3_163_x_1204.jpg

"Pogarda", Komuna//Warszawa, Warszawa 2016, reż. Wiktor Rubin, realizacja KANTOR DOWNTOWN COLLECTIVE, fot. Patrycja Mic

Krótka historia pogardy w Trzeciej RP

Joanna Krakowska, Piotr Morawski
W numerach
Styczeń
2017
1 (722)

„Niech nie opuszcza cię twoja siostra Pogarda” – pisał Zbigniew Herbert w Przesłaniu pana Cogito. Wiersz czytany w latach osiemdziesiątych budował opór, pozwalał słabszym czuć się lepszymi. Była to pogarda kompensacyjna – wyższość moralna, gloria victis i siła bezsilnych. Słabość była bezdyskusyjna, bo mierzona represjami, internowaniem, biciem, zwolnieniami z pracy, lżeniem i podobnymi działaniami silnych. Silnych zdefiniowano w wierszu jako „szpiclów, katów i tchórzy”. W tej czarno-białej rzeczywistości po jednej stronie stało ZOMO, po drugiej uzasadniona pogarda. W tak opisywanej czy odczuwanej sytuacji słabo było widać odcienie bieli i smugi szarości – taka jest optyka życia pod dyktaturą. Ta optyka jednak zmienia się pod wpływem demokracji i w miarę jak pamięć opresji ustępuje historycznej refleksji z właściwym jej rozszczepianiem barw.

Kiedy w 1989 roku układ sił się odwrócił i dotychczas słabi stali się silni – a wielu z nich objęło władzę w państwie – natychmiast przylgnęło do nich pogardliwe miano „s t y r o p i a n u”. Sypiali bowiem na styropianie w stoczni w czasie strajków w sierpniu 1980 czy w maju 1988 roku. Niewiele później pojawiły się rzucane z oburzającą łatwością oskarżenia o agenturalną przeszłość niektórych dawnych działaczy opozycji, więc partię, która przeciwstawiała się tej „dzikiej lustracji” – Unię Demokratyczną – jej przeciwnicy nazywali „udecją”. Co miało nasuwać obelżywe skojarzenie z „ubecją” – jak przed 1989 rokiem nazywano potocznie tajniaków komunistycznej bezpieki.

Praca pogardy nie ustaje bowiem nigdy.

Tak jak bardziej złożony ogląd dawnej przeszłości stał się możliwy przez pryzmat roku 1989 i lat kolejnych, tak na historię Trzeciej RP spojrzeć można teraz z perspektywy dzisiejszej sytuacji politycznej i społecznej, w której pojawiły się ostre podziały, a paleta barw w osądach i ocenach gwałtownie zubożała. Siostra Pogarda niczym Siostra Ratched z Lotu nad kukułczym gniazdem zarządza dziś zbiorowymi emocjami, podtrzymując ich bipolarny charakter, ożywiany lękami, uprzedzeniami, fiksacjami i upokorzeniami, które wyhodowała Trzecia RP. Po 1989 roku w sytuacjach napięć społecznych czy w obliczu konfliktów i sporów politycznych nieraz sięgano po takie narzędzia retoryczne, które z pozycji moralnej wyższości odbierały przeciwnikowi godność i szacunek, pozwalały go lekceważyć i upokarzać. Styropian, oszołomy, homo sovieticus, czerwona hołota, wiocha, mohery, łże-elity, wykształciuchy, lewaki, ciemnogród, wózkowe, resortowe dzieci, gorszy sort, oderwani od koryta, dorobasy, kibole, Janusze, dzieci z bruzdą, lemingi, słoiki, katole, 500+ – nie wyczerpują repertuaru pogardliwych określeń, którymi obdarzają się od ćwierćwiecza uczestnicy debaty publicznej.

Zajęcie się pogardą jako problemem polskiego życia publicznego, prześledzenie jej rozmaitych odsłon po 1989 roku może nam pozwolić na zrozumienie sytuacji, w jakiej się dziś znaleźliśmy, a jednocześnie uruchomić perspektywę autokrytyczną, której także bardzo potrzebujemy.

