Maj, dziewczynki
To jest za każdym razem zdumiewające, niesłychane, mimo, a może właśnie dlatego, że powtarzalne.
Maj. Eksplozja zieloności, bez, kasztany, deszcz, słońce, „Liści tam - rwetes, olśnienie, kwiecia - gąszcz, zatrzęsienie”, maj. Fenomen natury pod naszą szerokością geograficzną, w strefie tak zwanego klimatu (jeszcze) umiarkowanego. Żadnego w tym umiarkowania: dzieje się to zawsze szybko, gwałtownie i nie miał racji stary Elliot pisząc, że kwiecień jest najokrutniejszym z miesięcy. Nie, maj nim jest. „Oczekiwanie lata, które nic nie ziści” - to z kolei bardzo celny Iwaszkiewicz, ale i on nie miał całej racji, wyznawał wobec maja postawę zbyt stoicką. W ogóle nie wiem, co mają w głowie ludzie, dla których miesiąc maj jest wesoły, ale na pewno jakieś poważne deficyty zdrowego rozsądku. Przecież to jest groza. Buńczuczna, bezczelna manifestacja siły, festiwal oszałamiającego piękna przed spektaklem destrukcji. Przecież to się rodzi żeby umrzeć, i nie jest to prawo natury, jest to skandal egzystencjalny. Żaden miesiąc nie jest tak bardzo o śmierci, jak maj.
Dziś wieczorem była burza. Wczoraj – ponad dwadzieścia stopni w słońcu. Tydzień temu – chłodny wiatr pełen niejasnych obietnic i zwodniczych zapachów. Maj ma ADHD, maj ma dwubiegunówkę. „Namiętność! Pijaństwo! Szaleństwo!” – w maju wszyscy jesteśmy Werterami, „człowiek żywcem przenosi się do nieba”, ale jest to niebo pełne grozy, poza tym „zwyczajnego życia już nie ma i rozum się od tego mąci”. Maj jako cud i katastrofa.
W takich to okolicznościach przyrody przypłynął do nas, na wzburzonych falach przerażającej wiosenności, majowy numer „Dialogu”, przepisowo, obowiązkowo czerwony, aż dziw, że nie podrzucono go na wycieraczkę w wiklinowym koszyku niczym Mojżesza córce faraona, niczym zagrypionej Kunderowskiej Teresy Tomaszowi. Dziw, że nie wyskoczył z bolącej głowy jakiegoś Gromowładnego, że nie zjawił się w bezwstydnie rozkwitłym kielichu purpurowego tulipana doniczkowego, niepozornego dotąd sąsiada redakcyjnej pelargonii. Jest bowiem poświęcony, w dużej mierze, zjawisku nie mniej fascynującemu, przerażającemu, pięknemu i niedocenianemu, jak maj: dziewczynkom. „O, bajeczna poezjo kieszeni dziewczęcej! - wołał poeta - co kryje w sobie dziwów drogocennych więcej/niż dno morza, rupieci różnych skarbce całe:/ kamyki, sznurki, szkiełka, pióra zardzewiałe/ i kredki kolorowe”.
Weronika Murek swoim Dziewczynkom nadaje podtytuł: „eseje o stawaniu się”, a o zapamiętanej przez siebie tożsamości dziewczyńskiej pisze jako o „marzeniu o tożsamości, która może podlegać nieustannej zmianie, i złudzeniu [czemu złudzeniu?! – to pytam ja Kornel, romantyk], że ludzkie życie – zanim (i jeśli w ogóle) obierze jeden kształt, w którym ostatecznie stężeje i osiądzie – ma szansę mienić się, musować, być w wiecznej podróży i ciągłym przeistaczaniu, że można żyć bez konieczności podejmowania decyzji co do tego, kim się jest lub będzie”. Dziewczyństwo jako frajda i przygoda.
Podobnie, choć zupełnie innym językiem, Anna Zawadzka w książce Ten pierwszy raz. Konstruowanie heteroseksualności: „Figura kobiety zbyt szybko wpisuje się w schemat złej lub ofiary, w gotowe klisze matki, kochanki, żony, dziwki, teściowej. Figura dziewczyny ma w sobie margines wolności”. Dziewczyństwo jako taktyka oporu.
Ale jak pisać o dziewczynkach i dziewczynkowatości żeby afirmacja nie stała się egzotyzacją, a fascynacja zestawem klisz zatrącających już to posmutnionym autosentymentem, już to starym wujem Humbertem H.? Jak odzyskać pensjonarkę? Odzyskiwaniem pensjonarek zajmowały się trzy numery temu Justyna Szklarczyk i Alka Nauman, w numerze bieżącym autorki te zajmują się odzyskiwaniem dziewcząt, odczytując osobiście, nowatorsko i w zachwycie słynną powieść Poli Gojawiczyńskiej. Weronika Murek pisze, brawurowo i po swojemu o udrękach i ekstazach dziewczęcego ciała. Kornelia Sobczak próbuje zasugerować, że harcerstwo żeńskie było przestrzenią dziewczyńskiej emancypacji i nieostentacyjnym eksperymentem budowania lepszego świata.
Wszystko to dzieje się w kontekście dwóch sztuk polskich: Małej piętnastki Tomasza Mana, opowiadającej o katastrofie na jeziorze Gardno, w której zginęło dwadzieścia jeden harcerek z 15. Łódzkiej Żeńskiej Drużyny Harcerek im. „Zośki”, nazywanej Małą Piętnastką i dramatu To nasz pies Joanny Mueller o świecie nieneurotypowej Miłuszki i jej relacji z neurotypową Niematką.
Ale w numerze majowym nie tylko dziewczynki, są także kobiety – dorosłe – i dzieci. Małgorzata Szpakowska (rocznik 1940) czyta Annie Ernaux (rocznik 1940) i jest to wielka ekscytacja dla nieprzebranych rzesz wielbicielek obydwu. Iwona Kurz proponuje przewrotne studium porażki pixarowskich animacji. Ewa Hevelke rozmawia z Mariuszem Gołoszem, Dorotą Kowalkowską i Karoliną Maciejaszek o sztukach dla dzieci „w trudnym wieku”, a Magda Majewska przygląda się, jak współczesna literatura dla dzieci opowiada o wojnie. Ponadto zamieszczamy rozmowę o „złej kobiecie”, czyli zapis dyskusji o filmie Tar z udziałem Klary Cykorz, Agnieszki Graff, Sebastiana Smolińskiego i Marty Usiekniewicz, oraz debatę o ekosystemie sztuk performatywnych, czyli poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „po co tyle teatrów w Warszawie?”.
„pies biega, dziewczynka biega, skacze, podskakuje. Można odnieść wrażenie, że dziewczynek jest więcej, że psów jest więcej, ale to dość częste przy energicznych dzieciach i zwierzętach” – obwieszczają didaskalia dramatu Joanny Mueller.
Świat byłby niewątpliwie lepszym miejscem, gdyby dziewczynek było więcej. Może nawet maj by się wtedy nie skończył.