img300.jpg

Konstanty Puzyna

Listy Konstantego Puzyny do Jana Błońskiego

oprac. Małgorzata Szumna
W numerach
Kwiecień
2017
4 (725)

W 1947 roku – gdy zaczyna się ta korespondencja – Puzyna ma lat osiemnaście, Błoński – niespełna szesnaście. W dosłownym sensie mamy tu więc do czynienia z zapisem procesu dojrzewania, tym ciekawszym, że utrwalonym przez osoby bardzo sobie bliskie, chętnie się przed sobą odsłaniające – nawet tam, gdzie z pozoru mamy do czynienia z szeregiem komicznych masek, ze sztubackim żartem, drwiną czy parodią. Gdy zaczynają do siebie pisać, nie wiedzą jeszcze, kim się staną, wszystko jest dopiero u swego zarania – a my, czytając zachowane listy Puzyny, podglądamy ich stopniowe osadzanie się w sobie i w życiowych wyborach, widzimy, jak kolejne decyzje i zbiegi okoliczności prowadzą ich do tego punktu, w którym wydadzą nam się bliżsi: wpierw do ich spotkania z Kazimierzem Wyką na krakowskiej polonistyce, które w konsekwencji doprowadzi do utworzenia środowiska zwanego później krakowską szkołą krytyki, w ostatecznym rozrachunku zaś – do tego momentu, w którym Puzyna będzie już znanym krytykiem teatralnym i (z czasem) redaktorem „Dialogu”, Błoński natomiast – równie rozpoznawanym krytykiem literackim, a potem także liczącym się akademikiem. Obserwujemy proces przeistaczania się, ale przecież rychło zdajemy sobie sprawę z tego, że oparty jest on w gruncie rzeczy na dość przewrotnej stałości. Szybko ustalą się podstawowe dominanty tej korespondencji, nie zmieni się z biegiem lat znacząco repertuar ról, w które wchodzić będą obie strony.
W jednym z pierwszych listów Puzyna zanotuje: „piszę jak stary profesor do żółtodzioba – z pobłażliwą aprobatą. Podświadoma megalomania, cholera, czy co” i faktycznie, to on zazwyczaj będzie tu – tak niewiele przecież od Błońskiego starszy – wchodził w rolę opiekuna bardziej może niż mentora. Opiekuna troszczącego się o swego korespondencyjnego partnera, prostującego jego literackie wybory, chcącego uczyć go z początku – z przesadną może nawet gorliwością – sztuki czytania (tak!), pieczołowicie korygującego przesyłane mu teksty (zrazu głównie poetyckie, potem także bardziej analityczne), wreszcie kreślącego na ich marginesach wielopiętrowe – niejednokrotnie złośliwe – uwagi. W kolejnych latach zaś – wymuszającego prośbą, groźbą i podstępnym pochlebstwem tłumaczenia i szkice przygotowywane na potrzeby „Dialogu”.
Pozycję Błońskiego trudniej dookreślić, bo nie zachowały się jego odpowiedzi – możemy więc co najwyżej próbować nieco ryzykownej rekonstrukcji, bazującej na dokumentach z archiwum i na śladach pozostawionych w korespondencji kierowanej do innych osób. Jak się wydaje – zyskiwał on od samego początku w Puzynie przede wszystkim jednego z najważniejszych rozmówców i komentatorów; takiego odbiorcę, któremu zawierzyć można prawie wszystko, nie bojąc się śmieszności (a pokazał mu i młodzieńcze wiersze, i dziennikowe zapiski). Kogoś, przed kim można przyznać się do słabości, do rozterek dotyczących samego sensu pisania – wiedząc, że zostanie się potraktowanym serio. I że wątpliwości te zostaną rozproszone – zazwyczaj w konwencji buffo, rozbijającej przesadną powagę obaw. Bo ich listowna rozmowa musiała być także zderzeniem osobowości – i ilekroć Błoński wpadał w ton, który się Puzynie wydawał zanadto już naznaczony melancholią, ten przywoływał go dziarsko do porządku, jakby chciał powiedzieć: „No, no, nie rozczulajmy się przesadnie nad sobą, wracajmy do pracy”. W dialogu z Puzyną wreszcie – co nie bez znaczenia – rodzi się niewątpliwie i rozwija zainteresowanie Błońskiego dramatem – udowadniane później coraz to nowymi pracami na ten temat, zawsze znajdującymi wdzięcznego czytelnika w „nieszczęsnym koledze ze szkolnej ławy”, który to ze szczególnie udatnie odgrywaną zgrozą przeklinać będzie spływające obficie na jego biurko liczne publikacje dotyczące Witkacego.
Utrzymywali epistolograficzny kontakt przez lat przeszło czterdzieści – aż do śmierci Puzyny w 1989 roku. Publikowany tu wybór obejmuje wszystkie zachowane wypowiedzi z pierwszego okresu – a więc lat 1947-1950, z czasów końca edukacji szkolnej i początku studiów. Cezura ta nie jest przy tym mechaniczna. Rytm podziału w naturalny sposób wyznacza materiał znajdujący się w archiwum – kolejny znak życia ze strony Puzyny pochodzi dopiero z 1958 roku. Czy można wyróżnić cechy szczególnie charakterystyczne dla głosów z tamtej epoki? Sądzę, że tak – wyraźne zamiłowanie do przerysowań, groteskowej gry skojarzeń, nawet – fanfaronady, uzasadnionej tyleż wiekiem piszących, co ich temperamentem i poczuciem humoru, chętnie skręcającym w stronę noir. Wczesne listy Puzyny nie są jednak tylko zapisem żartów i koleżeńskich potyczek. O ile o myślowej ewolucji Błońskiego można na ich podstawie wnioskować tylko pośrednio, o tyle zupełnie otwarcie dokumentują one kształtowanie się Puzyny jako krytyka, pozwalają na prześledzenie jego lektur i doświadczeń teatralnych, dają wgląd w to, co wydawało mu się szczególnie inspirujące bądź drażniące jeszcze podczas jego pobytu na Wybrzeżu, pokazują, jak uczył się on rozumienia odrębności sztuki teatralnej i jak z coraz większą sympatią przechylał się w stronę kibicowania awangardzie. Starałam się ten rozwój prześledzić i oddać w przypisach – przywołując tam, gdzie to było możliwe, fragmenty jego własnych wypowiedzi i rekonstruując pokrótce logikę rozumowania zawartą w tych recenzjach teatralnych, o których napomyka wprost Błońskiemu. Z przekonania, że to, co najważniejsze, wydarza się w tych listach na przecięciu dojrzałości i niedojrzałości, wynika natomiast inna istotna decyzja edytorska: o minimalnej ingerencji w tekst Puzyny, w którym ujednolicono w zasadzie tylko pisownię cytowanych przez niego tytułów, zachowując jednak charakterystyczne cechy jego stylu i rezygnując z uwspółcześniania języka oraz poprawiania nawet tych błędów, które z dużym prawdopodobieństwem można uznać za literówki autora. W moim przeświadczeniu bowiem zachowanie takiego brzmienia tych listów uwydatnia tym mocniej młodzieńczość piszącego.
Podsumowując w 1948 roku dziennik Błońskiego, notował na jednej z jego stron Puzyna: „Łezka i grotezka// i serca zawiłość// i ojczyzny miłość”. Wydaje się, że ten (lekko zniekształcony) cytat z Gałczyńskiego po latach równie dobrze można uznać za trafne podsumowanie całości omawianych listów – w których miesza się prywatne z publicznym; intymność poruszeń z żartobliwością komentarza, chcącego przesłonić wstydliwą otwartość emocji. Ta gra napięć nie jest w stanie jednak usunąć z pola widzenia jednego: niewątpliwej i niezmniejszającej się w żadnym momencie bliskości piszących, którzy nigdy, jak się zdaje, nie zapomnieli o wspólnocie łączących ich, chłopięcych jeszcze, doświadczeń. Tym ważniejszych, im bardziej ponura była rzeczywistość wokół; rzeczywistość krępująca pełną swobodę głosu, wymuszająca posługiwanie się niedomówieniami, nawiązywanie do prywatnego kodu, opartego przede wszystkim na uprzywilejowaniu niepowagi i dystansu do siebie. Kodu wypracowanego przed laty, który nigdy jednak nie stracił aktualności – i który dziś może prześledzić każdy z czytelników na własny użytek.

*

Pełen zbiór listów i kartek pocztowych Konstantego Puzyny do Jana Błońskiego obejmuje 45 dokumentów, w całości przechowywany jest obecnie w Bibliotece Jagiellońskiej w Krakowie. 1 Panu Krzysztofowi Błońskiemu bardzo dziękuję za pomoc w rozszyfrowaniu budzących wątpliwość fragmentów oraz za wyrażenie zgody na druk.

Małgorzata Szumna

 

1.

Drogi Jasiu!

W myśl naszej ustnej „umowy” piszę do Ciebie, aby nawiązać wreszcie między nami jakąś stałą korespondencję. Niestety dotychczas nie mogłem tego uczynić, gdyż, jak wiesz, w ostatnim okresie szkolnym straciłem z powodu choroby przeszło dwa miesiące i z tej przyczyny miałem do tej chwili taki nawał roboty, że nie mogłem dosłownie znaleźć chwili czasu nawet na pisanie listów. Teraz okres się skończył (na szczęście!), więc mi trochę ulżyło, ale jeszcze roboty mam nowe. Nic też prawie nie czytam z tego względu. Kupiłem sobie Tatarkiewicza2, z czego się niezmiernie cieszę, ale dotychczas nawet go w ręku nie miałem; rozciąłem zaledwie kartki. Ciekaw jestem, czyś Ty już dużo z niego przeczytał; pragnąłbym bardzo, abyśmy posuwali się tu równolegle tak, by po każdym rozdziale można było podyskutować i podzielić się uwagami. Niestety sądzę, że to niemożliwe, bo na pewno nie nadążę za Tobą. W ogóle do czytania mam masę: prócz Tatarkiewicza i Psychologii zwierząt3 mam jeszcze w zapasie 4 nietknięte „Twórczości”, 2 z grubsza przejrzane „Teatry” i 2 również nietknięte „Odrodzenia”, nie licząc książek z czytelni. Mimo to pierwsze pytanie, jakie Ci postawię, będzie brzmiało: „Co uważasz za warte przeczytania”? Ja ze swej strony polecam Ci ostatni (6-7) numer „Teatru”. Jest w nim bardzo ciekawy artykuł Zawieyskiego o zagadnieniu atmosfery, sprzyjającej lub niesprzyjającej powstaniu dramatu, gdzie na uwagę zasługuje ciekawy pogląd na literaturę minionego dwudziestolecia oraz doskonałe charakterystyki twórczości Giraudoux, Pirandella i Shawa (szczególnie dwie pierwsze) 4. Poza tym masz w tymże numerze aż trzy wypowiedzi na temat Orfeusza5: 1) Świrszczyńskiej – nareszcie krótko i jasno zarysowany zrąb problematyki tej sztuki (wszystkie dotychczasowe omówienia były raczej mętne), 2) Horzycy – ciekawe i przekonywujące uzasadnienie linii inscenizacji toruńskiej Orfeusza i wreszcie 3) Srebrnego – zupełnie zresztą mylne interpretacje Orfeusza; wygłoszone przed mikrofonem Polskiego Radia i bardzo słusznie skrytykowane ostro przez Grzybowską6 w dziale sprawozdań teatralnych tegoż numeru „Teatru”. Ogółem – numer wyjątkowo ciekawy. Chciałbym przy tym dowiedzieć się od Ciebie, co sądzisz o ostatnich dwóch wierszach Przybosia („Odrodzenie” nr 1147), dla mnie b. dobry jest Obłok, ale to nie jest jeszcze najwyższa klasa Przybosia. Ciekaw też jestem, czy nie wpadła Ci w rękę Noc Huberta8, bo nie mam zupełnie pojęcia, czy to coś lepszego, niż Droga do domu9, czy nic nadzwyczajnego. W ogóle musisz koniecznie napisać i to obszernie. Choćbyś nawet 10 stron spłodził, przeczytam z uwagą, więc pisz! Czy nie napisałeś jakichś nowych wierszy? jeśli tak, to przyślij, abym mógł je krytycznie ocenić i dać Ci parę „dobrych rad” przy sposobności. W teatrze Galla idzie Żeglarz Szaniawskiego10 – wybieram się w najbliższych dniach.
Przepraszam za styl i chaos myśli, ale przez dłuższy czas uczyłem się matematyki, więc jestem nieco zmęczony. Ściskam Cię serdecznie. Pisz.

Ket

Oliwa, ul. Subisława 14

8 II 1947

 

2.

Drogi Jasiu!

