csm_b5b0c167-f2ba-4678-99e3-2fa7e7ab9b42_414e87664d.jpeg

Jej słowo. Kilka refleksji na marginesie sztuki Ferdinanda von Schiracha
"Zdarza się, że mężczyźni są niesłusznie oskarżani o gwałt, nie warto temu zaprzeczać” – przyznaje Amia Srinivasan w eseju Spisek przeciwko mężczyznom1 i dodaje, że sama zna dwa takie przypadki: pierwszy to zamożny mężczyzna okradziony z kilku kart kredytowych przez młodą oszustkę-desperatkę. Oskarżenie o gwałt było częścią większej kombinacji i trochę planem ratunkowym dziewczyny, oskarżony miał niepodważalne alibi, oskarżająca – tylko swoje słowa, łatwe do podważenia, ponieważ inne jej zeznania zostały już wcześniej zdemaskowane jako fałszywe. Niesłusznie oskarżony młodzieniec nie został aresztowany, nie postawiono mu zarzutów, „a policja od początku zapewniała, że wszystko dobrze się skończy”.
Drugi przypadek to tak zwany „śliski typ”, uwodziciel, „czarujący manipulant i kłamca”. Otaczający się młodymi kobietami, słynący z wymuszania seksu, ale w taki sposób, by nie można było postawić mu jednoznacznego zarzutu o gwałt. Po latach jedna z tych młodych kobiet oskarżyła go o napaść seksualną. I co?
Tym, którzy go znali – opowiada Srinivasan – wydało się wówczas, że dziewczyna chce się odegrać w świetle prawa za to, co przez niego przeszła: wykorzystanie, manipulacje, kłamstwa. Na domiar złego być może faktycznie ją napastował, jednak dowody temu przeczyły. Nigdy nie postawiono mu zarzutu gwałtu, lecz zmuszono go do odejścia z pracy z powodu bezmyślnego, nieprofesjonalnego zachowania. Z tego, co słyszałam, ten mężczyzna (który znów pracuje zarobkowo) nadal działa tak samo jak kiedyś, tylko teraz bardziej się pilnuje i kryje, żeby łatwiej było wszystkiemu zaprzeczyć. Dziś podaje się za feministę.2
To by było na tyle, jeśli chodzi o tę słynną cancel culture. Tak więc Amia Srinivasan zna dwóch mężczyzn, którzy zostali niesłusznie oskarżeni o gwałt, a wy, ilu znacie? Ja żadnego, znam kilku, których można by o to oskarżyć, ale nie chce mi się o tym nawet myśleć. Amia Srinivasan zna też „więcej niż dwie” kobiety, które zostały zgwałcone. Nie pytam, ile wy znacie i nie chcę myśleć, ile znam ja.
Brytyjskie Home Office (ministerstwo spraw wewnętrznych) oszacowało w szczegółowym raporcie, że zaledwie trzy procent z dwóch tysięcy sześciuset czterdziestu dwóch zgłoszonych w ciągu piętnastu lat gwałtów było „prawdopodobnie” lub „możliwie” fałszywymi oskarżeniami3. Trzy procent, czyli dwieście szesnaście zgłoszeń. Wcale niemało, można by pomyśleć: dwieście szesnaście złamanych żyć, karier, może związków. Ale zauważmy: chodzi o same zgłoszenia. Spośród tych „możliwe fałszywych” przypadków w zaledwie trzydziestu sześciu osoby zgłaszające wskazały domniemanych sprawców. Dwóm z nich postawiono zarzuty i w obu przypadkach je wycofano. Nikt nie został niesłusznie skazany za gwałt, którego nie popełnił.
Nieco inaczej w Stanach Zjednoczonych. Tam znajdziemy niesłusznie skazanych, jednak, jak się okazuje, wiele, „a być może większość” niesłusznych wyroków wynika z tego, że mężczyzn oskarżają o gwałt inni mężczyźni. I nie o gwałt na sobie, o gwałt na kobiecie. Ci inni mężczyźni to najczęściej policjanci i prokuratorzy, i tak, słusznie się domyślacie, chodzi tu o kolor skóry. Spośród stu czterdziestu siedmiu oskarżonych, których oczyszczono w latach 1989-2020 z zarzutów napaści seksualnej (postawionych na podstawie fałszywych zeznań lub krzywoprzysięstwa, przy czym w ponad połowie przypadków doszło do naruszenia dyscypliny służbowej przez funkcjonariuszy państwa, czyli na przykład stawiania zarzutów mimo nierozpoznania napastnika przez domniemaną ofiarę, instruowania ofiary lub świadka podczas identyfikacji, fałszywych zeznań lub ukrywania dowodów) osiemdziesięciu pięciu miało kolor skóry inny niż biały. Wśród niesłusznie oskarżonych białych przeważali biedni. Nie istnieje spisek przeciwko mężczyznom, pisze Srinivasan, „istnieje jednak spisek przeciwko określonym klasom mężczyzn”4.