 

1989 OSZOŁOMY

Najogólniejsze i najbardziej pojemne określenie osób, które przeciwstawiały się lub poddawały krytyce politykę transformacji ustrojowej, stosowane przez media w szerokim spektrum – od krytyków planu Balcerowicza po radykalnych fantastów. 

„W 1981 roku słowa oszołom w tym znaczeniu, w jakim jest ono dziś używane, nie było w polszczyźnie. Wtedy w czasach anarchii, w czasach upadku, w czasach pierwszej Solidarności beton nie polemizował z oszołomem, wtedy partyjny beton bronił się przed nawiedzonymi. Najpierw byli nawiedzeni wolnością, nawiedzeni obłędnymi ideami o rozpadzie porządku w Europie i dopiero potem ci nawiedzeni przeistoczyli się w oszołomów. Dziś słowo nawiedzony w tym konkretnym sensie (człowiek nawiedzony jakąś szkodliwą, bo niosącą wolność ideą) nie istnieje – powróciło ono do swych pokątnych, macierzystych znaczeń – natomiast istnieje słowo oszołom, które choć niesie podobne znaczenia, znaczy w gruncie rzeczy co innego. Nawiedzony był ktoś, kto w swym nawiedzeniu umykał przed systemem totalitarnym. Oszołomiony jest ktoś, kogo oszołomiła wolność.”

Jerzy Pilch Pobożne życzenia, „Magazyn” nr 26,
dodatek do „Gazety Wyborczej” z dnia 27 sierpnia 1993

1991 HOMO SOVIETICUS

Pojęcie rosyjskiego pisarza i dysydenta Aleksandra Zinowiewa przywrócił do obiegu publicznego w Polsce ksiądz Józef Tischner na fali rozgoryczenia wywołanego porażką Tadeusza Mazowieckiego w pierwszej turze wyborów prezydenckich.

„Zniewolony przez system komunistyczny klient komunizmu – żywił się towarami, jakie komunizm mu oferował. [...] Gdy komunizm przestał zaspokajać jego nadzieje i potrzeby, homo sovieticus wziął udział w buncie. Przyczynił się w mniejszym lub większym stopniu do tego, że miejsce komunistów zajęli inni ludzie – zwolennicy «kapitalizmu». Ale oto powstał paradoks. Homo sovieticus wymaga teraz od nowych «kapitalistów», by zaspokajali te potrzeby, których nie zdołali zaspokoić komuniści. Jest on jak niewolnik, który po wyzwoleniu z jednej niewoli czym prędzej szuka sobie drugiej. Homo sovieticus to postkomunistyczna forma «ucieczki od wolności», którą kiedyś opisał Erich Fromm. [...] Homo sovieticus nie zna różnicy między swym własnym interesem a dobrem wspólnym. Może podpalić katedrę, byle sobie przy tym ogniu usmażyć jajecznicę.”

Ksiądz Józef Tischner Homo sovieticus,
„Gazeta Wyborcza” z 12 stycznia 1991

 

„Homo sovieticus to człowiek zniewolony, ubezwłasnowolniony, pozbawiony ducha inicjatywy, nieumiejący myśleć krytycznie. [...] Homo sovieticus to dziś człowiek, który wszystkiego oczekuje i domaga się od państwa, który nie chce i nie umie swego losu wziąć we własne ręce.”

Jerzy Turowicz Pamięć i rodowód,
„Tygodnik Powszechny” nr 45/1993

1992 CIEMNOGRÓD

„Problem z używaniem pojęcia ciemnogrodu we współczesnej debacie publicznej polega po pierwsze na tym, że dawne pojęcie, dość adekwatne w innych epokach i kontekstach, niejako automatycznie przeniesiono na dzisiejszą rzeczywistość, oczywiście w celach polemicznych. W sytuacji poważnego sporu (na przykład wokół «nocy teczek» w roku 1992) tym jednym określeniem objęto zjawiska niewspółmierne. W liberalnym dyskursie publicznym do «ciemnogrodu» zaliczeni zostali między innymi przeciwnicy Okrągłego Stołu, zwolennicy lustracji, sceptycy wobec integracji europejskiej, katoliccy fundamentaliści, wojujący obrońcy «życia poczętego» i antysemici.”