Nie mam czasu na głupstwa, więc zaczynam od razu od odpowiedzi:

1) Nie jestem Twoim „duchowym synem” i wypraszam sobie podobne insynuacje. Duch mój powstał samoistnie w chaosie niebytu i w pogoni za metafizyczną prawdą istnienia i pięknem astralnej wszechjaźni ledwie raczy zauważyć nędzną istotkę, pełzającą u jego stóp, którą jest p. J. Błoński, a raczej jego duch – ersatz prawdziwego ducha poety.
2) Trudno Ci przysłać streszczenie autorecenzji Świrszczyńskiej z Orfeusza, bo jest ono już skrajną syntezą. Clou jej wygląda mniej więcej tak: Orfeusz w realizacji swej misji – uszczęśliwienia świata, potyka się o śmierć Eurydyki i dla  o c a l e n i a, odzyskania  u k o c h a n e j  odsuwa na chwilę myśl  o c a l e n i a   ś w i a t a. Dlatego przegrywa. „Bo siła bohatera mierzy się ilością tych, w których obronie się staje i w których imieniu przemawia” – pisze Świrszczyńska. A więc pierwiastek społeczny, który niesłusznie pomijaliśmy w naszych dyskusjach.
3) Twoja odpowiedź na ankietę „Odrodzenia”11 – jest zupełnie możliwa. Masz duże zdolności krytyczne (mówię serio), szczególnie dobrze precyzujesz niektóre, dość zawiłe, sprawy. W porównaniu z wypracowaniami szkolnymi w kl. IV, które były szczytem zawiłości i chaosu myślowego, zrobiłeś ogromny postęp. Oczywiście cała „odpowiedź” jest, jak piszesz, szkolarska, ale mogłaby być o wiele mniej szkolna, gdybyś nie wspominał ciągle o sobie i swoich 16-tu latach. W krytycznym opracowaniu jakiegoś dzieła osoba krytyka powinna być jak najmniej widoczna; chyba, jeśli stawiasz szczególnie ryzykowną czy oryginalną tezę, możesz ewentualnie zastawić się słowami: „moim zdaniem... ” czy czymś w tym rodzaju. Poza tym staraj się używać mniej nawiasów i cudzysłowów; odbiera to prozie płynność i potoczystość i zabija lekkość stylu. W ogóle jednak pracuj w tym kierunku; może coś z Ciebie będzie. – Z Pregerówną12 rzeczywiście sporo rzeczy w Twej odpowiedzi się pokrywa. No, trudno. Zresztą nie potrzebowałeś być szczególnie oryginalny, bo nie była to przecież  w ł a s n a   p r a c a   k r y t y c z n a, tylko odpowiedź na ankietę, miałeś więc prawo powtarzać nawet cudze sądy. O poziomie Pregerówny mi nie pisz, bo obserwuję ją sam i działa mi wybitnie na nerwy swojemi recenzjami; w żadnym razie nie śmiej porównywać jej z Machem, bo zabiję! – Na ankietę „Odrodzenia” miałem zamiar sam posłać odpowiedzi, i to dwie: jedną bez uzasadnienia, w celu „złapania” wygranej, gdzie miałem, orientując się po popularności, typować: a) Żukrowski, b) Andrzejewski, c) Szmaglewska (jak widzisz – zupełnie nie najgorzej – nagrodę książkową mogłem wziąć) – i drugą, pod własnym nazwiskiem, w której miałem dać dość obszerny esej o poezji Przybosia. Jak mi się zdaje, myśleliśmy więc podobnymi kategoriami, bo i tyś dał essay o poezji. Niestety, odwlekałem, odwlekałem i w końcu nie wysłałem nic. A szkoda.
4) Twoje wiersze. Oczywiście najlepszy Poemat nieprawdopodobny, szczególnie początek, gdzie prowadzisz wątek „myśli i wspomnień” obok rozwijania pejzażu nadmorskiego. Wiersz pod Jastruna nieźle podchwycony stylem, ale zupełnie odbiegający myślą (coś zresztą zaznaczył z boku). Skąd nagle wjeżdżasz z „gwiazdą granatu”? W ogóle wszystkie nie są złe, choć może zbyt mało mają jędrności i zwartości. W Poemacie np. zbyt wiele marnujesz słów dla stworzenia poszczególnych obrazów. To zresztą z czasem nabędziesz. Gorzej, że wszystkie te wiersze są „dęte”. I tu widzę dla Ciebie niebezpieczeństwo. Nie ma w tych wierszach szczerości. Podejrzewam, że tworzysz je, jak rebus: wpadniesz na pomysł i układasz słowa, na zimno, bez uczucia. Twórz lepiej pod wpływem właśnie uczucia, impulsu; formę możesz wycyzelować później, albo w ogóle nie poświęcać jej większej uwagi. Z czasem ona sama Ci się wytworzy z własnym stylem. Dziś zapomnij raczej o niej, nie cyzeluj, nie „stylizuj”, nie baw się w efektowne układanie słów, bo zamiast „bani z poezją” stworzysz... nocnik, może nawet z saskiej porcelany, ale pusty, a jeśli napełniony, to, jak każdy nocnik, rzeczą ani przyjemną, ani wartościową.

Teraz z kolei, odpowiedziawszy na Twój list, przechodzę do „wieści ode mnie”:
1) Czy wiesz, że w grudniu ub.r. napisałem odpowiedź na ankietę „Przekroju” na temat: „Czy drukować sztuki teatralne w formie książek?” i zostałem wydrukowany13!? Wprawdzie tylko we fragmentach i to najbłahszych, ale na pierwszym miejscu i w ilości 63 wierszy druku, podczas gdy fragmenty innych odpowiedzi nie przekraczały 40-tu. Bardzo mię to podniosło na duchu. Niestety palnąłem głupstwo, bo napisałem bez kopii, więc nie mogę Ci przesłać pełnego tekstu, ale gdyby Cię to interesowało, to wyłuszczę Ci w skrócie me tezy. „Przekrój” nr 91.
2) Co sądzisz o przeniesieniu „Odrodzenia” do W-wy14? Uważam to za nieszczęście. Warszawa nie ma przecież żadnego środowiska literackiego, więc „Odrodzenie” straci nawet ten specyficzny charakter, jaki miało. A nie zyska nic. Ogólnopolskim się nie stanie, bo już próbowało, i nic z tego nie wyszło, a teraz ma jeszcze konkurencję „Nowin Literackich” Iwaszkiewicza. W dodatku wyczytałem w wywiadzie prasowym, że ma zamiar drukować mniej artykułów fachowo-literackich, a więcej „wiadomości, interesujących szerokie masy czytelników”. Winszuję! Chyba będę musiał przerzucić się na „Tygodnik Powszechny”! (Nie psiakrew! Prędzej trupem padnę!) Natomiast „Nowiny” myślę zaprenumerować. Zdaje się, że to będzie kontynuacja „Wiadomości Literackich”, a raczej ich linii. Wierzę przy tym w Iwaszkiewicza, choć „Życie Literackie” poznańskie, które zdaje się redagował, niezbyt mi odpowiadało.
3) Szalenie się ucieszyłem, że Dąbrowska w ostatnim „Odrodzeniu” objechała Zawodzińskiego15. To największy bałwan spośród krytyków, jeżeli go w ogóle można nazwać krytykiem. Parę tygodni temu złakomiłem się na jego broszurę Rzut oka na literaturę 1945 r., wydaną nakładem „Życia Lit[erackiego]” w Poznaniu16 i wyglądającą na oko dość poważnie. Jeszcze nigdy nie doprowadziła mię książka do tego, żebym nią trzasnął o ziemię; zrobiłem to z tą broszurą w trakcie czytania. Stek świństwa i bzdur. Nie dość, że autor, omawiając czasopiśmiennictwo, wspomina o braku papieru po to, aby wytknąć „Odrodzeniu”, że drukuje recenzje „petitem” i „nonparcilem”, męcząc tym oczy p. Zawodzińskiego; nie dość, że woła o wznowienie „Rocznika Lit[erackiego]” po to, aby objąć w nim dział poezji; jeszcze śmie w dodatku pisać, że OcalenieMiejsce na ziemi są klęską Miłosza i Przybosia, a prawdziwa poezja to Słonimski, bo się równo rymuje. Cała broszura ma w ogóle jeden cel: ogłosić p. Zawodzińskiego za najwybitniejszego krytyka i literata w Polsce, oraz przypiąć łatkę tym, którzy śmią twierdzić, że są i inni i to grubo lepsi. Samochwalstwo p. Z. jest wprost nie do wiary. Jedyna dobra krytyka Leśmiana jaka dotychczas istnieje, to dzieło pana Z. (mimo że Sandauera chwali). Potrafi ten bałwan napisać: „... czy w ogóle kiedykolwiek, a także specjalnie w ostatnich czasach, starałem się o stolec recenzencki, czy też przeciwnie – starano się o mnie, w tych pismach, w których pisałem, i w jeszcze liczniejszych innych”. Przy tym nie ma za grosz poczucia odpowiedzialności krytycznej; nie mając o wielu rzeczach pojęcia, pisze steki bzdur, a nawet potrafi przypisywać pisarzom (Sandauerowi w tym wypadku) rzeczy, których nigdy nie napisali, chwalić ich za to, a potem dopiero u dołu strony tłumaczyć, że to pomyłka, bo artykuł był podpisany inicjałami A.S., więc on pomyślał, że to Sandauer (!). Wreszcie styl – jest już nie zły, ale wprost potworny. Zdania kilometrowe, tak zawikłane, że autor sam się w nich gubi, myląc przypadki rzeczowników; wszystko razem naszpikowane myślnikami, przecinkami, nawiasami; kupę obcych wyrazów, powtykanych bez żadnego sensu i potrzeby. I to wszystko razem ma stanowić „rzut oka na literaturę polską 1945 r.”? Ma stanowić poważne, naukowo-krytyczne opracowanie tematu? Boże, huknij piorunem w tego Zawodzińskiego, niech się nie męczy! Stary zgorzkniały tuman z manią wielkości! Idiota psiakrew! (Uniosłem się trochę, ale jak chcesz, to sam się przekonaj, czy nie mam racji).
4) Postaraj się, jeśli możesz o 5, 6, 7 i 8 nr „Głosu Anglii”. Wpadło mi to przypadkiem w ręce i znalazłem tam obszerną pracę pt. Angielska poezja międzywojenna, w której autor z typowo angielską sumiennością i dokładnością omawia wszystkich współczesnych poetów angielskich, poczynając niemal od symbolizmu i wywodząc ciekawie genezę poszczególnych grup. Pojedynczych poetów nie omawia specjalnie szczegółowo, ale daje krótką charakterystykę ich twórczości. Całość warto przeczytać, choćby dlatego, że o poezji angielskiej wiemy stosunkowo niewiele w porównaniu np. do poezji franc[uskiej]. Poza tym części tej pracy w każdym numerze są dodatkowo opatrzone jednym lub dwoma wierszami ciekawych poetów w przekładach Wł. Dulęby. W ostatnim numerze (8-mym) jest śliczny utwór Eliota Rapsodia wietrznej nocy. Radzę Ci, postaraj się o to. Ja niestety mam tylko nr 7 i 8, o dwa poprzednie chcę jednak napisać do redakcji „Głosu Anglii”. Myślę, że przyślą.
5) Masz do mnie pisać co 10 dni, tak jakżeś to sobie wyznaczył bez względu na to, czy odpiszę czy nie. Rozumiesz?!?! Pamiętaj, że ja mam straszne braki w szkole i często mam tyle roboty, że nie mogę zaraz odpisać.
6) Nowej Miłości Iwaszkiewicza17 nie potrzebujesz mi polecać, bo ją sam przeczytałem. Innych z wykazu, który mi zasyłasz, pewno nie przeczytam, chyba Lunapark18.

No, masz epistołę. Czy wystarczy?

Ket

[po 9 marca 1947]

 

3.

Janie Boży19!