DOMNIEMANIE NIEWINNOŚCI
„Ale przecież mamy domniemanie niewinności” – przypominająco. „Czyżby domniemanie niewinności już nie obowiązywało?” – sarkastyczno-ironicznie. Można też pouczająco-uroczyście i z troską:
Bezwarunkowe wsparcie dla ofiar przemocy nie może jednak oznaczać zgody na stosowanie mechanizmów publicznego linczu oraz odbierania oskarżonym prawa do obrony. Tego rodzaju zachowania są sprzeczne z podstawowymi wartościami społeczeństwa demokratycznego, o które z zaangażowaniem walczymy w innych sferach życia publicznego. Nie zgadzamy się, aby domniemanie niewinności, prawo do obrony i prawo do sprawiedliwego procesu ulegały zawieszeniu w jakimkolwiek kontekście.5
Domniemanie niewinności było i jest odmieniane przez wszelkie przypadki zawsze, gdy pojawia się publiczne oskarżenie o gwałt, call out, czyli „wywołanie” osoby zachowującej się przemocowo, ujawnienie napastliwych zachowań. Ten ostatni cytat jest oczywiście, nieco złośliwie, zaczerpnięty z listu otwartego polskich intelektualistów i intelektualistek napisanego wkrótce po wybuchu „polskiego #MeToo”. Pojawia się tam jeszcze słowo „lincz” (którego semantyczne peregrynacje i perfidne przemiany znaczeniowe to temat na inną opowieść) i odwołanie do wartości społeczeństwa demokratycznego. Autorzy listu czują się zaniepokojeni (domniemuję dobre intencje wielu z nich), że odbiera się „oskarżonym” prawo do obrony. Tymczasem ujawnienie przemocy, czy nawet ostrożniej, powiedzenie „X zrobił mi krzywdę”, to nie jest jeszcze postawienie w stan oskarżenia. Żądanie domniemania niewinności w stosunku do osób, o których ktoś (ofiara) powiedziała, że dopuścili się wobec niej przemocy, to w gruncie rzeczy żądanie uciszenia tej mówiącej ofiary, żądanie unieważnienia jej słów.
W 2017 roku pisał o tym adwokat Piotr Barczak:
Domniemanie niewinności jest fikcją prawną stworzoną na użytek procesu karnego. Nie jest parasolem chroniącym sprawców czynów uważanych za naganne przed sankcją środowiskową czy infamią. Tak samo jak uniewinnienie w procesie karnym nie oznacza, że uniewinniony jest świętym, tylko że nie popełnił zarzucanego mu przestępstwa.6
Być może o coś podobnego chodzi Narratorowi w sztuce Ferdinanda von Schiracha, gdy mówi:
Nasz kodeks karny nie zna pojęcia zła. Opisuje jedynie, czym są wykroczenie i przestępstwo. Stan faktyczny wyjaśnia się tu na poziomie czynu, niezgodności z prawem i winy. Możliwe konsekwencje to kary więzienia, przymusowe umieszczenie w izolacji oraz nadzór kuratorski, ale nigdy piekło i wieczne potępienie.
Spróbujmy spojrzeć na to od drugiej strony, odwrócić perspektywę: w sytuacji, gdy tak trudno postawić kogoś przed sądem za przestępstwa seksualne, tak trudno udowodnić komuś gwałt, być może środowiskowa obmowa, szeptana „plotka” („uważaj na niego, ma lepkie rączki”) i poziomo przekazywana wiedza („tamten obmacuje”) jest jedyną formą obrony, jaką dysponują te (i ci), którym się nie wierzy. Mówienie o tym głośno może być tylko przeniesieniem tego systemu wzajemnego ostrzegania na wyższy poziom. Może i go (bo najczęściej, choć nie zawsze, chodzi o niego) nie skarzą, ale przynajmniej ostrzegę inne.