Michał Sutowski Słownik transformacji1

2002 SPIEPRZAJ, DZIADU

„Słowa wypowiedziane przez Lecha Kaczyńskiego przy wsiadaniu do samochodu tuż po zakończeniu spotkania wyborczego na rogu ulicy Stalowej i 11 Listopada na warszawskiej Pradze Północ w listopadzie 2002 pod adresem zaczepiającego go wyborcy.

Część mediów oraz polityków komentujących to zajście zaznaczała, że ich zdaniem Kaczyński bez przyczyny zaatakował «bezbronnego wyborcę», «mężczyzn z reklamówkami», «kilku jegomościów z plastikowymi reklamówkami».”

Wikipedia

2004 MOHEROWE BERETY

„Pejoratywne określenie osób starszych lub w średnim wieku, identyfikujących się z poglądami społeczno-politycznymi głoszonymi przez konserwatywno-narodowy nurt polskiego katolicyzmu, którego reprezentantem są między innymi media związane z redemptorystą ojcem Tadeuszem Rydzykiem. Określenie to powstało od charakterystycznego nakrycia głowy, jakie noszą stereotypowe przedstawicielki części tej społeczności.”

Wikipedia

 

„Ekstatycznie wpatrzone w prałata Jankowskiego starsze kobiety oklaskami przyjmują niemal każde jego słowo. W Gdańsku mówi się, że ksiądz prałat ma swój «legion moherowych beretów».”

„Rzeczpospolita” z 23 października 2004

 

„Chciałbym na koniec powiedzieć parę słów także do tych wszystkich, którzy dzisiaj z niepokojem obserwują to, co się dzieje w polskim parlamencie, bo chciałem powiedzieć, żeby nie tracić nadziei. Znaczy, Polska naprawdę nie jest skazana na, tak jak ją Polska od wczoraj nazywa, moherową
koalicję.”

Donald Tusk, przemówienie sejmowe z 10 listopada 2005

 

2005 CIEMNY LUD

Sformułowanie Jacka Kurskiego wypowiedziane 14 października 2005 roku przed nagraniem w Radiu TOK FM w obecności Wiesława Władyki, Tomasza Wołka i Katarzyny Kolendy-Zaleskiej:

„Jedziemy w to, bo ciemny lud to kupi”.

 

2006 ŁŻE-ELITY

Określenie stosowane w środowisku Prawa i Sprawiedliwości wobec nieprzychylnych środowisk politycznych i intelektualnych.

„Stanęła tutaj do walki w zwartym ordynku łże-elita Trzeciej Rzeczy-
pospolitej.”

Jarosław Kaczyński, przemówienie w sejmie 17 lutego 2006

2006 WYKSZTAŁCIUCHY

Ludwik Dorn użył tego sformułowania pod adresem liberalnych elit gardzących masami, ale w publicznym obiegu przyjęło się jako obelga wobec przeciwników Prawa i Sprawiedliwości, potwierdzając wizerunek tej partii jako partii antyinteligenckiej.

 

„To mocno ignorancka, egoistyczna, narcystyczna warstwa wykształconych, która nie ma wiele wspólnego z polską inteligencją. [...] Straciła ona kontakt z resztą Polski, w gruncie rzeczy na własne życzenie.”

Ludwik Dorn Dzięki nam Polska znowu ruszyła do przodu,
„Dziennik” z 26-27 sierpnia 2006

 

2008 LEMINGI

Określenie osób identyfikujących się z poglądami reprezentowanymi przez Platformę Obywatelską oraz media głównego nurtu i żywiących niechęć do ugrupowań konserwatywno-katolickich. Po raz pierwszy pojawiło się prawdopodobnie w 2008 roku na prawicowych blogach.

