się walka klasowa, rasowa, genderowa. No i żebyś był biegły w emancypacjach i zaangażowaniu politycznym, w walce z różnymi formami ucisku.

Ona trochę nadal w to wierzy – w humanistykę, sztukę, literaturę, zaangażowane, interwencyjne, w teorie, które mogą stanowić narzędzia walki politycznej. Ale ciiiii…, wierzy skrycie, wracając przecież do dawno minionych czasów. I o etyce ciągle nawija, o odpowiedzialności w relacjach z innymi, o trosce, gościnności, oddawaniu głosu innemu, możliwościach rozpoznania się w innym, w różnicy. Tobie mówi to jakimś łatwym językiem i wiem, że to zrozumiałeś, siedzisz w ławce z dziewczyną, mimo iż wspólnota chłopców wystąpiła przeciw tobie i zawsze ty pierwszy odzywasz się do nowo przybyłych dzieci uciekających przed wojną z Ukrainy.

I zawsze to robi – w Dniu Nauczyciela kupuje kwiaty i czekoladki dla osób sprzątających w szkole, woźnych, naprawiaczy sprzętów wszelakich, mówiąc, że są równie ważni jak osoby uczące. Za pierwszym razem miałeś jej to za złe, bo wszystkie oczy skierowały się na was i czułeś się zawstydzony, ale jako że robi to zawsze, uznałeś, że wszyscy w szkole są równie ważni. Twoja matka wierzy w coś jeszcze – że to, co robi, zostanie w tobie, w twoim myśleniu, wrażliwości, przyzwyczajeniach, postawie. I jeszcze w to, że wasze mikropraktyki, ukryte gesty, archiwum waszych intymności, praktyk nieheroicznych, codziennych, zwykłych rzeczy zmienią świat, ten blisko was i ten ogromny, którego jeszcze nie przeczuwacie – w takie transwersalne ruchy, które są wszędzie i przekształcają wszystko.

W pewnym momencie waszego życia, kiedy wszystko musiało się zmienić – dom, szkoła, ekonomia rodzinna – twoja matka przywiązała się do kategorii rezyliencji, zdolności przystosowywania się do zmieniających się warunków i odzyskiwania sił w obliczu klęsk, katastrof, epidemii, nagłych zmian, na które nigdy nie jesteśmy wystarczająco gotowi. Towarzyszyła ci w tych zmianach, które pewnie w twoim odczuciu były trochę jak koniec jakiegoś świata i jakiejś historii. Towarzyszyła ci w procesie przebudowy relacji ze światem – jeszcze jednego twoja matka trzyma się kurczowo; tego, że nie ma słowników i projektów światów finalnych – że wszystko się zmienia i poszerza, w ogóle żyje w jakiejś polifonii języków (wcale nie chodzi o wasze lekcje angielskiego, wiadomo).

Zatem kiedy wszystko się zmieniło, matka powiedziała ci, że zmiany są czymś, co musimy przeżywać i czerpać z tego moc. Żyjemy w czasie katastrofy ekologicznej, wojen, (tej wojny, która jest zbyt blisko, by o niej myśleć), nasze języki nie przystają do doświadczeń, których nie możemy pojąć. Uczymy się naprędce metod adaptacji do istniejących zagrożeń i niebezpieczeństw, nie wiedząc, jakie umiejętności, jakie wiedze, sposoby poznania, jakie materialności będą mogły utrzymać nasze ciała przy życiu.

Wiem, że było ci trudno – nowe koleżanki i koledzy, nowa wychowawczyni, nowe ulice, trasy, trzeba było zbudować świat na nowo. Ale ona, towarzysząc ci, niczego nie narzucając, żadnych przymusowych rozwiązań, żadnych dostarczanych obrazów, interpretacji, wiedziała, że masz w sobie wielką siłę i odwagę. Wiedziała to, bo pomogła ci zdobyć siłę, która nie służy pokonywaniu innych, a stawaniu w obliczu zmian.

Twoja matka jest samodzielną matką, wychowuje cię sama – choć to nieprawda, wychowuje cię w relacjach i splotach z innymi ludzkimi i więcej-niż-ludzkimi.

Przeczytała ci wszystkie wiersze Anny Świrszczyńskiej, ten wielokrotnie:

Otwieram się,
rozprzestrzeniam się,
jestem szerokość,
jestem to, co potężnieje,
to, co wydziera się ze swego początku,
co wytryskuje
z siebie, rodzę
uciekające w odległość odległości
z otworu w moim brzuchu wyskakują obszary, z moich wnętrzności wybucha świat, rodzę,
za słabe słowa, na to nie ma słów,
rodzę oceany początków, powodzie siły,
huczące rozkwity rozkwitów,
kaskady nieustanności i odmiany,
rodzę nieustającą błyskawiczność świata.