Patrycja Wieczorkiewicz napisała o tym tekst pod wyrażającym gniew i frustrację tytułem: Nie zesrajcie się z tym domniemaniem niewinności7, który właściwie można by tu zacytować w całości, dobrze ujmuje bowiem to, w jaki sposób domniemanie niewinności funkcjonuje w patriarchalnym świecie. To domniemanie niewinności mężczyzny – że nie zgwałcił, nie molestował, nie atakował – ale domniemanie winy kobiety: że kłamie, oszukuje, wymyśla, przesadza. To powoływanie się na szlachetnie brzmiące Zasady przez duże Z, kiedy to wygodne i łatwe – łatwo bowiem stanąć w obronie mężczyzny, o którym się mówi, że zgwałcił – to takie szlachetne, że wierzymy w człowieka, kosztuje mniej niż walka z patriarchatem, z systemem wykluczenia, z niesprawiedliwością społeczną, i przynosi łatwe punkty moralnej słuszności. Ciekawe, że wielu z tych, którzy tak wierzą w niewinność białych mężczyzn oskarżonych o przemoc seksualną, zarazem często stosuje domniemanie wszelkiej (a już seksualnej na pewno) winy osób o innym kolorze skóry, próbujących na różne sposoby przekroczyć granicę Polski.
Prawniczka reprezentująca ofiary przemocy seksualnej Karolina Gierdal widzi sedno problemu w specyfice spraw o gwałt, które różnią się zasadniczo od wszystkich innych spraw karnych. Domniemanie niewinności to, według niej, jedna z nielicznych gwarancji procesowych, a w praktyce procesowej – w przypadku spraw innych niż o gwałt – i tak istnieje zasada domniemania winy. Dlatego powinniśmy być ostrożni z podważaniem zasady domniemania niewinności, nawet w słusznej etycznie retoryce. Gierdal zaleca raczej zastanowić się, dlaczego ta zasada jest tak chętnie przywoływana właśnie w sprawach o przemoc seksualną, i jakie mechanizmy ujawniają się w przypadku tych spraw.
Problemem jest cały splot różnych czynników, które składają się na system ochrony mężczyzny i jego reputacji – mówi Gierdal. – To tysiące różnych przekonań utrwalonych w kulturze, na przykład o tym, że fałszywe oskarżenia są aktem zemsty ze strony kobiety. Problemem jest też cały model ujmowania sytuacji w ramy kodeksu karnego, w którym osoba oskarżona czuje się „złapana” za coś, co przecież robią wszyscy. Ma więc poczucie niesprawiedliwości, czuje się ofiarą. A ponieważ kara jest dotkliwa, wyrok oznacza przekreślenie mnóstwa szans w życiu, oskarżony będzie się bronił zaciekle, sięgając po najbardziej mizoginiczne kalki, na jakie pozwoli społeczeństwo.8
Jon Krakauer w książce Misoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim9 pokazuje, jak zupełnie inaczej, w porównaniu z innymi sprawami, zachowuje się policja w przypadku, gdy ma do czynienia z zarzutem dokonania gwałtu. Kiedy przychodzisz na policję i mówisz, że ukradli ci samochód, to policja działa tak, jakby ci wierzyła, domniemuje twoją prawdomówność. Kiedy mówisz, że jesteś osobą, która została zgwałcona, to policja domniemuje niezaistnienie czynu i rozpoczyna procedowanie od poszukiwania niebudzącego wątpliwości dowodu na to, że rzeczywiście doszło do gwałtu. Jej słowo nie wystarcza.
JEGO CAŁE ŻYCIE
A jeśli już wystarcza, to zaczyna się korowód usprawiedliwień. A gdy wyczerpie się cały, dobrze znany wam repertuar, że ona była pijana, prowokowała, nie uważała, i tak dalej, zaczyna się coś, co jest być może w tym wszystkim najbardziej przerażające – podważanie zasadności kary. No dobrze, może i on zgwałcił, ale przecież jest młody, wesoły, lubiany, buzują w nim hormony, całe życie przed nim, a jeśli nie jest młody, to może i kogoś tam złapał za kolano, może i wymusił seks, ale przecież jest wybitnym znawcą w swojej dziedzinie, przecież jest szanowanym obywatelem, przecież ma rodzinę, żonę i dzieci, pomyślcie o jego rodzinie!