Twój nowopotwór (v i d e: Tuwim20), czyli ostatni list w formie symfonii, a raczej kakofonii, otrzymałem. Ponieważ mało Ci mojej poprzedniej epistoły, więc walę następną – tym razem całość będzie już miała wymagany 1 kg wagi. Odsyłam Ci dzieło Twojego kolegi. Formalnie rzeczywiście pupa i zieloność; treściowo nie mogę ocenić, bo nie znam Lunaparku. Przeczytam go jednak prawdopodobnie, bo zaczyna się ciekawie. Twoje poprawki do ankiety [„Romeczka”] w zasadzie słuszne, choć z tym „realizmem przeżyć” coś mętnie bardzo, nie że wyrażasz się niejasno, tylko że może niezupełnie dobrze rozumujesz. Obaj zresztą według mnie nie wyczerpujecie tematu Lunaparku (choć zastrzegam się, że go nie znam). Obok Macha21, m.in. definiując poetyckość Lunaparku jako skutek „komponowania na zasadzie zbliżonej do komponowania muzycznego” oraz podkreślając, że Kwiatkowski w przeciwieństwie do swoich przeciwników nie „prowadzi tylko do odkrycia jakiegoś okrutnego bezsensu świata”, lecz „uhumanistycznia abstrakcyjne prozopisarstwo”. Zagórskiego znalazłem w „Tygodniku Powszechnym” (nr 12), który przypadkiem (tylko przypadkiem!!) wpadł mi w ręce. Oczywiście ponieważ poprzedni (11) nr „Odrodzenia” poświęcił jedną stronę recenzji (Wyki) z Pruszyńskiego i (Macha) z Kwiatkowskiego22 i (Zagórskiego) z Kwiatkowskiego. I to w dodatku w niemal identycznym układzie graficznym. To z pewnością pastiche „Odrodzenia”! Bóg z nimi zresztą! Natomiast znalazłem tu (w „Tygodniku”) środek 8-mioobrazowego dramatu Zawieyskiego Dzień sądu23, który bardzo mi się podoba. Scenicznie co prawda biorąc jest z gruntu zły, bo straszliwie statyczny; nic się tam nie dzieje. Tym niemniej jako obrazek sceniczny na tle filozoficznych rozważań, b. głęboko i ciekawie ujęty. Jeżeli masz poprzedni i następny numer „Tygodnika” (11 i 13), to z przyjemnością przeczytam tę rzecz do końca, gdy będę w Toruniu. Mam zamiar być tam w czasie świąt Wielkanocy, chyba Cię nigdzie diabli nie poniosą w tym czasie, bo zostawiłbyś mię w nieutulonym żalu.
Z innych ciekawostek, na jakie ostatnio natrafiłem, muszę wspomnieć o artykule p. Bogdana Ostromęckiego w „Stolicy”, pt. Poezja współczesna24, gdzie autor przebiega (i to galopem) wszystkie kierunki poetyckie ostatniego 30-lecia, zasadzając [?] gdzieniegdzie takie kwiatki, jak twierdzenie, że symbolizm był prekursorem wszystkich (!) poetyckich kierunków współczesnych (!!!). Poza tym jednak ciekawe jest to, że p. Ostromęcki wyławia istniejącą jakoby obecnie w Warszawie grupę poetycką „Próg”, do której i sam należy. Grupa „stoi na stanowisku światopoglądu chrześcijańskiego, przenika jej prace silny moralizm”, a formalnie uwzględnia wartości wniesione przez awangardę i nadrealizm, choć „przeciwstawia się zdecydowanie kierunkom, rozbijającym twórczą osobowość artysty” i dąży do sztuki „która winna być wyrazem najistotniejszych i najpowszechniejszych przeżyć człowieka, narodu i ludzkości”. Czy słyszałeś o tej „grupie”? Jeżeli równie rozumie się ona cała na awangardzie i nadrealizmie jak p. Ostromęcki, to „uwzględnianie wartości” tych kierunków może przynieść dość niezwykłe rezultaty. Czekajmy cierpliwi[e]!
Przechodzę teraz do Ciebie a raczej do Twej „poezji”. Sądząc z obrony, jaką rozwijasz przeciwko moim „impresjom”, zaszło tu wyraźne nieporozumienie. Piszesz, że „to bzdura, myślenie, że wiersz impulsywny wywiera większe wrażenie niż wycyzelowany”. Czyli  m o j e   r a d y   d l a   C i e b i e  wziąłeś za moje credo, za  m o j e   p o g l ą d y   n a   p o e z j ę   w   o g ó l e. Nie potrzebujesz mi tłumaczyć, że wiersz doskonały formalnie może robić takież, a nawet większe wrażenie niż „impulsywny”. Sam jestem człowiekiem, odbierającym wrażenia estetyczne więcej intelektem niż uczuciem, a przy tym zawsze wolałem Przybosia od nadrealistów. Zgadzam się też z Tobą najzupełniej, że dobrą jest każda poezja, która potrafi wzbudzić pełne i silne wzruszenie estetyczne, bez względu na to, czy przedmiotem jej będzie krowa widziana przez kubistę czy miłość przez romantyka. To wszystko nie ma jednak nic wspólnego z Tobą. Ty zaczynasz dopiero, więc nie możesz się porywać na rzeczy zbyt wielkie. Student architektury może od biedy zbudować dom, ale nie zbuduje Notre Dame. Zamiast porywać się więc na koronkę rzeźbiarsko-architektoniczną jak katedry gotyckie niech lepiej zbuduje dom, prosty, ale z talentem. O to mi chodzi. – Nie zalecam Ci niedbałości o formę, ale unikania przerostu dbałości o nią na niekorzyść treści. Zwracaj uwagę więcej na myśl i uczucie; formę – powtarzam słowa z poprzedniego listu – możesz wycyzelować później, gdy znajdziesz własny wyraz poetycki. Inaczej zabrniesz w zaułki z których trudno Ci będzie się wydostać. – Piszesz, że wiersz Twój „współtworzy” wzruszenia, a nie powstaje „na skutek” wzruszenia. Czyli próbujesz stworzyć wzruszenie grą słów czy innym sposobem  f o r m a l n y m. To właśnie źle. Ideał byłby, gdybyś tworzył „na skutek” wzruszenia tak by dodatkowo formą „współtworzyć” to wzruszenie. Ale to nie takie łatwe. A w każdym razie, aby dojść do tego, nie zaczynaj od końca – „współtworzenia” a od początku – tego „na skutek”.
Co do wiersza, który mi przesyłasz, nie napiszę Ci o nim nic specjalnego, raz dlatego, że mam już mało czasu, a po drugie, że choć siedzę od miesiąca po uszy w matematyce co działa raczej ogłupiająco, to jednak na tyle jeszcze jestem spostrzegawczy, żeby zauważyć, że wiersz ten jest tym samym, co przysłany w poprzednim liście. Zmieniłeś tu tylko jeden wyraz w kontekście z „daremnie” na „trwożliwie” oraz tytuł z Kanionu na Spotkanie. Pomysł genialny, dziwne tylko, że inni poeci na to dotąd nie wpadli. Mogliby wspaniale zarabiać, wydając ten sam utwór pod coraz nowymi tytułami. Gorzej co prawda byłoby wydawcom, bo takie np. wydanie Narodowe Mickiewicza z 15-tu tomów musiałoby podskoczyć na kilkadziesiąt, gdyby koło Pana Tadeusza trzeba było jeszcze drukować Ostatni zajazd na Litwie, Soplicowo, Żywot Jacka Soplicy czy Niedobrą Telimenę. Dobrze zresztą dla Ciebie, że to ten sam utwór, bo już byłem przerażony, że wpadasz w grafomanię, że znów mi coś przysyłasz z dziedziny „liryki osobistej” vel „oderwanej”.
Na koniec zaznaczam, że ponieważ mi wymawiasz, że wciąż mi coś posyłasz, więc i ja Ci przysyłam moją recenzję z Małego domku Rittnera w teatrze Galla25. Jest niepotrzebnie przeładowana balastem w rodzaju streszczenia fabuły czy rozważań na temat celowości wystawiania takich sztuk jak W małym domku. Ale to nie moja wina, bo pisałem dla Koła Literackiego naszego liceum, gdzie na ośmiu bęcwałów na sztuce był jeden (!), poza tym zaś musiałem prócz treści dać dodatkowo i trochę materiału do dyskusji. Wypisałem się zresztą z tego Koła z trzaskiem parę dni temu, bo się pożarłem z prezesem o Przybosia i musiałem zakończyć dyskusję zdzieleniem tegoż prezesa w łeb tomem Brücknera, bo dyskusja stała się zupełnie nieparlamentarna. Stosunki są oczywiście zerwane. W ogóle to banda kretynów. Siedzą teraz z profesorem i wałkują Balladynę: profesor powtarza raz jeszcze to co przez lat sześćdziesiąt niezmiennie w takich razach powtarzał, a oni dodają parę wyświechtanych komunałów i na tym się kończy. Tfu! Chciałem z tego coś zrobić, ale szkoda zachodu. – Ciekaw jestem, co powiesz na to dzieło. Prawdopodobnie zrobisz to już ustnie, bo się chyba zobaczymy, co? Mój astral nie wystaje pół ani półtora metra jak Twój i ob. Hyły26, ale prawem kontrastu potrzebuje czasem wymiany myśli z astralami kretynów.

Ket Puzyna

[przełom marca i kwietnia 1947]

 

4.

Drogi Jasiu!

Dzięki Ci za znak życia. La jeune parque est magnifique, ale trudna cholernie i szalenie męcząca, mimo że pisana pełnymi zdaniami, równym rytmem i bez niespodziewanych skojarzeń słownych, a więc na oko wyglądająca niewinnie. Może dlatego właśnie męcząca – dla mnie przynajmniej – że pisana równym trzynastozgłoskowcem, który mię zawsze nuży, szczególnie przy rymowaniu AA. Najgorsze, że taka długa – wyobrażam sobie, jak się Kołoniecki27 spocił, tłumacząc to – w dodatku przy języku Valéry’ego. Ja się też spociłem, ale nie żałuję. Tym niemniej byłem tak intelektualnie zdruzgotany, że musiałem się cucić Norwidem, w którego pogrążyłem się z błogim uczuciem ulgi i wypoczynku, jak człowiek zanurzający się po ciężkiej i zawiłej pracy w chłodną, jasną i przejrzystą toń wody. Otóż to – jasną i przejrzystą. Tak przedstawił mi się Norwid po Valérym. (Czy nie przepięknie tę myśl wyraziłem?) Swoją drogą Norwid jest też wspaniały. Wydostałem właśnie tom jego epiki prozaicznej (która zresztą zajmowała w jego twórczości b. nieznaczną część) – dochowało się z tego ogółem 8 sztuk – legendy i nowele, w tym słynna nowela Stygmat (może słyszałeś o niej, choć pewno nie, bo co Ty tam wiesz w ogóle!). Siedzę w tym wszystkim od dwóch dni nieprzytomnie i zupełnie jestem odurzony. Przeczytaj koniecznie jeśli tylko to dostaniesz.
Posyłam Ci w podzięce za Valéry’ego i Eluarda (który, nawiasem mówiąc nie nadzwyczajny – dobre tylko Z biegiem pór rokuKres potworności) – posyłam Ci – powtarzam – Rapsodię wietrznej nocy Eliota z prośbą zresztą również o rychły zwrot. – O Weselu28 mówiłem Ci ostatnio [?] – to jedna ze słabiej wystawionych sztuk teatru toruńskiego. Janik jest tu w ogóle najlepszy z  c a ł e g o  zespołu, czego się po Lamży29 nie spodziewałem, poza nim zresztą wszyscy kiepscy, łącznie z dekoracjami. Boję się, żeby tym zespołem Horzyca nie spaskudził Romea30 choć masz rację, że wielkiej sztuki nawet najgorszy zespół całkiem nie rozłoży. – Poza tym muszę Ci donieść, że dostałem niedawno własnoręczny list od Kuryluka31 (!), w którym proponuje mi pisanie do „Odrodzenia” korespondencyj z życia kult. Wybrzeża ze szczególnym uwzględnieniem teatru. Jutro właśnie wysyłam pierwszą kronikę kulturalną, więc pilnuj „Odrodzenia”. Wyślę pewnie pod pseudonimem (ket), żeby sobie nie obniżać marki głupstwami; nazwisko „zostawię” na porządne recenzje z Galla.
No, dość na dziś, bo „pan redaktor wielkiego dziennika” musi iść na koncert, po którym przeprowadza wywiad z dyrektorem Filharmonii Bałtyckiej S. Śledzińskim32 na temat jej powstania, rozwoju, osiągnięć art. i planów na okres Targów Gdańskich (ma być wtedy jakiś wielki festiwal muzyczny). Poza tym zresztą moje leniwe i poszukiwane przez najpoważniejsze pisma pióro nie może zbyt wiele czasu poświęcać początkującym poetom hermetyczno-sympatycznym33 jak p. J. Bł. Do zobaczenia. K. Puzyna
Mam nadzieję, że nie wyjeżdżasz nigdzie między 1 a 3 maja, [może?] będę wtedy w Toruniu, to wpadnę do Ciebie.

[kwiecień 1947]

 

5.

Drogi Jasiu!

Dopiero teraz odpowiadam na Twoją kartkę, ale to nie z mojej winy, gdyż przez półtora tygodnia byłem u wuja pod Wejherowem i dopiero wczoraj stamtąd wróciłem. Szalenie mi przykro, Jasiu, ale niestety nie będę Cię mógł przyjąć. Primo – dlatego, że jest straszny tłok, a pod koniec sierpnia zjadą jeszcze jakieś czynniki miarodajne z okazji zakończenia sezonu wyścigowego w Sopocie, więc spać nie będzie już zupełnie gdzie. Secundo: ponieważ sam wyjeżdżam wkrótce do Poznania, gdzie muszę odwiedzić rodzinę i załatwić kilka spraw, a przytem zwolnić pokój w Oliwie dla jakiegoś dygnitarza – na tydzień. Jest mi doprawdy strasznie przykro, ale nic tu nie mogę poradzić. A bardzobym chciał się z Tobą zobaczyć, może mi się uda przynajmniej wpaść do Torunia w drodze z Poznania, co muszę zresztą uczynić ze względu na krawca, który mi tamże szyje marynarkę – to wtedybym Cię ujrzał przelotnie.
Do Poznania jadę po 17 sierpnia, bo czekam na zakończenie wyścigów, ponieważ jestem zatrudniony na torze wyścigowym w charakterze naczelnego dyrektora wydziału Informacji i Propagandy, więc w dni gonitw (których zresztą w sumie było 5 – 3-go, 9-go, 10-go, 15-go i będzie 17-go) muszę być na miejscu. Mam w swoich rękach wyłączną sprzedaż programów wyścigowych, a więc budkę, stoisko i kilku lotnych kolporterów. Moja rola ogranicza się do wydawania programów, pomagania (samorzutnego) panience w stoisku przy przedsprzedaży tudzież podmacywania jej z nudów, wreszcie robienie rozliczeń, wypłaty kolporterom i pannie, zdawania pieniędzy i pobierania swego zarobku, który w poszczególnych dniach wyścigów wahał się jak dotąd w granicach 1500-4000 zł na czysto. Poza tym siedzę w loży rządowej, tudzież gram w totalizatora, w którego ostatnio puściłem [?] koło 500 zł. Cóż poza tym? Leżę na plaży (nawet w tej chwili właśnie), kąpię się w morzu i trochę się nudzę, bo wszyscy znajomi się porozjeżdżali, a czytać mi się nie chce. Bardzo jestem ciekaw, czy i Ty tak samo spędzasz czas, czy też może bawicie się w „czarnego luda” w tej waszej kolonii. Napisz coś jeszcze i napisz od kiedy będziesz w Toruniu. Dziękuję Ci bardzo za załatwienie sprawy tych nut matki w Krakowie. Mam nadzieję, że nie sprawiło Ci to zbyt wiele kłopotu. Chwilowo kończę, jeszcze raz przepraszając za zawód jaki Ci sprawiam.

Ket

PS. Uwaga! W najbliższym numerze „Nowin Literackich” ukaże się artykuł najwybitniejszego polskiego krytyka i essayisty K. Puzyny pt. Romeo bez glicynii34. Autor 16 komedii i dramatów, pisanych palcem na wodzie, a uważanych przez krytykę za arcydzieła egzystencjalistycznego pure-nonsensu, dał tu dzieło tryskające świeżością myśli i trafnością sądów. Obecnie pracuje on nad dziełem analityczno-porównawczym o G.B. Shaw’ie i J.A. Błońskim, pt. Man and Superman (Człowiek i Nadczłowiek), które ukaże się w Anglii nakładem „Idiotic Library”.
Teraz serio. Artykuł w „Nowinach” już zapowiedziano, więc pilnuj. Co jednak lepsze, Horzyca pisał do mnie, że zamierza wydawać od początku sezonu Pomorskie Pismo Teatralne „Maska” (à la „Listy z Teatru”), ponieważ obejmuje też teatr bydgoski – i b. serdecznie zaprasza mnie do współpracy35! „Odrodzenie”, „Nowiny”, „Maska”!! Czy „coś” nie za ostra kariera?

