milczacy_protest.jpg

Milczący protest przed Teatrem Polskim we Wrocławiu, Wrzesień 2016, fot. Natalia Kabanow

Radykalni marzyciele

Jolanta Kowalska
W numerach
Kwiecień
2017
4 (725)

Testowanie możliwości teatru jako praktyki społecznej było jedną z najkonsekwentniej realizowanych ambicji programowych dyrekcji Krzysztofa Mieszkowskiego w Teatrze Polskim. Może najdalej w tych zamierzeniach doszli Monika Strzępka i Paweł Demirski. Przy okazji premiery Tęczowej trybuny 2012 słynny duet podjął próbę budowy rzeczywistego ruchu społecznego na rzecz wydzielenia na stadionach EURO 2012 specjalnych sektorów dla gejowskich kibiców reprezentacji Polski. Niestety, projekt, którego wirtualny byt w internecie sprokurowali pracownicy teatru, spalił na panewce. Kilka lat później marzenie Strzępki i Demirskiego o inicjowaniu przez teatr oddolnych akcji obywatelskich spełniło się z nawiązką. Kontrowersje wokół zmiany dyrekcji teatru stały się impulsem do powstania ruchu społecznego, który podjął walkę ze światem lokalnej polityki.

W tej wojnie największą siłę rażenia ma amunicja symboliczna. Jej źródłem są znakomite przedstawienia minionej dekady. To one stworzyły kod porozumienia między protestującymi widzami i publicznością, stając się zarazem generatorem wspólnotowych więzi. Szczególną rolę w wyzwalaniu tej społecznej energii odegrała Wycinka – spektakl bynajmniej nierewolucyjny, lecz mający niebagatelną moc mobilizowania emocji. Krystian Lupa nie bez powodu zestawił polski tytuł powieści Bernharda z jego oryginalnym brzmieniem. „Holzfällen” to słowo mocniejsze niż wycinka. Pozostawia pod powiekami obraz padających drzew. Nie wyrobisko pełne korzeni, ale powalony las. Uderzyło mnie, że wokół tego właśnie obrazu krążyła wyobraźnia aktorów Teatru Polskiego, z którymi miałam okazję rozmawiać.

Premiera Wycinki odbyła się w 2014 roku. Nikt nie przypuszczał wtedy, że będzie to spektakl w jakimś sensie proroczy. Wręcz przeciwnie, patrzyliśmy na jego wysiadujących po kanapach bohaterów jak na leniwe koty, istoty wypalone, w których po dawno wygasłych twórczych wulkanach zostały dymiące kratery. Być może jednak Lupa zasiał wówczas jakieś ziarno, bo po kilku latach jego aktorzy podjęli walkę w obronie tego wszystkiego, co stracili bohaterowie Wycinki, przehandlowujący swoją wolność za pieniądze, zaszczyty i sławę. Może to nie przypadek, że odtwórczyni roli Joany – tragicznej marzycielki, którą wierność własnemu wyobrażeniu o sztuce doprowadziła do samobójczej śmierci, mówi dziś bez wahania o konieczności obrony ideałów, nawet za cenę życia. I to pewnie nie przypadek, że publiczność wrocławska, która włączyła się w protest przeciwko dyrekcji Cezarego Morawskiego, za swego nieformalnego patrona obrała właśnie Lupę. W Wycince znalazła przesłanie, że warto marzyć radykalnie i żądać niemożliwego. Być może dlatego drogę do rozmów z urzędnikami torowała sobie hasłem: „Nie dajmy sobie wmówić, że nie da się z tym nic zrobić”, a symbolem swojej walki uczyniła Proces Lupy, dzieło nieskończone, czy może raczej – marzenie o spektaklu, któremu nie było dane się ziścić.

Determinacja protestujących aktorów i publiczności Teatru Polskiego jest z pewnością zjawiskiem bez precedensu. Jej źródłem były nie partykularne interesy, nie antagonizmy polityczne czy światopoglądowe, lecz to, co działo się na trzech scenach Polskiego w ciągu minionej dekady. „Wychował nas teatr” – mówi liderka zbuntowanych widzów – Magdalena Chlasta-Dzięciołowska. Sztuka okazała moc kształtowania postaw, stała się sztandarem i rewolucyjną iskrą. To akurat bardzo polskie. Teatr jest u nas najbardziej łatwopalną ze sztuk, choć zazwyczaj bywa środkiem do walki o coś więcej niż teatr.

Jaki jest dalekosiężny horyzont celów wrocławskiego protestu? Mówią o tym moi rozmówcy, aktorki i aktorzy Teatru Polskiego w Podziemiu – Anna Ilczuk, Marta Zięba, Michał Opaliński, Igor Kujawski, Edwin Petrykat oraz przedstawicielka publiczności – Magdalena Chlasta-Dzięciołowska. Reprezentują różne pokolenia, do Polskiego przyprowadziły ich rozmaite drogi. Teatr dał im odwagę, by zabrać głos i zbudować skuteczny ruch społeczny.
Nie jest to całościowy obraz dramatu, jaki rozegrał się w Teatrze Polskim – brakuje w nim wielu istotnych głosów, choćby tych, którzy pozostali po drugiej strony barykady. To raczej dokument chwili, zapis emocji i refleksji, uchwyconych w momencie, w którym pojawiła się nadzieja na rozwiązanie konfliktu.

Nagrywanie wywiadów rozpoczęliśmy w połowie lutego, gdy zarząd województwa dolnośląskiego wycofał swoje poparcie dla Cezarego Morawskiego. Mimo to, nikt spośród moich rozmówców nie miał poczucia tryumfu. Wiedzieli, że to, co najtrudniejsze, dopiero przed nimi. Pierwsza wygrana bitwa nie oznacza końca najdłuższej teatralnej wojny ostatniego ćwierćwiecza. Być może w ogóle nie będzie w niej zwycięzców. Obie strony się wykrwawiły. Na pobojowisku zostały powalone drzewa. A starego lasu – jak spuentowała swoją wypowiedź Marta Zięba – nie da się zastąpić nowym.

 

Czytaj:

Nie mam poczucia sukcesu. Rozmowa z Anną Ilczuk

Ścięty las. Rozmowa z Edwinem Petrykatem

Mam nadzieję, że ta krew nie pójdzie na marne. Rozmowa z Michałem Opalińskim

Trzeba wrócić do pryncypiów. Rozmowa z Igorem Kujawskim

Jesteśmy idealistami. Rozmowa z Martą Ziębą

Wychował nas teatr. Rozmowa z Magdaleną Chlastą-Dzięciołowską

 

Udostępnij

Jolanta Kowalska

Absolwentka Wydziału Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej (PWST) w Warszawie. Autorka książek Kazimierz Junosza-Stępowski i Spacer po barykadach. Publikowała recenzje i szkice o teatrze w  „Dialogu”, „Teatrze” i „Notatniku Teatralnym”.