Srinivasan przytacza w swoim eseju słowa ojca Brocka Turnera, dwudziestoletniego pływaka skazanego za napaść seksualną na Chanel Miller na sześć miesięcy więzienia, z których odsiedział trzy. Ojciec gwałciciela tak pisał do sędziego:
Wydarzenia z siedemnastego i osiemnastego stycznia bezpowrotnie, radykalnie zmieniły życie Brocka. Już nigdy nie będzie sobą, beztroskim i z natury niefrasobliwym chłopakiem o serdecznym uśmiechu. […] Te wyroki złamały i roztrzaskały jego samego i naszą rodzinę na wiele różnych sposobów. Jego życie nigdy nie będzie takie, o jakim marzył i na jakie tak ciężko pracował. To wysoka cena za dwadzieścia minut akcji w kontekście niewiele ponaddwudziestoletniego życia.
Srinivasan celnie komentuje, że porażający jest tu „przypuszczalnie nieumyślny seksualny żarcik: dwadzieścia minut akcji ‒ zdrowej, nastoletniej zabawy. Dan Turner jakby chciał spytać, czy powinno się karać Brocka za coś takiego?”. I równie celnie zapytuje, czy w życiu Chanel Miller nie zaszła również „radykalna i bezpowrotna” zmiana10.
Sprawa Chanel Miller stała się głośna w Stanach Zjednoczonych za sprawą determinacji autorki, która opowiedziała swoją historię – gwałtu, procesu składania zeznań, batalii sądowej – najpierw anonimowo, na portalu BuzzFeed11, a potem w książce pod tytułem Know My Name12. Tytuł nawiązywał do zeznania Turnera, który powiedział policjantom, że nie znał imienia dziewczyny, i że nie rozpoznałby jej, gdyby zobaczył ją drugi raz, i przyznał, że tamtej nocy miał ochotę na „hook up”. Książka Miller wywołała dyskusję na temat traktowania sprawców nagminnych przestępstw seksualnych na amerykańskich kampusach.
Wydaje mi się – stąpamy po kruchym lodzie, zaglądanie w głowy sprawców, w tym sprawcy zbiorowego, jakim jest nasza (jeszcze – dodaję z nadzieją) patriarchalna kultura – to ryzykowne zajęcie, można się poparzyć. Ale wydaje mi się, że owa wyrozumiałość wobec sprawców wynika nie tylko ze spisku przeciwko kobietom, nie tylko z uważania mężczyzn i ich karier za cenniejszych niż kobiety i ich ciała, nie tylko ze strachu, że zaraz „wszystko okaże się gwałtem i przemocą” i „już nic nie będzie można powiedzieć” i „koniec flirtu”, ale także z głęboko zakorzenionego w nas przekonania, że wymuszony seks, o ile nie wiąże się z jakimś brutalnym pobiciem i odpowiednio dramatycznymi okolicznościami, to w zasadzie nic takiego. „Zawsze się troszeczkę gwałci”, mówił obleśny polityk i gdyby wziąć na chwilę w nawias jego mizoginiczną obleśność i spróbować „sprawdzić” jego słowa, to wyjdzie, że miał rację. Jasne, nie „zawsze”, ale przecież: je ciągle boli głowa, są zapracowane i zmęczone, nie wykazują inicjatywy, trzeba jakoś przełamać tę marudną niechęć. Przecież oboje byliśmy pijani, a ona to tak, że nie dość, że się nie broniła, to jeszcze i tak nic nie będzie pamiętać, więc o co wielka draka? Ona coś tam jęczy, że boli, ale przecież już kończę, już, jeszcze chwilkę, ale było dobrze, prawda?
I o tym właśnie jest dla mnie sztuka Ferdinanda von Schiracha. O tym, że tak łatwo zgwałcić drugiego człowieka. Kliniczny opis okoliczności i przebiegu zdarzenia, jakiego dostarcza oskarżycielka posiłkowa Katharina Schlüter, która nie „ucierpiała” fizycznie – nie ma żadnych obrażeń – a jedynie psychicznie, bo zignorowano jej „nie”, służy właśnie temu, by skonfrontować nas z sytuacją „czystą”, sytuacją, w której gwałt jest opisany definicją „każdy stosunek seksualny bez zgody drugiej osoby”. Przyznajcie, byliście trochę rozczarowani, gdy okazało się, że nie było tam żadnej szarpaniny, tabletki gwałtu, siniaków, przerażających wyników obdukcji. Tylko zeznanie kobiety, która powiedziała „już nie chcę” i zeznanie mężczyzny, który zrobił z niej tak zrozpaczoną jego odejściem ofiarę złamanego serca, że aż wymyślającą fałszywe oskarżenia. Być może zresztą – tak to interpretuję – był w ogóle bardzo zdziwiony tym całym oskarżeniem, bo jeśli sprawy wyglądały tak, jak opisała je Schlüter, to mógł nawet „nie zauważyć”, że właśnie przeszedł od etapu „seks” do etapu „gwałt”. Wcale nie chciał być okrutny, nie czuł, że jest brutalny, nie kręciła go dominacja, po prostu zatracił się, dał się ponieść chwili, „miłosnej” ekstazie, w której nie myśli się przecież racjonalnie.