14.VIII.47

 

6.

Drogi Jasiu!

Jestem zachwycony Twoją kartką. Co za ładunek emocjonalny, co za wspaniała koncentracja poetyckiego wyrazu, co za brutalna siła buntu w jednym tylko okrzyku! Nietscheański [sic!] dynamizm, – „burzmy muzea” Marinettiego. Czytając, doznałem  w s t r z ą s u, niemal takiego jakbym oglądał obrazy Yves Tanguy36; jako skutek odsyłam natychmiast co cesarskiego cesarzowi. Objaw dość pocieszający, bo dowodzący, że literatura wściekłego buntu, wynikła z poczucia absurdalności świata (oczywiście!) dociera jednak niekiedy do świadomości szarego człowieka (jak ja), a więc ma szanse stać się kiedyś literaturą dla mas!! Muszę o tym napisać Leosiowi Kruczkowskiemu. Obaj ze Stefanem Żółkiewskim na pewno ogromnie się ucieszą.
Teraz poważnie. B. Cię przepraszam, że tak długo trzymałem Twoje dzieła, ale zamierzałem napisać do Ciebie, a że w ogóle jestem do pisania oporny a w dodatku mam w szkole mnóstwo roboty z chemią i z Dziadami (Boże jak ja ich nie znoszę) z których w ostatnim tygodniu miałem 4 (!) wypracowania (zresztą ich nie napisałem), więc w rezultacie wciąż odwlekałem z listami, bo mam ich jeszcze z pięć do napisania, co mię tym bardziej odstraszało. Różewicz pierwsza klasa37 – trochę wygładzić, trochę uporządkować początek, trochę bardziej powiązać niektóre myśli – i mógłbyś wysłać do jakiegoś pisma. Naprawdę Cię namawiam! Co do treściowej strony, niewiele mogę powiedzieć, bo Różewicza niemal nie znam, ale Twoje wywody wyglądają przekonywująco (piszę jak stary profesor do żółtodzioba – z pobłażliwą aprobatą. Podświadoma megalomania, cholera, czy co?). Mam tylko zastrzeżenie co do Przybosia (oczywiście). Twierdzisz, że „głównym założeniem wizji” Przybosia są notatki „b e z p o ś r e d n i e g o  wrażenia zmysłowego”. Nigdy! „Wizja” ta chce wywołać wrażenie bezpośrednich notatek, ale nimi  n i e   j e s t! To nie notatki, to konstrukcja, gdzie bezpośrednie wrażenia zmysłowe poety są tak przekształcone, jak tego wymaga budowla – wiersz. To jak wielkanocne prosię pieczone, wyglądające w półmisku jak żywe, sugerujące „prawdziwe” żywe stworzenie; przy bliższym spojrzeniu widać, że nim nie jest, choć z niego powstało. „Notatki bezpośredniego wrażenia” – to krok od écriture automatique, jeśli nie to samo. A to odwrotny biegun, niż Przyboś. Jeśli pisałeś te słowa w innym znaczeniu, to źle się wyraziłeś.
Jestem zupełnie do dupy. Pisać mi się nie chce i chyba w ogóle przestanę, choć kontakt z „Odrodzeniem” jest dla mnie rzeczą cenną. A może nic niewartą, bo i tak wszystko co napisałem czy napiszę, to kretyństwo; aż czytać przykro, takie to płaskie i nudne. Cholera jasna! Poza tym zastraszająco jałowieję umysłowo. Zazdroszczę Ci... Maślińskiego38 (!). Masz chociaż z kim inteligentnie podyskutować. Tego mi najbardziej potrzeba, a tu nie ma kompletnie z kim. Z rozpaczy chodzę do kina i czytam broszurę o hodowli pieczarek. Kompletny rozkład! Włażę też coraz głębiej w filozofię, co nie jest dla mnie bynajmniej bezpieczne na dłuższą metę. Czuję, że nic ze mnie nie będzie. Śmierć inteligentaTragiczny konduktor39 – czytałeś Huyghesa w „Twórczości”40? Niezły ogólnie biorąc, choć ciężki styl i operowanie dziwnie niesprecyzowanymi metafizycznymi mętnymi pojęciami. Neopozytywistyczna filozofia naukowa Carnappa [sic!] miałaby tu sporo (słusznych) zarzutów. Denerwuje mnie poza tym pisanie co trzeciego słowa dużą literą. Patos jak na akademii w dzień 22 lipca. – Przeczytaj koniecznie Giraudoux w „Now[inach] Lit[erackich]”41. Jak nie masz, to Ci mogę przysłać. Pisz! Ket

[wrzesień albo październik 1947]

 

7.

Szanowny Panie J. A. Bł.

Jeśli nie odezwiesz się słowem, kutasie jeden, w ciągu tygodnia od chwili otrzymania listu, możesz nasze stosunki towarzyskie uważać za zerwane. „Hugh! Powiedziałem” – jak mówił „Winnetou – czerwonoskóry gentleman” z arcydzieł Karola Maya. Przy tym upraszam o Joyce’a, o ile oczywiście już go przeczytałeś, bo (słuchajcie! Słuchajcie!!) zamierzam się wreszcie wziąć poważnie do czytania. Powody tej decyzji są jasne: od dwu dni utonąłem w Schultzu [sic!] i jestem stracony dla świata. To przecież cudo! Sanatorium pod klepsydrą – chyba czytałeś? Co za świeżość pomysłów i obrazowania, co za wspaniała metaforyka! Tak cudownego opisu wiosny, jak tu, nie spotyka się często nawet w dobrej poezji. Koncepcja filozoficzna wydaje mi się na ogół łatwo uchwytna, choć pewne momenty są dla mnie niejasne, może dlatego, że jeszcze nie skończyłem czytać. Sprowadzałaby się ona do buntu przeciw „ewangelii prozy” Franciszka Józefa oraz do poszukiwania Autentyku, a więc prawdy o życiu, czy też obiektywnego  o b r a z u  życia (tylko?), a w dalszych konsekwencjach do negacji sensu świata ludzkiego, „zamurowanego” w nieprzekraczalnych granicach („wszystko jest zatamowane, zamurowane nudą, niewyzwolone”), przy jednoczesnej afirmacji wielkiego cudu, jakim jest świat jako zjawisko przyrody i nieodgadnione dzieło „nieobliczalnego” Boga. A więc byłby to „nonsens negatywny” tylko w części. Rozwikłam może sprawę, jak dojadę do końca. Zaraz potem biorę Kwiatkowskiego i Gombrowicza (po raz piąty!) dla porównania (Kafki nie mają chamy!). Zresztą różnice widzę już teraz, choćby w ujmowaniu świata: Ferdydurke to w wielkiej mierze drwina, Schulz jest przepełniony najczystszym liryzmem. I to jakim! Genialne! Jeżeli znasz, to napisz zaraz i podaj swoją koncepcję! A propos Gombrowicza: Ferdydurke przetłumaczyli na hiszpański w Argentynie! Tłumaczył jakiś czołowy bubek z literatów argentyńskich plus komitet z siedmiu innych plus sam Gombrowicz plus 21 (!) innych osób, współpracujących dorywczo przy przekładzie. Nieźle, co? Ale rzecz wywołała podobno furorę. Cały świat literacki Argentyny za łby się wodzi, a wszystkie czołowe pisma literackie twierdzą, że to najlepsza polska książka, jaka ukazała się w Argentynie i stawiają ją w rzędzie arcydzieł literatury światowej obok Procesu Kafki i Ulisessa Joyce’a. Kol. Ważyk powiedziałby oczywiście, że taką aprobatę mogła podobna książka zyskać tylko w faszystowskiej Argentynie, bo wiadomo – tamtejsze stosunki gospodarczo-społeczne implikują literaturę nonsensu. Burżuazja w rozsypce, lud ciemny i bez praw, dyktatura, kraj wydany na pastwę ciągłych rewolucji i uzależniony od kapitału USA – tam właśnie może powstać literatura przerażenia, negatywnego absurdu – i tam tylko może być jeszcze zrozumiała. Ale u nas, w odrodzonej Polsce Ludowej, która... itd. Głupi on jest jak but! A swoją drogą warto by napisać historię literatury przerażenia. Przecież dochodzi tu jeszcze Sartre! Zupełnie odmienna technika pisarska, nawet światopogląd, ale identyczne źródło: przerażenie, negacja, absurd, nonsens. – Wiadomość o przekładzie Ferdydurke jest z „Nowin Lit.”42; piszę Ci o tym, bo wiem, że nie czytujesz „Nowin”. Posyłam Ci też wiersz Lorca z tychże „Nowin”43; uważam go za bardzo silny emocjonalnie i bardzo zdyscyplinowany; był jeszcze drugi, ale gorszy.
Cóż więcej? Aha. Za mój ostatni artykuł w „Odrodzeniu”44 (wiesz, ten ze starszą panią) zostałem mocno opieprzony w „Rejsach” – niedzielnym dodatku kulturalnym „Dziennika Bałt[yckiego]” – w dziale przeglądu czasopism45. Zaczyna się to od słów: „Repertuar teatru «Wybrzeże» omawia w ostatnim numerze »Odrodzenia« w  w y j ą t k o w o   m ę t n y   s p o s ó b  K. Puzyna”. Dalej sypią się słowa: pięknoduchy, zamówienie społeczne itd., a kończy się okrzykiem: „I na Boga, więcej prawdziwych informacji o Wybrzeżu w czasopismach centralnych!”. Nie wiem, czego huj się czepia, bo wszystkie „wiadomości” były prawdziwe. Ale całość mię bardzo zdenerwowała głównie dlatego, że to istotnie – jest mętne, ten mój felieton. Pomieszałem tam, co teraz dopiero zauważyłem, zbijanie epitetu awangardowości i krytykę repertuaru Galla „jako takiego”, co w rezultacie mogło sugerować, że stosuję awangardowość jako własne kryterium do oceny teatru Galla. Tak właśnie zrozumiał wszystko ten huj, oczywiście idiotycznie, ale niestety miał pewne powody do takich sugestii, a nie powinien mieć. Mea culpa. Natomiast nie na żarty przeraziło mię zakończenie tych napaści, bo zacząłem się obawiać, żeby ktoś nie zaczął kopać pode mną dołków w „Odrodz[eniu]”. Z tego wszystkiego poszedłem więc do kierownika literackiego Galla, p. Barnasia46, który zresztą chciał mnie podobno „poznać” i zagraliśmy w otwarte karty. Wynik: zostałem zalegalizowany jako stały korespondent prasowy „Odrodzenia”, zajmujący się sprawami teatru na Wybrzeżu, będę miał wszelkie ułatwienia w widywaniu się z Gallem i z literatami, będę otrzymywał bilety na premierę i zostałem zaproszony na wszystkie próby generalne, a że, co najlepsze, Gall nie cierpi „obcych twarzy” na próbach, więc będzie na nich siedział tylko redaktor „Dziennika Bałt[yckiego]”, p. Barnaś i ja. Rozumiesz sam, jak się będę idiotycznie czuł. Ale cieszę się, że ta sprawa została uregulowana i zresztą z obopólną korzyścią (co miałem czelność wyłożyć p. Barnasiowi), bo mnie już nikt nogi teraz chyba nie podstawi, a z drugiej strony będę musiał jednak nieco oględniej krytykować Galla, więc teatr na tym zyska, a na recenzjach w „Odrodzeniu” bardzo nam oczywiście zależy. Jak tak dalej pójdzie, to jeszcze przed maturą zapiszę się do ZZLP! Wysłałem krytykę z Balladyny47, w przeciwieństwie do felietonowego artykułu poprzedniego, bardzo „teatrologiczną”. Nie wiem tylko, czemu nie zamieścili artykuliku o inauguracji nowej sceny, który puściłem już z miesiąc temu. Już chyba nie umieszczą48, a powinni byli, bo to ważne wydarzenie dla Wybrzeża. Ha, trudno! „Arkona”49 jeszcze mi forsy nie przysłała – piszę z awanturą! To skandal! – Pisz cholero!

Ket Puzyna

4 list. 47

 

8.

Napiszesz wreszcie, do pioruna, czy nie?!!

Ket

[kartka pocztowa z 11 grudnia 1947]

 

9.