To trochę tak, jakby miała urodzić ci świat, dla ciebie, dla niej, dla tych, którzy splatają się z wami, tworzą z wami relacje – trwałe i efemeryczne, pomagające rozwiązać konkretne problemy i te, dzięki którym zdobywacie nowe umiejętności, poznajecie nowe miejsca, nastrajacie się na nowe głosy i sposoby odczuwania. Twoja matka chyba nie bardzo jest przywiązana do mitologii (nie martw się, przerobi z tobą wszystkie mity w ramach szkolnej edukacji) – myślę raczej o tym, że nie bardzo wierzy w mit o Edypie i te tragiczne wzorce dyktujące kierunki naszym pragnieniom, pożądaniom, heteronormatywnej seksualności i konieczności zakleszczenia w trójkątnych relacjach.

Nie myśl, że przedawkowała Deleuze’a i Guattariego – choć prawdą jest, że najwięcej chciałaby się uczyć od psychotyków (przeciw ego, przeciw normom, prawom, znaczącym, przeciw edypalnym strukturom, przeciw temu, co z góry określone i ograniczone). Sądzisz, że ma odpowiedź na to, jak cię wychowywać? Nie ma. Wie tylko, że w tych edypalnych trójkątach wiele jest przemocy, obcości, niekochania, bycia obok zamiast z, smutnych kobiet, przerażonych dzieci, dzieci zrośniętych z dywanami w kolejnych placówkach wychowawczych i edukacyjnych, bo rodzice nie mają czasu, by je odebrać, mężczyzn, którzy wolą stać za rogiem niż siedzieć na dywanie w dziecięcych pokojach.

Twoja matka po cichu mówi: oskarżam! – patriarchat, wzorce rodzinne, reprodukcje skryptów i norm, Kościół katolicki, scenariusze życia małżeńskiego, nierówności ekonomiczne ze względu na płeć i klasę, cały ten międzyludzki syf, który odtwarzacie w przedszkolach i szkołach, który w sobie nosicie, uwewnętrzniacie, który się w was rozrasta. Czasem, kiedy już naprawdę brakuje jej słów, odpowie jakiejś niesprawiedliwości, a najczęściej to niesprawiedliwość rodzaju męskiego: „A idź pan w chuj!” – choć tobie powtarza, że wulgaryzmy nie są potrzebne językowi. Ale wiesz, że to właśnie wtedy, kiedy brakuje słów. Choć te niesprawiedliwości są nie tylko rodzaju męskiego, czasem zdarzają się kobiety, które nie lubią innych kobiet, innych osób, które nie umieją empatyzować, współodczuwać, solidaryzować się, są takie kobiety, bywają takie feminizmy.

Twoja matka rodzi świat; jest ojcem, matką, dzieckiem, a właściwie staje się. Nieustająco staje się. I w tym stawaniu się coraz bardziej oddala się od opresyjnych wzorców podmiotowości. Bywa twoim kumplem z boiska, starszą siostrą, panią nauczycielką, panem naprawiającym rower – panem, bo mówisz do niej „panie Zdzisiu”, w tysiącach zabaw staje się zwierzęciem, kamieniem, uprawiającą wszystkie zawody świata, młodszym bratem, czarownicą, wróżką, gladiatorką, żywiołami, hybrydą-potworzycą, duchem, snem, rośliną i kartką do rysowania marzeń o przyszłości.

Może to zabrzmi niepokojąco, ale twoja matka osłabia swoje więzi z człowieczeństwem (nie tylko dlatego, że potrzebuje nadludzkich sił), raczej dlatego, że człowieczeństwo kojarzy jej się z kategorią patriarchalną i rasistowską, z białością, z męskocentrycznością i przeznaczeniem, z którym nie można negocjować. Twoja matka rodzi świat, staje się ze wszystkiego i wszystkim, w płynności, różnorodności, plastyczności zmian i przeobrażeń. Czy zawsze taka była? Nie. Staje się taka. Od dziecka przecież myślała, że też ją przeznaczono.

Na początku chciałam cię ochronić. Ale dziś wiem, że pójdziemy w to wszystko razem. Najpierw przetrwamy. A potem ty naprawisz świat, bo to, co mogę ci dać, to wiara, że wyobrazisz sobie lepszą przyszłość i że urodzisz lepszy świat, bo zdolność rodzenia światów jest już w twoim brzuchu. I wiesz najlepiej, że świata się nie objaśnia, świat się rodzi.

Łucja, twoja matka, która pisała ten tekst w swoim imieniu, z marginesu swoich doświadczeń.

Dla ciebie i dla przedszkola zachodniego świata.

Udostępnij

Łucja Iwanczewska

doktor habilitowana, adiunktka w Katedrze Performatyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, autorka książek: Muszę się odrodzić. Inne spotkania z dramatami Stanisława Ignacego Witkiewicza (2006), Samoprezentacje. Witkacy. Sade (2010), Potencjalności transformacji. Krótkie trwanie performansów kulturowych w Polsce lat 90. (2023). Zajmuje między innymi się performatywnością kultury współczesnej i praktykami sztuk performatywnych.