Nie chciałbym być źle zrozumiana: nie uważam, że mężczyźni są jakimiś zdeterminowanymi hormonami i wybujałymi potrzebami wiecznie potencjalnymi gwałcicielami, choć oczywiście ta zarazem mizandryczna i mizoginiczna klisza funkcjonuje w dyskursie, również jako składowa kultury gwałtu będącej kulturą usprawiedliwiania męskiej przemocy. A przecież podniecenie, zapamiętanie, oksytocyna czy jak tam to sobie nazwiemy, może uderzyć do głowy każdemu, niezależnie od płci. Ludzie robią pod wpływem chwilowej przyjemności i pragnienia jej podtrzymania głupie rzeczy: niektórzy pozwalają sobie na seks bez zabezpieczenia, inni zdradzają partnerów albo tajemnice państwowe, jeszcze inni mówią pochopnie „kocham cię” i potem żałują. A jeszcze inni nie zauważają, że seks uprawia się z drugą osobą, nie tylko z innym ciałem. I uważam, że to właśnie mężczyźni mają kulturowo większe przyzwolenie na „zatracenie się” w tej „naturalnej potrzebie”.
Zresztą nie wiem, może wcale nie o tym jest sztuka Ferdinanda von Schiracha. I może wcale nie jest o bezradności prawa wobec przemocy, ale stanowi jego przewrotną pochwałę, skoro w końcówce słyszymy od Narratora, że
Dowody można zdobywać wyłącznie zgodnie z zasadami kodeksu postępowania karnego. Zasady te są rygorystyczne, ale kanalizują naszą złość, porządkują nasze chwiejne emocje, gniew i odrzucają chęć zemsty jako doradczynię. Szanują człowieka i koniec końców tylko one chronią nas przed „pochopnym sięgnięciem po prawdę”.
Ale właściwie dlaczego mamy stosować domniemanie wiarygodności Narratora? To tylko jego słowa.
- 1. Amia Srinivasan Spisek przeciwko mężczyznom, w: tejże Prawo do seksu, przełożyła Katarzyna Mojkowska, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2023.
- 2. Tamże, s. 12-13.
- 3. Liz Kelly, Jo Lovett, Linda Regan A gap or chasm? Attrition in reported rape cases, Home Office Research Study 293, 2005, s. 50, raport dostępny online.
- 4. Srinivasan dz. cyt., s. 15-17.
- 5. List otwarty w sprawie standardów proceduralnych i etycznych w kontekście akcji #metoo i innych akcji publicznego piętnowania niewłaściwych zachowań, cyt. za: List otwarty ludzi kultury w związku z akcją #metoo i oskarżeniami o przemoc seksualną, 8 grudnia 2017, Kultura Onet.
- 6. Piotr Barczak Nie trzeba czekać z reakcją, aż sąd cokolwiek rozstrzygnie, kiedy facet uderza kobietę „z bańki”, domniemanie niewinności nie ma tu nic do rzeczy, 29 listopada 2027, Codziennik Feministyczny.
- 7. Patrycja Wieczorkiewicz Nie zesrajcie się z tym domniemaniem niewinności, 30 czerwca 2023, Krytyka Polityczna.
- 8. Autoryzowana wypowiedź ustna
- 9. Jon Krakauer Misoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim, przełożył Stanisław Tekieli, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2021.
- 10. Srinivasan dz. cyt., s. 18
- 11. Katie J. M. Baker Here’s The Powerful Letter The Stanford Victim Read To Her Attacker, BuzzFeedNews, 3 czerwca 2016.
- 12. Przekład polski: Chanel Miller Nazywam się. Moja historia, przełożyła Kamila Slawinski, Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2021.