Drogi Jasiu! Trochę zwlekałem z odpowiedzią ale „gdzie są bezmowne cierpienia – są wniebogłosy, bo są przemilczenia”50, jak mówi genialny, nieśmiertelny, jedyny Cypek Norwid. Wniebogłosy to dopiero będą – na maturze, bo niczego jeszcze nikt się z nas uczyć nie zaczął i prorokujemy sobie straszliwe nieszczęścia. Ale „bezmowne cierpienia” już są od dawna i to w związku z tym Krakowem. Primo: lekkie opory domowe – uzasadnione zresztą. Rozumiesz – w Toruniu miałbym mieszkanie bez kłopotu, dostawy żywności przez babkę, i – również bez wielkich kłopotów – zajęcie, które dałoby mi podstawę egzystencji. Co przemawia za Krakowem – wiesz sam. Przeciwko przemawia przede wszystkim to, że nie mam w Krakowie żadnego punktu zaczepienia. Finansowo rzecz przedstawiałaby się tak, że babcia ma zamiar spylić jakieś srebro (ok. 50.000) – to starczyłoby na pierwszych parę miesięcy. Pracę jakąś w międzyczasie znaleźć muszę, inaczej nie dam rady; tu w Oliwie, gdzie oboje z matką mamy mieszkanie, wikt i opierunek za darmo, zarabiane przez matkę 7 tys. – z trudem wielkim, ale starcza; na dosyłanie mi forsy do Krakowa nie starczy, jeśli nie będę miał sam czegoś zasadniczego [?] – przynajmniej 5000 na mc. Oczywiście najlepiej byłoby, gdybym się mógł gdzieś wkręcić do redakcji, ale trudno na to liczyć. Zarobki z pisania raczej się ograniczą, bo z Krakowa recenzyj do „Odrodzenia” pisać nie mogę – za dużo tam jest rzeczywistych literatów, żeby mi dali (z Torunia mógłbym!). Wszystko to razem wygląda niewesoło. Ale sądzę, że nie należy iść po linii najmniejszego oporu, a tym byłoby zdecydowanie się na Toruń. Najwyżej przepuszczę forsę babki i... osiądę w Toruniu, ale póki są szanse wygrania krakowskiej partii – rezygnować nie myślę. Chwilowo najgorszy problem – to mieszkanie. Masz kogoś w Krakowie? Myślę, że moglibyśmy wziąć pokój na spółkę – zmniejszyłoby to nam koszty – jak myślisz? W każdym razie ważne jest jedno: trzeba pojechać na miejsce i samemu polatać za mieszkaniem. Kiedy zdajesz maturę – którego? Wpadnę chyba do Torunia i pojechalibyśmy razem – chodzi o to tylko kiedy? Zresztą co do mnie muszę jeszcze znaleźć kogoś, u kogo mógłbym się zatrzymać przez te kilka dni w Krakowie, zebrać trochę pieniędzy (straszne!!) na jazdę i... chciałbym tak wycelować, żeby trafić na Jouveta51 – może bym się mógł dostać przez Marynę Broniewską52, muszę do niej napisać, żeby mię wkręciła na to przedstawienie (koniecznie!). C’est tout. Więcej chyba nic konkretnego nie wymyślę. Teraz Ty myśl, pisz i przedstawiaj swoje koncepcje.
Rozleniwiłem się potwornie. Nic mi się nie chce, a uczyć najmniej. W teatrze Gall wystawił Ferdinanda Trzech synów i córkę53, prawie szmirę [?], bulwarową komedię, nieposiadającą nie tylko wartości artystycznej, ale nawet tej francuskiej dobrej roboty. Niedramatyczna, rozwlekła, bez żadnych sytuacji scenicznych – samo gadanie, bez krzty humoru czy błyskotliwości i co najgorsza – tak beznadziejnie naiwna, ckliwa i  n u d n a, że diabli biorą. Że Gall się nie zna na literaturze, to wiedziałem, ale żeby tak nie mieć wyczucia scenicznego! Skandal! Muszę to objechać w „Odrodzeniu”54, tym bardziej, że prapremiera, a Breza, który jest obecnie redaktorem działu teatralnego, odpisał na mój [„kategoryczny”?] list, że obecnie proszą tylko o recenzje z prapremier polskich i nowości zagranicznych, gdzie indziej niegranych, a z innych przedstawień chyba jeżeli są wybitne in plus czy in minus. Z punktu widzenia „Odrodzenia” słusznie, z mojego mniej, bo urywają mi się zarobki (Gall już nic chyba nie zrobi ciekawego w tym sezonie). Jedynie Breza mię pocieszył nieco, bo napisał o mojej recenzji z Jakuba55, że jest „i ciekawa i tak dobrze napisana”, więc moja koncepcja mitu w Zawieyskim (którą Ci wykładałem) nie jest widać tak zła, a jeśli Breza stwierdza jeszcze, że dobrze rzecz jest napisana, to można [?] mieć nikłe nadzieje, że może gdzieś, kiedyś... Oby.
Zaczynam trochę czytać. Osiągnięcia w m.cu kwietniu: 1) Balzac – Stracone złudzenia, 2) Przybyszewski De profundis (historyjka o kazirodczej miłości, podlana kapitalnym sosem chuci, jaźni, duszy i tęsknicy. Oto kwiatek z tej oślej łączki młodopolskiej: „Na oślep rzucił się w wiry i zatory (!?) rozpienionej ekstazy lubieży”. I pomyśleć, że oni pisali to wszystko serio! Uśmiałem się serdecznie, 3) Claudel Zwiastowanie (L’annonce faite à Marie – misterium, przekład Iwaszkiewicza), 4) Rudnicki – Szekspir56 (wspaniałe!), 5) Kisielewski Zbrodnia w dzielnicy północnej57. O tym chcę Ci właśnie napisać. To kapitalna rzecz. Najklasyczniejsza, doskonale zrobiona powieść kryminalna, ale z tezą. Raczej z tezami nawet. Cytuję – 1) teza polityczna: „Republika daje życie milionom. Nędza, niesprawiedliwość, troski, praca nad siły – znam to doskonale. Od rana do nocy wysilamy się, aby to zmienić, poprawić, ulżyć im. Ale niech mi pan wierzy – to wszystko lepsze jest niż – tamto. Niż ci zbawcy świata, którzy chcą go przebudować z dziś na jutro, którzy chcą go zbawić promieniami profesora Galarda. Dobre chęci – powiecie? Oczywiście – ludzie zawsze mają dobre chęci – i tylko szatan ma złe chęci. Lecz dobra chęć nie może wyrażać się przez zbrodnię; prawda nie może posługiwać się – tyranią”. Ponieważ zrąb treściowy powieści stanowi walka o wynalazek prof. Galarda, mogący zapewnić władzę nad światem – walka między trzema organizacjami: nacjonalistyczną, masońską i „rewolucyjno-anarchistyczno-robotniczą” – więc cała teza polityczna, już w samym sformułowaniu antyrewolucyjna i  a n t y k o m u n i s t y c z n a  nabiera jeszcze ostrzejszego posmaku: faszyści i komuniści to jeden diabeł. Odważna książka. Breza w swej recenzji w „Odrodzeniu”58 bardzo się napocił, żeby nie powiedzieć tego, co stanowi właściwie istotę tej powieści. A co zaleca Kisielewski? „Służyć nadal, służyć prawu, służyć sprawiedliwości, służyć republice. I  n i e   m y ś l e ć   o   n i c z y m   w i ę c e j. To niepotrzebne”. Tak kończy się książka. Oczywiście to rada „dla mas”, nie dla rządu. 2) Teza religijna: „A ja – wierzę (w Boga – przyp. mój). I mimo to wziąłem tę zbrodnię na swoje sumienie (zamordowanie mordercy, drugiego spiskowca i niewinnego szofera przez sfingowanie wypadku samochodowego – przyp. mój). Innego wyjścia nie było – ja odpowiadałem za życie milionów – za ich spokój” (Minister). Ciekawe, bo z punktu widzenia etyki katolickiej to herezja. Ale tu wpadka – przecież to zaprzeczenie tego co autor powiedział (a raczej mówi parę wierszy dalej): „dobra chęć nie może wyrażać się przez zbrodnię”. Każdy może uzasadnić zbrodnię dobrem milionów – komuniści i faszyści też. To, że Minister powiada dalej: „Zbrodnia musi być ukarana – i   m o j a   t e ż   b ę d z i e   u k a r a n a” niczego nie rozwiązuje, raczej gmatwa. Bo jak ukarana – nikt się przecież o niej nie dowie, a kary w kategoriach mistyczno-religijnych nie ma chyba na myśli Kisielewski, bo słowa powyższe wypowiada już przy tezie politycznej. Coś tu nie klapuje. 3) Teza artystyczna: „W myśl reguł nowoczesnej powieści bohaterowie winni ukazywać swoje wnętrze  p o p r z e z   w y p a d k i   a k c j i  – inne rozwiązanie tej kwestii jest pono ze strony autora grzechem nie do darowania”. Jasne. Ale wszystkie te tezy, to jeszcze nie najważniejszy aspekt tej książki. Najważniejszy jest ten kapitalny precedens – wciągnięcie powieści kryminalnej w ramy literatury rzetelnej, wartościowej, a przede wszystkim – w ramy literatury  u s p o ł e c z n i o n e j. Co za możliwość oddziaływania politycznego i społecznego na najszersze rzesze czytelników, na masy!! Na tysiąc czytelników książkę Kisielewskiego przeczyta 800, gdyby tę samą tezę postawił Zawieyski w Drodze do domu np. przeczytałoby ją – 50. Gdybyż marxiści umieli wykorzystać to, co pokazuje im Kisiel! ha!
A dlaczego właściwie kryminalistyka jest tak poczytna? Dreszczyk emocji, zagadka? pewnie. Trupy? raczej nie; u Szekspira jest ich kupa, a więcej przeszkadzają niż pomagają – nawet tym najprymitywniejszym widzom. Wydaje mi się, że istotą powodzenia kryminalistyki jest jej ogromna –  d r a m a t y c z n o ś ć. A dla odbiorcy prostego niewyrobionego ta cecha jest szalenie atrakcyjna. Literatura elitarna, „smaczki” – to niezrozumiałe dlań. Ale kino, teatr – sztuki zakładające dramatyczność u podstaw, a priori – mają oddziaływanie najszersze. Ciekawe, że one pierwsze odkryły wartość ukazywania problemów polityczno-społecznych w osnowie kryminalnej, stanowiącej – dla tych sztuk – spotęgowanie dramatyczności własnej dramatycznością sensacyjną. Przykłady: Inspektor Priestleya59Monsieur Verdaux60 – pierwsze z brzegu.

        A teraz: – Dążymy do upowszechnienia literatury. Psychoanaliza, introspekcja – w powieści, estetyzm, refleksyjna liryka – w poezji – to nie to, co chcą i potrzebują marxiści. Cóż radzą, by zbliżyć powieść, poezję – i czytelnika? Bratny i Miłosz – dramatyzację poezji, Bieńkowski (w artykułach o powieści amerykańskiej – „Nowiny Lit[erackie]) – dramatyzację prozy powieściowej. I nacisk na rozwój teatru, i nacisk na kino. Konkluduję: czy nie należy wysunąć dramatyczności jako postulatu wobec wszelkiej literatury, pragnącej oddziaływać ideologicznie na najszersze kręgi widzów i czytelników? Ograniczam zagadnienie do literatury, bo można by jeszcze mówić o dramatyczności malarstwa i jej oddziaływaniu, a nawet (choć trudniej) o dramatyczności w muzyce. W malarstwie byłby to problem = Guernica – czy jabłka Cezanne’a, Topolski – czy Strzemiński? Doszłaby tu chyba i sprawa treści anegdotycznej w malarstwie. Ale to już odrębne zagadnienia. – A choć są tu bodaj błędy w sformułowaniach, sprawę warto przemyśleć! Napisz, co sądzisz o tym wszystkim.

Ket

30 IV 48 r.

 

10.

Poèmes sur soi-même

ESSAYS

Dédiées

à [słowo nieczytelne] Jean André de Błonsky

l’auteur de la même chose

par

Quète Pouzina

de l’Académie Cracovienne

Édition Casimir Vyca

Cracovie-Moscou

1949

 

I.

Obejrzałem Duviviera Jej pierwszy bal61. Des réflexions?
*
Zrozumiałem Historię jednego fraka. Także to, dlaczego mi się nie podobała. Także zjawisko zwane Duvivierem. Trzy sztuki złożyły się na srebrną muzę ekranu: literatura, malarstwo i muzyka. U Duviviera przelały [?] one – Maupassanta, Renoira i tango Notturno.
*
W pewnych rozsądnych granicach marxizm wydaje mi się odpowiedni dla moich poglądów czy raczej mojego podejścia do świata; w granicach, gdyż nie wierzę, aby jakakolwiek filozofia była całkowicie prawdziwa. Ten sceptycyzm i pseudorelatywizm jest u mnie klasowo uzasadniony: synkowie mieszczańskiej Francji przed 20 laty przeżyli właśnie identyczny wstrząs. Ale zbliżają mię do marxizmu nie Manifest komunistyczny (je n’ai pas lu) ani Historia WKP(b) (la même chose), ale drobiazgi: dżollerzy na Plantach, Balzac na wystawie, kwiaty na molo w Sopocie... Jej pierwszy bal to najgwałtowniejszy mój skok w kierunku marxizmu. 80,3 m! Na tle wulgaryzmów marxistowskiej propagandy wyświetlenie tego filmu u nas w roku 1949 jest pociągnięciem tak finezyjnym jak lot jaskółki, jak pukiel włosów na starym sztychu.
*
Mówiłem Ci kiedyś o mojej filozofii masek, o nieodkrywaniu swojego wnętrza całkowicie przed nikim, a fragmentarycznie – w coraz to przeciwny sposób, dezorientujący obserwatora. Mówiłeś słusznie o enigmie, która często kryje pustkę. Ale ja w owych fragmentach byłem często  c a ł k o w i c i e  szczery i otwarty, choć za dwa dni mówiłem co innego. Zrozumiałem tę sprawę, czy raczej skonstruowałem, po Duvivierze – związek zresztą luźny, proustowska filiżanka kawy. Spraw przytem jest więcej i ważniejszych. Oczywiście poznanie pełne jest możliwe tylko w zakresie nauk ścisłych, w innych – zawsze będzie względne i niedokładne. Ale najbardziej względne jest w zakresie introspekcji. Wnętrze moje zawsze wygląda jak album płócien tego samego krajobrazu malowanego przez różnych malarzy, od impresjonistów do abstrakcjonistów i postkubistów; zależy tylko, na której jestem stronicy. Przeżycia i nastroje dyrygują oświetleniem, a wiadomo, ile efektów można wydobyć reflektorem z jednej dekoracji teatralnej; to inna zresztą formuła tej samej sprawy. Obserwując innych, możesz dostrzec sam krajobraz, własne reflektory nie deformują widzenia; to warto. Ale z albumu malarskiego nie otrzymasz poznania w zakresie swego krajobrazu. Dlatego człowiek wolny i syty może go z przyjemnością przeglądać – mówię o albumie – ale obserwator wojskowy odrzuci go z politowaniem: on potrzebuje mapy. A jeśli mapa jest nieosiągalna, obrazki mu nie pomogą. Dlatego babrać się w sobie nie warto. A ty, mój mieszczański psychologisto? Będziesz odkrywał własne Ja, by zapisać nimi karnecik balowy Krystyny de..., i gonić za nimi po świecie?*62