„Konstytutywną cechą lemingów – ludzi jest właśnie konformizm i bezrefleksyjność. Piotr Zaremba zdefiniował nawet lemingów jako «bezrefleksyjnych przeżuwaczy medialnych mądrości». Wychowani na «Wyborczej» i TVN czerpią z nich nie tylko wiedzę o świecie, ale także tegoż świata ocenę zróżnicowaną kolorystycznie jak wzrok psa – na czarne i białe.

Lemingi nie pojawiły się nad Wisłą nagle. Żyły tu, choć bezimienne, już w latach 90. Od początku wiedziały, że wspierać należy «partię ludzi przyzwoitych», czytać najważniejszą z gazet i szczerze nie znosić oszołomów, jak wtedy nazywano dzisiejsze mohery. Nie lubiły polityków raz tych, raz owych (były czasy, gdy wieszały psy na tak zacnych ludziach jak Stefan Niesiołowski i Lech Wałęsa, tak, tak!), choć jest coś stałego na świecie – Kaczyńskiego nie cierpiały zawsze.

Rok 2005 był dla lemingów jak cios obuchem, ale i okazją do masowego coming outu. Dotychczas niezainteresowani polityką ochoczo zgłaszali akces do obozu «wykształciuchów», jak ich nazwał Ludwik Dorn, podkreślali, iż są młodzi, wykształceni i zamieszkują «większe ośrodki». Gdzieś w czeluściach internetu pojawiło się określenie «lemingi» i zawładnęło siecią, tak jak same lemingi krajem.”

Robert Mazurek Alfabet leminga, „Uważam Rze” 2
 

2012 SŁOIKI

Określenie młodych ludzi pochodzących ze wsi i małych miast, którzy przeprowadzili się do Warszawy na studia lub do pracy. Przydomek pochodzi od słoików z jedzeniem, które przywożą z domów rodzinnych.

„«Wyjechały słoiki, nie będzie korków»; «wszystkie słoiki z LLU i BIA pojechały do domów po żarcie» – takie komentarze można znaleźć pod wieloma newsami dotyczącymi Warszawy. W internecie «słoiki» to popularne określenie na przyjezdnych, jednak wielu warszawiaków twierdzi, że w ogóle go nie słyszało. A ten wyraz w dość obrazowy, a zarazem obraźliwy sposób pokazuje relacje przyjezdnych i warszawiaków.”

Michał Wąsowski „Słoiki wracają do Warszawy”.
Warszawskie określenie na przyjezdnych śmieszne czy obraźliwe?

naTemat 3

2012 WÓZKOWE

Określenie Zbigniewa Mikołejki odnoszące się do młodych matek.

„Ich winy są najzupełniej oczywiste. Te nigdy niedomknięte furtki. Dzieciaki puszczone samopas, gdziekolwiek, a najlepiej na mój trawnik. To ich durne puszenie się świeżym macierzyństwem, które uczyniło z nich – przynajmniej we własnym mniemaniu – królowe balu. Patrzę więc, jak to idą i gdaczą, jak stroją fochy, uważając się za Bóg wie co. Jak pytlują nieprzytomnie, gdy tymczasem ich potomstwo obrzuca się piachem albo wyrywa sobie nawzajem włosy. Dzieci najwyraźniej potrzebne im do tego, aby coś znaczyć. Być Kimś. Domagać się urojonych praw i zawieszenia społecznych reguł. Nie chodzi o młode matki. Te są najzupełniej w porządku. Chodzi o wózkowe – wojowniczy, dziki i ekspansywny segment polskiego macierzyństwa. Macierzyństwa w natarciu, zawsze stadnego i rozwielmożnionego nad miarę. Pieszczącego w sobie poczucie wybraństwa i bezczelnie niegodzącego się na żadne ograniczenia. [...]

Gdy domagają się dla siebie szczególnej tolerancji – a domagają się jej zawsze! – to wypychają na pierwszy plan dzieci. Że to dla tych bachorków. A któż odmówi dziecku? Okaże się tak nieczuły i paskudny? Ale dzieci to zwykle alibi. Pretekst, by nic nie robić. Aby nie pracować i nie rozwijać się (czy widzieliście kiedyś wózkową czytającą książkę?). Nawet ich rozmowy są o niczym. Magma słów bez znaczenia. Słowotoki – i tyle.”