Cristine de... de quoi? Ani w ząb nie mogłem sobie przypomnieć nazwiska bohaterki Duviviera. Siedzieliśmy na tarasie sopockiego Grandu spoglądając na morze przeciągające się sennie i zielono w ostrym świetle słońca, rozjarzonego gwiazdą wśród gwiazdek butelki Martela. Zagadnąłem Janka Kotta. „Je ne sais pas mieux” – odrzekł patrząc w bezkres horyzontu poprzez złotawy płyn kieliszka – „J’ai oublié aussi, comment s’appelait son mari. Mais je la connais. Elle – elle est née de la Merde Bourgeoise”. „Że też ty zawsze tak musisz wulgaryzować” – powiedziałem z wyrzutem. Zapadła cisza. „No, kto wie” – mruknął w zadumie Kazio Brandys, obserwując powietrzną woltyżerkę samotnej mewy – „czy Stendhal lub Balzac nie byli potężnymi wulgaryzatorami w stosunku... choćby... do – drogocennej! – literatury okresu Regencji...”. Urwał jednak, nie osiągając zamierzonego wrażenia nawet zamyślonym pauzowaniem. Wszyscy obecni czytali jego artykuł w „Kuźnicy” z 14 sierpnia, wiedzieli więc – zresztą i skądinąd – że nie wymyślił tego ani sam ani na poczekaniu. Tylko „Moda i Życie Praktyczne” obdarzywszy go kiedyś nagrodą za doskonały amerykański krawat, nadal darzyła względami biednego Kazia; ale tam go nie czytano. Z gorzkim uśmiechem sięgnął po papierosa i zatopił się na powrót w kontemplowaniu mewy. „Pozwólcie mi pomyśleć” – rzekł śp. Emil Breiter, dłubiąc w zębach wykałaczką. Znowu zapadła cisza omdlewająca jak powietrze wokoło.
Nieodżałowany śp. Tadek Żeleński uśmiechnął się lekko. Opalił się nad morzem i schudł, czarne siwiejące włosy błyszczały młodością. Otrzymał właśnie w związku z aferą Watykańską Państw. Nagrodę Literacką za swoją publicystykę antyklerykalną, a „Książka” poleciła nam zbadać – pod nadzorem Jaszcza – życie seksualne ks. Gurgacza. „Nie wiem, czy Janek nie ma racji” – powiedział przekornie.
„No, nie!” – rzuciłem wyzywająco – „To marxistowska brutalność w krytyce prowadzi do podobnych...”. Nie dał mi dokończyć. „Posłuchaj” – powiedział – „Pomyślmy, śladem Emila. Jaka jest treść filmu? Pani wychodzi w świat jako 16-latka. Jest piękna, ale ma przewrócone w głowie, więc jest zimna. Ganiają za nią stada kawalerów, strzelają się i topią z rozpaczy – ona nic, kokietuje tylko. Może naczytała się jakichś Kochanek bezlitosnych czy innych romansidełek. Wydają ją za mąż rodzice szalenie bogato, opływa we wszystko, chodzi wśród żywych landszaftów włoskiego pejzażu; ale męża oczywiście nie kocha. Niemniej wszystko jest dobrze, póki mąż nie umrze; dopiero wtedy kociątko zauważa, że żyje bez celu, zaczyna żyć wspomnieniami pierwszego balu. Sprawa jest jasna: Christine się starzeje, zbliża się okres climacterium; wprawdzie ma ona dopiero 36 lat, ale śmierć męża oraz życie w bezczynności mogły pewne procesy przyspieszyć, choćby tylko na terenie psychiki. Kociątko chce odszukać marzenia; bierze w rękę karnecik z nazwiskami, kupę pięknych toalet i jedzie. Jeździ po całym świecie, wyobraź sobie co takie poszukiwania kosztują – takie kaprysy miewają tylko kobiety „klimakteryczne”, albo szesnastolatki, ale te nie mają odwagi na ich realizację. Oczywiście marzenia są nie do odszukania, zamiast nich traci Christine złudzenia – nareszcie zresztą! I co robi? Znajduje sobie żygolaka. Szesnastoletniego syna jednego ze swych niedoszłych amantów. Ożywają wspomnienia, koteczka ma już cel w życiu, ubiera i stroi swego „chrzestnego synka” (to też [nieczytelne], pamiętasz chyba mój wierszyk o „braciszku ciotecznym”? – tam zresztą było naprawdę, tu ze względu na moralność) i prowadzi go na pierwszy bal. Wyjście z sytuacji dla niej zresztą najrozsądniejsze w świecie: dla kobiety rozpieszczonej, bogatej, bez zajęcia i zainteresowań, a niezbyt młodej, taki żygolak jest moralnym i fizycznym odrodzeniem. Nic tak dobrze nie robi kobietom w okresie przedklimakterycznym, jak taka półmacierzyńska miłość i te trochę hormonów. „Ty, Lolo” – zwrócił się na chwilę do Irzykowskiego, w zadumie gładzącego brodę – „powiesz zaraz, że jedynego żądam od świata: żeby się ludzie mogli swobodniej tentegować. Ale przysięgam Ci, że i Tobie by się zdało trochę hormonalnej pożywki; nigdybyś tak nie stetryczał, gdybyś sobie częściej popierdolił. Wracając jednak do naszego tematu...” – Zasiadł się wygodniej w fotelu, wyciągając nogi – „czy Ci to wszystko nic nie mówi?”.
Odwróciłem głowę. Słońce zachodziło, krajobraz rozmazywał się w konturach, topniał w obrazek Renoira. Promienie oświetlały jaskrawo na plaży czerwoną plamę kobiecego kostiumu, poza tym wszystko było blade i pastelowe. „Dobra kompozycyjnie” – rzekł półgłosem znany formalista Dunikowski. Spojrzałem na Kotta. I sięgając z zażenowaniem po zapałkę, powiedziałem powoli: „Tak, Janek jednak miał rację. To chyba z tej rodziny”.

Uściśnienia. Ton forçat-marxiste

13 VIII [1949]

 

11.

Drogi Jasiu

Nie obrażaj się, że nie wpadłem do Ciebie w Toruniu powtórnie, ale jakoś mi się nie chciało – zresztą pętałem się po knajpach z paczką Czechów i Andrzejem Bołtuciem, więc nie miałem kiedy. Przesyłam liryczne wylewy Luisa63 o Schulzu64 – przeczesz [?] to trochę i odsyłaj razem z Gombrowiczem. Gombrowicz musi być na 20-go gotów, bo trzeba to jeszcze przejrzeć, poprawić, ułożyć, pokazać Wyce, omówić zakończenie i przepisać w 10 (!) egzemplarzach, a na 1-go ma już być w Warszawie, bo inaczej w ogóle nie pójdzie. Zbyszek Wasilewski mnie tu pili jak cholera, żebym się spieszył. Całość pewnie do „Twórczości” pójdzie, bo cały 1 numer ma być na prace zjazdowe. Haruję jak osioł – piszę Janosika i czytam Witkacego. Mach wykańcza skrzynię z wazeliną, którą sprowadził na moją cześć – w rezultacie propozycje od Balickiego, Jaszcza, nowa reklama w „Dz[ienniku] Polskim” („Przegląd wydarzeń teatr. w  r e w e l a c y j n y m   ujęciu krytycznym K.P.” – zeźliłem się o „rewelacyjne”, to już niesmaczne!), tudzież nadzieje, jakie mi robi Zbyszek Wasil. na robotę w IBL-u warszawskim i mieszkanie – o tym pogadam z Żółkiewskim na zjeździe. Aha, jeszcze Hertz w „Kuźnicy” się zachwyca, choć mię przechrzcił na Krzysztofa. Zakładam teczkę z wycinkami z prasy, pod tytułem „Kariera panny Mary”65. Poza tym kwitnie życie erotyczne, też mnóstwo zmian i przesunięć personalnych. Poza tym reforma studiów na UJ. Poza tym opisówki chyba nie będę zdawał, bo nie ma kiedy. Poza tym pisma urzędowe dla Jana Błońskiego przychodzą stale na Warszawską 1 i Andrzej66 stwierdza z rozpaczą, że sobie wyprasza. Poza tym „zusammen do dupy” – jak mówi Krysia67. Pa.

        Ket

[niedatowany, przed grudniem 1949]

 

12.

Błoński – napisz coś, bo się diablo nudzę. Jak nie masz o czym, to spłódź (spłudź? spłuć? zpłuć?) recenzję z poemy, którą stworzyłem z nudów. Zresztą nie patrz na mnie z litością – jaźń wcale się nie zarwała, a poetą nie będę, to tylko tradycja „L’Ombre’u” i rozpacz, bo siedzę nad recenzją z „Zielonego gila”68 od trzech (3!) dni i gówno. Wspaniała partyjna krytyka Jądrusia we „Wsi” i Jędrzejczyk w ogniu rewolucji też mnie nie zdołali zapłodnić duchowo. Jędrzejczyk ma psa, który się zowie Tymoteusz – ślicznie zresztą, ale Andrzej twierdzi, że to rodzinna obsesja imion (Olimpia, Marlena, Olgierd, Tymoteusz, jeszcze Natalia na dokładkę). Spotkałem Emi69 – brudna, zmęczona i opalona, jedzie jakoby do Zakopanego, ale przedtem zdaje coś tam. Chodzimy do Włodków na kawę i opowiadamy sobie kiepskie dowcipy. Balicki70 opowiadał mi lepsze – z nagród państwowych. W dziale teatralnym nic nie dostał Dąbrowski71, a że on chce na gwałt robić karierę, więc zaczął się pieklić, wyciągać swoją „Balladynę”72: że koncepcja, że wysiłek, że mimo trudności z obsadą, że Matkę musi grać suflerka itd. Sokorski posłyszał to ostatnie i zapalił się: suflerka gra Matkę, niesłychane, wspaniałe, awans społeczny!!! Dali nagrodę Janikowskiej73. Witz w tym, że baba jest teraz na ogół suflerką, ale swoją pierwszą rolę miała już jako Isia w prapremierze „Wesela”. Stara aktorka! Czy nie cudne? Cały Sokorski w tym zresztą siedzi.
Przesyłam Ci jakiś list. Do 5 chyba w tym Krakowie zasranym przesiedzę. Baw się dobrze i zrób w sierpniu większą ilość forsy, bo będziesz mnie musiał do spółki z Andrzejem utrzymywać we wrześniu, ponieważ kując do tych dwóch egzaminów nie będę mógł pisać, a forsa mi się do tego czasu wyczerpie. Pa

        Puzyna

 

[Niedatowany, przed sierpniem 1950 – zapewne lipiec; pisane ołówkiem]   