Zbigniew Mikołejko Wojna z wózkowymi,
„Wysokie Obcasy Extra” nr 4/2012

2015 GORSZY SORT

Sformułowanie Jarosława Kaczyńskiego na określenie przeciwników politycznych. Przejęte następnie przez członków i sympatyków Komitetu Obrony Demokracji, którzy zaczęli manifestować przeciw rządom PIS, określając się sami jako „gorszy (czytaj: lepszy) sort”.

„W Polsce jest taka fatalna tradycja zdrady narodowej. I to jest właśnie nawiązywanie do tego. To jest w genach niektórych ludzi, tego najgorszego sortu Polaków. Ten najgorszy sort właśnie w tej chwili jest niesłychanie aktywny, bo czuje się zagrożony.

 Wojna, później komunizm, później transformacja przeprowadzona tak, jak ją przeprowadzono właśnie ten typ ludzi promowała, dawała mu wielkie szanse.

 On dziś boi się, że te czasy się zmienią, że przyjdzie czas, że tak jak to być powinno – inny typ ludzi, mających motywacje wyższe, patriotyczne będzie wysunięty na czoło i to będzie dotyczyło wszystkich dziedzin życia społecznego, także ze strony gospodarczej. Tu jest ten wielki strach o to, jaki rodzaj Polaków będzie miał te największe szanse. Czy ci, dla których wszelkie sprawy związane z czymś szerszym niż własny interes, narodem, godnością narodową, są ważne. Czy ci, dla których to nie ma żadnego znaczenia, a cała filozofia sprowadza się do takiego powiedzenia «nie ma takich grabi, które by od siebie grabiły».”

Jarosław Kaczyński,
11 grudnia 2015, Telewizja Republika

2016 Pięćset plus

Program 500+ wywołał zalew oskarżeń pod adresem elektoratu Prawa i Sprawiedliwości, który „dał się kupić za 500 marnych srebrników” i „sprzedał wolność”.

 

Pogardy rzecz jasna nie wymyśliła Trzecia Rzeczpospolita. Wcześniej szlachta gardziła chłopami, arystokracja szlachtą zaściankową, a oświeceni sarmatami. Pogarda zawsze była znakiem wyższości, władzy nad słabszymi – stanowo, a później klasowo, ekonomicznie, i co się z tym wiąże, gorzej wyedukowanymi, z mniejszym kapitałem kulturowym etc. Można by więc w gruncie rzeczy uznać, że pogarda jest stale obecna, nie tylko w kulturze polskiej zresztą. I być może historia Trzeciej RP to po prostu nowa odsłona zjawiska znanego od zawsze.

Jednak to ćwierćwiecze po 1989 roku stworzyło świat, w którym żyjemy. Narzuciło perspektywę patrzenia i język, którym się posługujemy. Dało gotową interpretację świata zaprojektowanego po przełomie 1989 roku, w którym odzyskana wolność stała się wartością bezwzględną. Kto był za wolnością, stawał po jasnej stronie mocy, bez względu na to, czy chodziło o wolność myśli, czy o wolność gospodarczą. Wolność stała się zaklęciem, którym czarowali Polaków architekci zbiorowej wyobraźni w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Do przegranych wyborów z 1995 roku obóz postsolidarnościowy zdążył już ustanowić linię podziału.

„Złośliwy historyk całą solidarnościową wojnę mógłby opisać jako starcie dwóch maniakalnych zakonów – «mądrych» z «uczciwymi»”4 – pisał swego czasu Robert Krasowski. Owe dwie figury – stworzone na fali upadku rządu Jana Olszewskiego – zawładnęły wyobraźnią i władają nią do dziś. Mądrzy to oczywiście unici – nowa elita po 1989 roku: profesorowie, inteligencja o gładkich manierach i swobodnej wymowie. Unia Demokratyczna, a potem Unia Wolności była partią typowo inteligencką. I elitarną. Wiedzącą lepiej – jak reformować i w jakim kierunku powinny pójść reformy. Leszek Balcerowicz też oczywiście należał do mądrych. Też wiedział lepiej, choć nigdy wcześniej żadnych reform nie przeprowadzał. Ani on, ani nikt z jego ekipy. Miarą sukcesu miało być pobudzenie gospodarki i polepszenie sytuacji tych, którzy z trudem, ale jakoś sobie radzili – skręcali radioodbiorniki, handlowali na polówkach, zakładali pierwsze firmy. O kosztach – prócz Jacka Kuronia – nikt specjalnie nie myślał.

„Uczciwi” mieli dla „mądrych” prostą odpowiedź. Tamci prawdopodobnie są mądrzejsi, lepiej wykształceni, bardziej elokwentni, jednak ci pozostali wierni zasadom – nie współpracowali ze służbami, nie dorobili się na prywatyzacji, a teraz są na przegranej pozycji. Cała akcja lustracyjna miała więc odwrócić porządek i przywrócić „uczciwym” należne im miejsce. Jakkolwiek argumentacja ta jest bałamutna, bunt „uczciwych” przeciw „mądrym” był bodaj pierwszym głosem pominiętych przez nowe elity. Dialektyka „mądrych” i „uczciwych” pozostała zaś na dłużej w repertuarze polskich sporów.

Problemem w tej konfiguracji był Lech Wałęsa: tak dla „mądrych”, jak i „uczciwych”, którzy wytykali mu agenturalną przeszłość i palili jego kukły. Wałęsa, który – pisał Krasowski – „nigdy nie chciał się pozbyć chłopsko-robotniczych kodów kulturowych. Strach przed Wałęsą był więc klasyczną inteligencko-szlachecką obawą przed tym, co zrobi lud”5. W postawie inteligencko-szlacheckiej była, jeśli nie otwarta pogarda, to na pewno nieskrywane poczucie wyższości. Obnoszenie się z salonowymi manierami i wytykanie Wałęsie ich braku ustawiało linię podziału – od pierwszych wyborów, gdy Wałęsa – niespodziewanie dla przedstawicieli obozu inteligencko-szlacheckiego – wygrał z Tadeuszem Mazowieckim, po wybory z 1995 roku, które Wałęsa przegrał po debacie telewizyjnej z Aleksandrem Kwaśniewskim, w której zaproponował interlokutorowi podanie nogi. Pewnie nawet nie dlatego przegrał, ten gest jednak skutecznie osadził go w porządku prostaka bez ogłady.

Wojna „mądrych” z „uczciwymi” była próbą przewartościowania pozycji władzy. „Mądrzy” mieli zostać skompromitowani i upokorzeni, a „uczciwi” moralnie wywyższeni. Jedni gardzili drugimi: „mądrzy” gardzili nieudacznikami, którzy znaleźli się w kanapowych partiach i odreagowali swoje frustracje, miotając oskarżenia, a „uczciwi” – elitami bez zasad, które dla własnego prestiżu i korzyści są w stanie poświęcić dobro wspólne. „Zdradzić!” Język wypracowany w tej wojnie będzie później powracał, kiedy Ludwik Dorn będzie mówił o „wykształciuchach” a Jarosław Kaczyński o „łże-elitach”, Donald Tusk zaś o „moherowych beretach”, a „Gazeta Wyborcza” o „ludzie smoleńskim”.

Wałęsa był pierwszą figurą chama, który się na salony nie nadawał. Po przegranych wyborach w 1995 roku chamofobia polskich elit wcale jednak nie osłabła. Wcześniej już pojawiła się postać bardziej radykalna, która z eksponowania chłopskiego pochodzenia postanowiła uczynić swój największy atut, zagospodarowując społeczne frustracje zadłużonych rolników.