  • 1. Edycja została przygotowana w ramach prac nad projektem finansowanym ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji numer DEC-2012/05/N/HS2/01278.
  • 2. Władysław Tatarkiewicz Historia filozofii, Czytelnik, t. I, Warszawa 1946.
  • 3. Jan Dembowski Psychologia zwierząt, Czytelnik, Warszawa 1946.
  • 4. Jerzy Zawieyski „A dzieje się to gdzieś, skoro się nie śni”, „Teatr” nr 6-7/1946. Zawieyski wychodził od założenia, że „wielka twórczość dramatyczna rodzi się na przecięciu walki o świat wartości, którym żyje epoka” i tezę tę starał się udowodnić.
  • 5. Na warsztacie teatralnym, tamże. 1) Anna Świrszczyńska Na marginesie „Orfeusza”, 2) Wilam Horzyca O inscenizacji „Orfeusza”, 3) Stefan Srebrny O „trudnej” sztuce Anny Świrszczyńskiej (odczyt wygłoszony przed mikrofonem Polskiego Radia), tamże. Ad 1) Por. list 2 i streszczenie tego tekstu autorstwa Puzyny; ad 2) Horzyca w swoim uzasadnieniu wskazywał na ryzyko przekształcenia dramatu Świrszczyńskiej w inscenizację niemalże rewiową i wiązał to ściśle z przeświadczeniem o zasadniczym liryzmie tego tekstu, który należało poddać kontroli.
  • 6. Krystyna Grzybowska Z życia teatru. Kronika krajowa. Kraków, tamże.
  • 7. Obok Obłoku ukazał się w tym numerze także wiersz Strbskie Pleso; „Odrodzenie” nr 5/1947.
  • 8. Jerzy Zawieyski Noc Huberta, Czytelnik, Warszawa 1946.
  • 9. Jerzy Zawieyski Droga do domu, Czytelnik, Warszawa 1946.
  • 10. Żeglarz Jerzego Szaniawskiego, reżyseria Iwo Galla, Teatr Wybrzeże w Gdyni, premiera 6 lutego 1947.
  • 11. Mowa o „pierwszym konkursie literackim dla czytelników «Odrodzenia»”, ogłoszonym przez redakcję w numerze 6 /1947: „którą książkę dwulecia 1945-1946 uważam za najlepszą”. Dla uczestników przewidziano zarówno nagrody pieniężne, jak i wyróżnienia książkowe. Wyniki ankiety zostały opublikowane w numerze 9/1947: najwięcej głosów zdobyło Z kraju milczenia Wojciecha Żukrowskiego (1591 głosów), następne w kolejności były Mury Jerycha Tadeusza Brezy (1450) i Noc Jerzego Andrzejewskiego (1302). Wspominana przez Puzynę Szmaglewska zajęła jako autorka Dymów nad Birkenau czwarte miejsce. Tekst Błońskiego – zachowany w archiwum – nigdy nie był publikowany.
  • 12. Janina Pregerówna Poezja po wojnie, „Odrodzenie” nr 7/1947.
  • 13. A więc jednak drukować!, „Przekrój” nr 91/1947. Ankieta dotycząca sensu drukowania dramatów została ogłoszona w „Przekroju” nr 84/1947 – jak wyjaśniała redakcja – „z okazji ukazania się Święta Winkelrida J. Andrzejewskiego i J. Zagórskiego”. Puzyna bardzo stanowczo opowiadał się za taką praktyką, argumentując, że wielu odbiorców ma utrudniony dostęp do teatru (ze względów finansowych, ale także z racji ograniczonych możliwości repertuarowych tychże). Uważał, że publikowanie tekstów sprzyjałoby poszerzaniu świadomości widza i umożliwiałoby mu wyrobienie sobie szerszego poglądu na całokształt twórczości scenicznej. Wśród pozycji, które w pierwszej kolejności powinny zostać ogłoszone drukiem, wymieniał Horyzont Afrodyty Stefana Flukowskiego, Męża doskonałegoMasława Jerzego Zawieyskiego, Orfeusza Anny Świrszczyńskiej, Dwa teatry Jerzego Szaniawskiego i Homera i Orchideę Tadeusza Gajcego.
  • 14. „Odrodzenie” zostało przeniesione do Warszawy w marcu 1947 (redakcja podawała później termin: „z dn. 1 kwietnia”). W tym samym czasie w stolicy zaczął się również ukazywać nowy, konkurencyjny tygodnik – redagowane przez Jarosława Iwaszkiewicza „Nowiny Literackie”, jawnie nawiązujące do linii redakcyjnej „Wiadomości Literackich”. Ta zbieżność terminów nie była zupełnie przypadkowa, świadczyła ona bowiem o rozpoczynającym się powoli procesie centralizacji życia kulturalnego oraz o dążeniu do tego, by Warszawa – zupełnie wyjałowiona pod względem kulturalnym po upadku powstania – zyskała na powrót status najważniejszego ośrodka w kraju.
  • 15. Maria Dąbrowska O pewnej krytyce, „Odrodzenie” nr 10/1947. Dąbrowska polemizowała przede wszystkim z opiniami Zawodzińskiego dotyczącymi bezpośrednio jej dramatu Stanisław i Bogumił, ale jej uwagi miały szerszy charakter: były nawoływaniem o zachowanie określonego poziomu komentarza krytycznoliterackiego, jak to określała sama autorka – „odpowiedzialności krytyki”. Dąbrowska traktowała przy tym swojego oponenta dość protekcjonalnie – określała go mianem „figlarnego krytyka” i nie tylko wytykała mu szereg niekompetencji merytorycznych (zawężone rozumienie realizmu, narzucanie literaturze zobowiązań ideologicznych), ale wprost zarzucała brak życzliwości oraz naruszanie prawideł sztuki.
  • 16. Karol Wiktor Zawodziński Rzut oka na literaturę 1945 r., Związek Zawodowy Literatów Polskich, Poznań 1946.
  • 17. Jarosław Iwaszkiewicz Nowa miłość i inne opowiadania, Czytelnik, Warszawa 1946.
  • 18. Tadeusz Kwiatkowski Lunapark, Czytelnik, Kraków 1946.