W 1999 roku Andrzej Wajda zrealizował w Teatrze Telewizji spektakl Bigda idzie! na motywach powieści Juliusza Kaden-Bandrowskiego. Mateusz Bigda po raz pierwszy ukazał się w 1932 roku i był niedwuznacznym odniesieniem do Wincentego Witosa. Kaden-Bandrowski stworzył portret chłopskiego watażki, który pcha się po władzę, stosując najbardziej brutalne metody. Kaden-Bandrowski szczerze gardził demokracją parlamentarną, a jego powieść miała być ostatecznym dowodem na jej klęskę, gdy do władzy idzie cham. Spektakl Wajdy chamofobię utwierdzał. Lęk przed Lepperem i jego Samoobroną wpisywał w perspektywę historyczną. Odsłaniał jednak przy okazji ciągłość nie tyle chłopskich intryg, ile stosunek inteligencji do chamów, stosunek podszyty poczuciem intelektualnej i moralnej wyższości, a także pogardy.

Andrzejem Lepperem gardzić można było w otwarty sposób, wystarczy przypomnieć określenia, które padają w bydgoskim spektaklu Rabiah Mrouégo Tu Wersalu nie będzie! z 2016 roku: „Napalony na władzę Mulat”, „lump z Samoobrony”, „nowy Szela”, „cwaniak, który zerwał się ze smyczy”, a wśród autorów podobnych epitetów – Piotr Najsztub, Magdalena Środa czy Zbigniew Mikołejko. Intelektualna elita kontra cham z Zielnowa. Siedemnaście lat, jakie minęły od spektaklu Wajdy do Tu Wersalu nie będzie! wyznacza pole refleksji nad pogardą: jej ukonstytuowaniem i przyzwoleniem na nią, po jej demaskację.

Być może właśnie Andrzej Lepper jest najlepszym pretekstem, by mówić o pogardzie w Trzeciej Rzeczypospolitej. Nie dlatego, że gazetowe nagłówki podpisujących się pod nimi intelektualistów dziś ich kompromitują, pokazując bez taryfy ulgowej, jak język pogardy wobec Leppera eskalował. Także, a może przede wszystkim dlatego, że Lepper sam gardził establishmentem, obrażał architektów polskiej transformacji od Balcerowicza po Cimoszewicza. Gardził też kobietami, z tępym rechotem śmiejąc się z własnego żartu na temat gwałtu na prostytutce; z pogardą wypowiadał się też o kobietach przy okazji seksafery w Samoobronie. Tu już nie chodziło o tradycyjną polską szlachecko-inteligencką chamofobię.

Lepper ostentacyjnie okazywał pogardę słabszym, czerpiąc z tego widoczną satysfakcję. Nie tylko wprowadził język pogardy, będący wyrazem buntu pogardzanych, lecz z pogardzania innymi uczynił sposób swojego istnienia w polityce. To, co w polu społecznym mogło uchodzić za słuszny gniew wykluczonych, przybierało formę najbardziej odstręczającego seksizmu i mizoginizmu. (Wałęsa w swoich wypowiedziach też zresztą gardził mniejszościami seksualnymi.)

Tu Wersalu nie będzie! wcale nie unieważnia tego kontekstu, nie pokazuje Leppera jedynie jako ofiary języka pogardy; pokazuje przede wszystkim sam język, a scena, gdy Jan Sobolewski, jako detektyw starający się wyjaśnić tajemnicę śmierci lidera Samoobrony, czyta nagłówki – które przecież pamiętamy – z podpisanymi pod nimi intelektualnymi autorytetami, uwidacznia, że coś się jednak zmieniło od 2003 roku, gdy Piotr Najsztub mówił o napalonym na władzę Mulacie. Że oczywista pogarda zawarta w konstatacji Najsztuba, kiedyś dziwnie przezroczysta, dziś już taka nie jest.

Są tu też biografie. Takie jak ta, skompilowana przez dramaturgów bydgoskiego spektaklu – Martę Keil i Piotra Grzymisławskiego. Małgorzata Trofimiuk mówi z widowni monolog. Występuje jako działaczka Samoobrony; nierozpoznawalna dla obecnych na sali jej członków, dopytujących, z jakiego jest okręgu. Wstaje i mówi, a jej monolog to na dobrą sprawę historia pierwszej dekady Trzeciej RP pisana z perspektywy wykluczonych przez transformację.