  • 19. *Znaczy innymi słowy: Patronie wariatów, sam niespełna rozumu! (dopisek Puzyny)
  • 20. Strzeżmy się nowopotworów! – Julian Tuwim Cicer cum caule, czyli groch z kapustą.
  • 21. Wilhelm Mach Wycieczka z cyrku do nieba, „Odrodzenie” nr 11/1947. ciekawe przyczynki do tej książki wnosi Zagórski Jerzy Zagórski „Lunapark”, „Tygodnik Powszechny” nr 12/1947.
  • 22. Kazimierz Wyka Wszystkie lata emigracji, „Odrodzenie” nr 11/1947., więc oczywiście szanowny „Tygodnik” natychmiast poświęcił również stronicę recenzji (Starowieyskiej-Morstinowej) z Pruszyńskiego Zofia Starowieyska-Morstinowa Wielki reportaż, „Tygodnik Powszechny” nr 12/1947.
  • 23. Jerzy Zawieyski Dzień sądu. Dramat w 8-miu obrazach, tamże.
  • 24. Bogdan Ostromęcki Poezja współczesna, „Stolica” nr 10/1947. Ostromęcki w tym tekście tworzył popularno-naukową wykładnię ewolucji poezji (zarówno europejskiej, jak i polskiej) w okresie międzywojennym; jego wypowiedź miała przy tym wyraźnie stronniczy charakter. Stawiając – złośliwie wypunktowaną przez Puzynę jako przykład nieuctwa – tezę o symbolizmie jako prekursorze wszystkich nowoczesnych tendencji w poezji, autor tego artykułu stanowczo odmawiał jakiejkolwiek wartości późniejszym poszukiwaniom futurystycznym, nieco życzliwiej zaś patrzył na osiągnięcia ekspresjonistów i szeroko rozumianych formistów. Jego lakoniczny szkic wpisywał się zasadniczo w proces powojennej likwidacji awangardy, która okazywała się tendencją przebrzmiałą – stąd tezy o epigonizmie młodych przedstawicieli „szkoły krakowskiej” (między innymi Różewicza) oraz obrona pozytywnego zjawiska, jakim miał być klasycyzm.
  • 25. W małym domku Tadeusza Rittnera, reżyseria Iwo Galla, Teatr Wybrzeże w Gdyni, premiera 14 grudnia 1946. Załącznik się nie zachował.
  • 26. Osoba nieznana.
  • 27. Roman Kołoniecki – poeta i tłumacz literatury francuskiej, w tym zwłaszcza poezji Paula Valéry’ego.
  • 28. Wesele Stanisława Wyspiańskiego, reżyseria Wilama Horzycy, Teatr Ziemi Pomorskiej w Toruniu, premiera
    2 kwietnia 1947.
  • 29. Joachim Lamża – aktor i śpiewak, w Weselu występował w roli Jaśka (i Rycerza Czarnego).
  • 30. Romeo i Julia Williama Shakespeare’a, reżyseria Wilama Horzycy, Teatr Ziemi Pomorskiej w Toruniu, premiera 14 maja 1947. Puzyna omawiał ten spektakl szczegółowo w „Nowinach Literackich”.
  • 31. Karol Kuryluk – dziennikarz i wydawca; przed wojną założyciel i redaktor naczelny lwowskich „Sygnałów” (1933-1939), po wojnie – twórca i redaktor naczelny „Odrodzenia” (1944-1948). Propozycja Kuryluka dotyczyć musiała rubryki, która funkcjonować będzie w „Odrodzeniu” pod nazwą Z teatrów Wybrzeża. Przygotowywane przez Puzynę sprawozdania z życia teatralnego regionu najpierw uzupełniały, następnie zaś właściwie zastąpiły wcześniejsze doniesienia Mariana Brandysa, prowadzącego autorską kolumnę List z Wybrzeża (niedotyczącą jednak bezpośrednio teatru). W „Odrodzeniu” Puzyna publikował od początku pod pełnym nazwiskiem, nie pod pseudonimem.
  • 32. Stefan Śledziński – muzykolog i pedagog, przed wojną wykładowca w Konserwatorium Warszawskim, w latach 1946-1949 kierownik artystyczny Filharmonii Bałtyckiej w Gdańsku.
  • 33. Poetką hermetyczno-sympatyczną Konstanty Ildefons Gałczyński nazywał Hermenegildę Kociubińską, jedną z bohaterek Teatrzyku Zielona Gęś, który w latach 1946-1950 ukazywał się na łamach „Przekroju”. Nawiązania do Gałczyńskiego – na poziomie ukrytych w tekście odniesień oraz bezpośrednich przywołań – są jedną z najbardziej charakterystycznych cech języka prywatnego Puzyny i Błońskiego z tego okresu i bardzo często stanowią ironiczne podsumowanie odczuć, ambicji i aspiracji obu stron.
  • 34. Konstanty Puzyna Romeo bez glicynii, „Nowiny Literackie” nr 23/1947. Puzyna omawiał w tym tekście toruńską inscenizację Romea i Julii w reżyserii Horzycy, zwracając przede wszystkim uwagę na jej eksperymentalny i antyromantyczny wymiar, uwypuklający – jego zdaniem – aktualność tego tekstu. Opowiadając się stanowczo po stronie nowoczesnego teatru, krytyk budował tu przeciwstawienie dwóch romantyzmów: w jego koncepcji Horzyca miał zrywać z „ckliwym sentymentalizmem”, charakteryzującym wiele innych adaptacji Shakespeare’a, „z owymi glicyniami, balkonikami, okieneczkami i resztą tych «uroczych» rekwizytów, bez których większość starszych pań nie wyobraża sobie Romea”, a więc z „romantyzmem starych ciotek”, w zamian twórczo nawiązując do tradycji „wielkiego romantyzmu polskiego, romantyzmu Mickiewicza i Malczewskiego”. O nowoczesności rozwiązań scenicznych proponowanych przez Horzycę miało przesądzać umiejętne operowanie dysonansem i spięciami dramatycznymi; efekt ten wzmacniały zaś i uwypuklały – zdaniem komentatora – scenografia Leonarda Torwirta oraz oprawa muzyczna przygotowana przez Henryka Czyża, w obu wypadkach oparte na sprawnym wykorzystaniu awangardowych środków wyrazu. W podsumowaniu Puzyna puentował: „[...] ten swoisty amalgamat współczesności z elementami teatru elżbietańskiego, wtopiony[mi] weń całkowicie, a jednak niezagubionymi – obok tego zaś ukazanie w pełni możliwości rozwiązania najtrudniejszych nawet zagadnień scenicznych teatru dzisiejszego przez zastosowanie genialnie prostych środków sceny szekspirowskiej – oto najcenniejsze osiągnięcie toruńskiego eksperymentu”.
  • 35. Por. list Horzycy do Puzyny z 12 sierpnia 1947, w którym reżyser opisywał kształt planowanej inicjatywy: „zamierzam wydawać pismo teatralne mające charakter programu dla obydwóch teatrów, w Toruniu i Bydgoszczy. Ma się to nazywać «Maska. Pomorskie pismo teatralne» i do pracy w tym piśmie serdecznie pana zapraszam. Wielkość jego będzie mniej więcej taka, jaką posiadają «Listy z Teatru», ale objętościowo szczuplejsze, gdyż około szesnastu stron. Omawiane tam będą oczywiście przede wszystkim sztuki, które wchodzą na obie te sceny”.
  • 36. Yves Tanguy – amerykański malarz francuskiego pochodzenia, związany z surrealizmem.
  • 37. Nie zachował się załączony do listu tekst Błońskiego, ale na podstawie dalszego wywodu Puzyny można przypuszczać, że chodzi o uwagi dotyczące świeżo wówczas wydanego Niepokoju Różewicza, włączone później do pierwszego opublikowanego szkicu krytycznego Błońskiego poświęconego temu poecie; zob. Jan Błoński Poezja Różewicza, „Twórczość” nr 7/1949 (tam między innymi rozwinięcie cytowanych przez Puzynę fragmentów dotyczących liryki Przybosia).
  • 38. Józef Maśliński – poeta, krytyk literacki i teatralny, reżyser i publicysta, w młodości członek grupy literackiej Żagary. Bezpośrednio po wojnie Maśliński był jednym z organizatorów życia kulturalnego w Toruniu (do 1947 roku), współpracował wówczas z Teatrem Ziemi Pomorskiej, gdzie wystawił między innymi Starą cegielnię Iwaszkiewicza, Ożenek Gogola i kilka tekstów Fredry.
  • 39. Tytuły wierszy Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego.
  • 40. Rhys Huyghes Czas absurdu, „Twórczość” nr 9/1947.
  • 41. Jean Giraudoux Sodoma i Gomora. Preludium, przełożył Julian Rogoziński, „Nowiny Literackie” nr 26/1947.
  • 42. Kronika zagraniczna: Argentyna. „Ferdydurke” Gombrowicza po hiszpańsku, „Nowiny Literackie” nr 36/1947. Puzyna parafrazował tekst tego anonimowego doniesienia, które – choć wyraźnie życzliwe Gombrowiczowi – utrzymane było jednak w bardziej informacyjnym i neutralnym tonie. Podawana przez autora listu wiadomość o tłumaczach jest nieprecyzyjna: „Nowiny” informowały, że książka „została przetłumaczona przez autora przy współpracy komitetu złożonego z czterech pisarzy kubańskich i argentyńskich, pod przewodnictwem […] Wirgiliusza Piniery”, dodając, że w tym projekcie miało jeszcze „mniej lub więcej dorywczy udział 21 (sic!) osób ze środowiska artystycznego B. Aires”.
  • 43. Załącznik do listu się nie zachował, nie wiadomo więc, który tekst miał na myśli Puzyna; w tym numerze publikowane były dwa utwory Lorki – Mała balllada o trzech rzekachLament – w przekładzie Miłosza.
  • 44. Konstanty Puzyna Z teatrów Wybrzeża: U progu nowego sezonu, „Odrodzenie” nr 43/1947. Wywód w tym tekście prowadzony był dwutorowo. Z jednej strony Puzyna – wykorzystując jako pretekst rozpoczęcie nowego sezonu – dokonywał zwięzłej rekapitulacji osiągnięć sceny prowadzonej przez Iwo Galla; koncentrował się na zagadnieniach doboru repertuaru oraz znaczeniu teatru dla życia kulturalnego regionu. Z drugiej strony zaś – między wierszami formułował on wyraźnie swoisty manifest, starał się jasno sprecyzować wyznaczniki teatru eksperymentalnego na polskim gruncie. Zżymał się na nadużywanie kategorii „eksperymentu” i „awangardy”, uważał, że zbyt pochopne szafowanie tymi etykietami sprawia, że tracą one rzeczywiste znaczenie. „W półświatku literackim – ironizował – słowo «awangarda» jest obecnie słowem równie obiegowym jak «demokracja»: przyczepia się je wszędzie, gdzie nie należy. Miano awangardowego łączyło się z każdym poetą, któremu przypadkiem do «serce» nie pasuje «w rozterce», ale na przykład «widelce». W rezultacie zaciera się różnica między poetą istotnie awangardowym, jego kiepskim naśladowcą, i poetą własnego, choć wcale nie «awangardowego» stylu. Podobnie rzecz ma się z teatrem.” Pozostając wciąż przy przykładzie teatru Galla, młody krytyk odnosił się do oceny Tadeusza Peipera, który zarzucał temu reżyserowi przesadne przywiązanie do „teatru formy” i lekceważenie tym samym innych wymiarów sztuki teatralnej. Puzyna tę myśl rozwijał, na nowo definiując dla siebie używane terminy: awangardowość w teatrze sprowadzał do kwestii samych poszukiwań formalnych na poziomie techniki i starannie odgraniczał ją od rzeczywistego eksperymentu, który miałby być syntezą nowej formy i treści, to znaczy – połączeniem wynalazczości oprawy scenicznej i gry aktorskiej z odwagą i świeżością interpretowanego (współczesnego) tekstu. Konkludował: „Jeżeli atakuję repertuar Galla [Puzyna wytykał mu na płaszczyźnie doboru dramatów daleko idącą zachowawczość – M.Sz.], to wyłącznie ze stanowiska teatru eksperymentalnego. Zadaniem jego jest przecież nie tylko eksperyment formalny. Zadanie jego – to ukazywanie w nowej, twórczej formie odważnych, ciekawych, prekursorskich sztuk. [...] U Galla sztuk takich prawie nie było. Repertuar nie dorósł do ram, w które go oprawiono”.
  • 45. [b.a.], Z czasopism, „Rejsy. Ilustrowany dodatek Dziennika Bałtyckiego” nr 27/1947. Puzyna radykalizował sens tej krótkiej notki, która – choć utrzymana w wyraźnie protekcjonalnym i nieżyczliwym tonie – sugerowała głównie tyle, że – żądając teatru eksperymentalnego – krytyk zapomina o oczekiwaniach publiczności. Spór rozgrywał się jednak de facto przede wszystkim na płaszczyźnie estetycznej: anonimowy autor wytykał bowiem Puzynie, że ten w swoim zacietrzewieniu chciałby, by repertuar został całkowicie zdominowany przez „współczesne i awangardowe sztuki” i podkreślał, że Gall zachowuje rozsądek, wybierając „rzeczy współczesne i historyczne – bardziej śmiałe i zwyczajne teatralne sztuki; nawet komedię muzyczną”.
  • 46. Kazimierz Barnaś – w latach 1948-1950 kierownik literacki Teatru Wybrzeże.
  • 47. Konstanty Puzyna Z teatrów Wybrzeża: „Balladyna” odkrywcy, „Odrodzenie” nr 49/1947. Puzyna analizował w tym tekście Balladynę Słowackiego w reżyserii Iwo Galla (Teatr Wybrzeże w Gdyni, premiera 27 października 1947), szczegółowo przyglądając się zaproponowanym rozwiązaniom scenicznym i zestawiając je z autorską wykładnią metodologiczną, za jaką uznawał Budowniczego tła scenicznego. W podsumowaniu bardzo mocno podkreślał, iż uważa Balladynę nie tylko za najlepszy ze spektakli wystawionych na gdyńskiej scenie, lecz także dostrzega w niej „najpełniejszy wyraz poglądów i teoryj Galla – poszukiwacza nowego teatru”, pozwalający na powiązanie jego sposobu myślenia o tym medium z koncepcją teatru monumentalnego.
  • 48. Artykuł został opublikowany: Konstanty Puzyna Z teatrów Wybrzeża: Inauguracja nowej sceny, „Odrodzenie” nr 48/1947. Puzyna informował w nim czytelnika o uruchomieniu (również pod dyrekcją Iwo Galla) Teatru Kameralnego, który z założenia miał prezentować lżejszy repertuar, i detalicznie relacjonował prapremierę spektaklu Genewa, Paquis nr 10 Marii Morozowicz-Szczepkowskiej (reżyseria Haliny Gallowej, premiera 15 października 1947). W omówieniu tym uwagę zwraca wyczulenie Puzyny na wymogi sceny: wytyka on autorce sztuki, że przeładowawszy – w imię weryzmu – tekst nic niewnoszącymi dialogami oraz fragmentami obszernie cytowanej korespondencji Słowackiego, zapomniała o tym, co napędza teatr: o akcji. Podsumowuje złośliwie: „Autorka notuje urywek życiorysu Słowackiego, notuje wiernie – to wszystko. Tym gubi sztukę. Bo sztuka biograficzna, pretendująca do wartości artystycznych – to trochę jak kompot z brzoskwini; może go robić tylko bardzo wytrawny kucharz. Inaczej będzie przypominał Genewę, Paquis nr 10: kilkanaście kawałków surowego owocu, tonących w wodnistym, słodkawo-mdłym syropie”.
  • 49.   Miesięcznik (potem kwartalnik) poświęcony kulturze i sztuce, ukazywał się w Bydgoszczy w latach 1945-1948. „Arkona” była jednym z najwcześniej utworzonych czasopism kulturalnych po wojnie i jak wiele z nich miała podwójne ambicje: chciała zarazem zachowywać charakter wyraźnie lokalny, jak dostarczać informacji i komentarzy dotyczących zjawisk ogólnopolskich. Redaktorem naczelnym pisma był Marian Turwid. W liście mowa najpewniej o wynagrodzeniu za tekst Puzyny Wokół Szekspira na Pomorzu („Arkona” nr 9-10/1947).
  • 50. Wyimek z Assunty Cypriana Kamila Norwida, przez Puzynę cytowany w zapisie o zmienionej interpunkcji.
  • 51.   Louis Jouvet – francuski aktor i reżyser teatralny. Zespół Jouveta pod koniec maja 1948 przyjechał do Polski z inscenizacją Szkoły żon Molière’a, była ona wystawiana w Warszawie i w Krakowie.
  • 52. Maryna Broniewska – wpierw choreografka, później głównie reżyserka teatralna. Puzyna znał ją prawdopodobnie jeszcze z okresu toruńskiego, współpracowała ona bowiem z Horzycą w latach 1946-1947, gdy ten był dyrektorem Teatru Ziemi Pomorskiej w Toruniu.
  • 53. Trzech synów i córka Rogera Ferdinanda, reżyseria Iwo Galla, Teatr Wybrzeże w Gdyni, premiera 15 kwietnia 1948.
  • 54. Konstanty Puzyna Kwiaty i chwasty, „Odrodzenie” 1948, nr 24/1948. Puzyna potępiał zarówno samą sztukę, jak i jej przekład (autorstwa Stefana Krzywoszewskiego) oraz oprawę inscenizacyjną. Ferdinandowi zarzucał brak humoru i lekkości, które winny charakteryzować komedię bulwarową, tłumaczowi – niepotrzebne napuszenie, Gallowi – to zaś, że wszystkie te wady dodatkowo podkreślił, eksponując szczególnie drażniącą krytyka ckliwość. Pisał: „Tu reżyser dolał jeszcze oliwy do ognia i wszyscy na scenie nieustannie się obcałowują. Stwarza się jakiś paroksyzm pocałunków, jakiś obłęd migdalenia się wśród wylewu uczuć rodzinnych. Gdy wreszcie nie tylko publiczność, ale i papa na scenie zaczyna się denerwować i pyta z irytacją: «Czegóż wy mnie u licha tak obcałowujecie?» – zaczynamy nagle rozumieć, czemu ów papa chce zwiać od rodziny, od tej potwornej rodziny, i to aż do Szwajcarii. A co gorsza, sympatyzujemy z nim całkowicie. Tak biorą w łeb jedyne elementy o jakiej takiej wartości w całej sztuce: jej tendencje dydaktyczne”. Najciekawszym elementem tej recenzji pozostaje jednak niewątpliwie jej zakończenie, w pełni odsłaniające proces poszukiwania przez krytyka nowego języka interpretacji. Puzyna flirtował w nim z marksizmem; puentował: „[...] wbrew woli ukazuje Ferdinand coś zupełnie niespodziewanego: mentalność francuskiego bourgeois. Egoistyczne, bezideowe, pasożytnicze bagienko. […] to bagienko demaskuje Ferdinand nieświadomie, za to swoich bohaterów świadomie wychwala. A taki dydaktyzm może wpłynąć na naszego widza wcale nie budująco. Dość mamy własnych wałkoni, żeby się zachwycać cudzymi”.
  • 55. Ocalenie Jakuba Jerzego Zawieyskiego, reżyseria Haliny Gallowej, Teatr Wybrzeże w Gdyni, premiera 19 lutego 1948.
  • 56. Adolf Rudnicki Szekspir, Spółdzielnia Wydawnicza Książka, Warszawa 1948.
  • 57. Stefan Kisielewski Zbrodnia w Dzielnicy Północnej, Księgarnia Gustowskiego, Poznań 1948.
  • 58. Tadeusz Breza „Zbrodnia w Dzielnicy Północnej” Stefana Kisielewskiego, „Odrodzenie” nr 16/1948.
  • 59.   J. B. Priestley Pan inspektor przyszedł. Sztuka w 1 akcie, przełożył Józef Brodzki, Spółdzielnia Wydawnicza Książka, Warszawa 1948.
  • 60. Pan Verdoux – czarna komedia Charliego Chaplina z 1947 roku.
  • 61. Jej pierwszy bal – film Juliena Duviviera z 1937 roku.
  • 62. *Ciekawe, co to za filozofia, te moje brednie o duszy. (dopisek Puzyny)
  • 63. Ludwik Flaszen – krytyk teatralny i eseista, bliski współpracownik Jerzego Grotowskiego, współzałożyciel i kierownik literacki Teatru 13 Rzędów. Flaszen studiował na jednym roku na krakowskiej polonistyce z Konstantym Puzyną, Janem Błońskim i Andrzejem Kijowskim; jak oni był uczniem Kazimierza Wyki.
  • 64. W liście mowa o wspólnym referacie Błońskiego, Flaszena i Puzyny, przygotowywanym na Czwarty Zjazd Kół Polonistycznych, który odbył się w Warszawie w dniach 18-22 grudnia 1949. Zjazd poświęcony był prozie dwudziestolecia międzywojennego, wygłoszone wystąpienie nosiło tytuł: Między buntem a ucieczką. (St. I. Witkiewicz, B. Schulz, W. Gombrowicz). Flaszen odpowiadał za część poświęconą Schulzowi, o Witkacym pisał Puzyna, z Gombrowiczem zmagał się Błoński. Komentując tę interpretację z punktu widzenia doktryny marksistowskiej, stwierdzał Jerzy Ziomek: „Brak szerszych opracowań tego tematu był powodem pewnych potknięć referentów. Mając do czynienia ze szczególnie trudnym rodzajem zafałszowania rzeczywistości w dziełach Gombrowicza, Witkiewicza i Schulza referenci nie zawsze umieli rozszyfrować poprawnie sens ideologiczny skomplikowanych masek. Chwilami szli łatwiejszą, ale zawodną drogą: zamiast poszukać języka ideologii klasowej, posługiwali się wieloznacznymi metaforami [...]”, łagodził jednak tę opinię, podkreślając, że na Zjeździe doceniono pionierski wysiłek młodych badaczy (zob. Jerzy Ziomek Czwarty Zjazd Kół Polonistycznych, „Pamiętnik Literacki” nr 1/1950). Część wystąpień pozjazdowych faktycznie wydrukowano w „Twórczości”, ale tekst krakowskich autorów nie mógł się już tam ukazać – część Błońskiego została opublikowana dopiero w roku 2009 (zob. Jan Błoński Między buntem a ucieczką. „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza, opracował Marian Zaczyński, „Teksty Drugie” nr 3/2009); rozważania Flaszena i Puzyny nigdy nie były w tej formie drukowane.
  • 65. Aluzja do sztuki Eugeniusza Żytomirskiego pod tym samym tytułem.
  • 66. Kijowski.
  • 67. Osoba nieznana.
  • 68. Konstanty Puzyna „Zielony gilomatias”, „Dziennik Literacki” (dodatek do „Dziennika Polskiego”) nr 32/1950.
  • 69. Osoba nieznana.
  • 70. Stanisław Balicki – dyrektor i kierownik literacki teatru, publicysta teatralny, w omawianym w liście okresie redaktor naczelny krakowskiego „Dziennika Polskiego” (1945-1950).
  • 71. Bronisław Dąbrowski – aktor, reżyser, dyrektor i kierownik artystyczny wielu scen polskich, w omawianym przez Puzynę okresie dyrektor Miejskich Teatrów Dramatycznych w Krakowie.
  • 72. Balladyna Juliusza Słowackiego, reżyseria Bronisława Dąbrowskiego, Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie, premiera 30 czerwca 1950.
  • 73. Bronisława Janikowska – aktorka, jako dziecko grała Isię w premierze Wesela Wyspiańskiego w Teatrze Miejskim w Krakowie w 1901 roku; po wojnie najczęściej obsadzana w rolach dramatycznych i charakterystycznych, między innymi w roli Matki we wspomnianej inscenizacji Balladyny.

Udostępnij