„Wszystko szło dobrze do Balcerowicza. Wysokość kredytu, który mieliśmy spłacić, wzrosła kilka razy. […] W 1997 roku wzięliśmy kredyt na maszyny – sto pięćdziesiąt tysięcy złotych. Spłaciliśmy trzy półroczne raty po dziesięć tysięcy, potem nie daliśmy rady. Taki kupiec z Olsztyna zwiał z pieniędzmi za nasze zboże. Naciągnął tak prawie stu rolników z Żuław, nam poszło w plecy czterdzieści tysięcy. I to nas pogrążyło. W końcu przyszedł komornik w asyście dwóch policjantów. Zabrał trzyletniego bizona i nowy ciągnik za sto tysięcy. Ale dalej nie mieliśmy na raty. Kiedy komornik wrócił, wzięliśmy się na sposób. Zgłosiliśmy kradzież maszyn, ale mąż tak głupio je ukrył w stodole u krewnych, że komornik zaraz je znalazł. Krewni, dobrzy ludzie, nie pozwolili ich zabrać. Zaczął się proces o kradzież mienia, co zabezpiecza kredyt.

Mówili, żeby maszyny sprzedać, to byśmy na kredyt mieli. Ciągnika się nie sprzedaje! To jak kogoś z rodziny sprzedać. Wy weźcie pod uwagę, co to były za czasy... Bank chciał coraz więcej, a za produkcję płacili mniej i mniej. W 1998 chłopi stali w kilometrowych kolejkach pod skupami. W Szczytnie na sprzedaż przyczepy ziarna trzeba było czekać cztery doby! Ceny skupu spadały…"

„Trzeba było skończyć ten cyrk. Skurwysyny!” – kończy z bezsilną wściekłością. Bo może nie o samego Leppera tu chodzi, lecz o całą rzeszę często bezimiennych zadłużonych, których państwo zostawiło samym sobie. Tamci bronili się, wylewając gnojówkę. I to ona stała się symbolem ich buntu. Stała się też pogardliwą łatką, bo do pogardzania fekalia nadają się najlepiej.

Całkiem tak jak w przypadku tych tłumów rodzin, które dostały 500+ i teraz srają na nadbałtyckich wydmach.

 

 

 

 

 

 

 

Udostępnij

Piotr Morawski

W zespole redakcyjnym „Dialogu” od 2008 roku. Kulturoznawca, zajmuje się kulturową historią teatru, teatrem współczesnym i jego rozmaitymi kontekstami. Pracuje także w Instytucie Kultury Polskiej UW. Wydał m.in. „Ustanawianie świętości. Kulturowa historia angielskich widowisk religijnych w XVI wieku” (Wydawnictwa Uniwersytetu Warszawskiego, 2015) oraz „Oświecenie. Przedstawienia” (Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, Wydział Polonistyki UW, 2017). Jako dramaturg współpracował z Michałem Kmiecikiem.

Joanna Krakowska

W zespole redakcyjnym „Dialogu” od 1999 roku. Jest historyczką teatru współczesnego. Pracuje w Instytucie Sztuki PAN. Wydała monografie „Mikołajska” (2011), „PRL. Przedstawienia” (2016), "Demokracja. Przedstawienia" (2019), "Odmieńcza rewolucja" (2020). Jest współautorką książek „Soc i sex” (2009) i „Soc, sex i historia” (2014), a także współredaktorką antologii „(A)pollonia. Twenty First Century Polish Drama and Texts for the Stage” (2014) oraz słownika „Platform. East European Performing Arts Companion” (2016). Wydała antologię tekstów dla teatru „Transfer!” (2015). Kierowała projektem "HyPaTia. Kobieca historia polskiego teatru" (www.hypatia.pl). Jako uczestniczka teatralnego kolektywu jest współautorką dwóch spektakli „Kantor Downtown” (2015) i „Pogarda” (2016).