Teatr im. Modrzejewskiej w Legnicy

Podobno reżyseria jest naturalną pokusą aktora. Niektórzy po latach pracy w cudzych projektach sięgają również po szlify dramaturgiczne. Nic dziwnego, w końcu to aktor jest sercem teatru, nikt lepiej od niego nie zna jego tajemnic. W Legnicy na tę ścieżkę twórczej emancypacji wkroczyło zdumiewająco wielu członków zespołu. Pozycję uznanych dramatopisarzy zdobyli związani w różnych latach z Teatrem Modrzejewskiej Maciej Kowalewski i Magdalena Drab. Anna Wieczur-Bluszcz i Paweł Palcat z powodzeniem realizują się w reżyserii. Wybijaniu się na twórczą niepodległość sprzyja legnicki l’esprit de corps, zbudowany na założeniu, że teatr to sport drużynowy. Jacek Głomb jest wierny tej dewizie od początku swej długiej dyrekcji, wspierając indywidualne ambicje twórcze członków zespołu. Szansę na autorski spektakl otrzymali także Katarzyna Dworak i Paweł Wolak. Ich reżysersko-dramaturgiczny debiut w spektaklu „Sami”, przyjęty ciepło i budzący niemałe nadzieje na przyszłość, przypieczętował powstanie jednego z ciekawszych duetów twórczych w polskim teatrze.

Zespół teatralny to społeczny mikrokosmos. Jak każda zorganizowana wspólnota, miewa własny ustrój, wewnętrzne hierarchie, osobny kanon zasad i wartości. Podobno dobry zespół jest jak drzewo, które obrasta słojami kolejnych pokoleń aktorskich, wciąż pnąc się ku górze. Trzeba umieć go pielęgnować, by nie zmienił się w skamielinę i dbać o to, by rozwijał się harmonijnie. Takim organizmem – długowiecznym i zarazem wciąż młodym, kultywującym własny etos twórczy i tożsamość ideową, jest zespół legnicki. Powstawał w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, zaczynając praktycznie od zera.

Nazwaliśmy nasz cykl „Pogoda na jutro”…

Co jest pewnie poetyckim sposobem na zadanie pytania: „Co dalej?”. Pytacie, co dalej w sytuacji, gdy jesteśmy na zakręcie i nie wiadomo, co za tym zakrętem nas czeka? Czym i jak zajmować się w tej nadzwyczajnej sytuacji, w której znalazł się nasz kraj? O tę pogodę na jutro pytam nieustannie siebie i pytam innych…

I co odpowiadają?

Ma pani ulubione miejsce w teatrze?

Pracuję w nim już trzydzieści lat, więc właściwie czuję się tu jak w domu. Wszystkie kąty są oswojone. Na pewno fajny jest bufet, bo tam się zazwyczaj spotykamy i gadamy po spektaklach. W garderobie można znaleźć azyl i trochę się wyciszyć, ale pewnie najbardziej lubię scenę. Wszystko naokoło się zmienia, są jakieś remonty i przemeblowania, a tam chodzi się wciąż po tych samych, starych, porysowanych deskach. Wystarczy spojrzeć do góry, na wysłużone sztankiety i rampy reflektorów, by poczuć niezwykłą atmosferę tego miejsca.

Kiedy przyszedł pan do Legnicy, miał pan za sobą kilka udanych sezonów we Wrocławiu. Po ukończeniu Wydziału Aktorskiego PWST był pan związany przez kilka lat z Teatrem Współczesnym, współpracował pan również z Teatrem Polskim, gdzie miał pan okazję zagrać u Jerzego Jarockiego. W tamtych czasach – a mówimy o początku lat dziewięćdziesiątych – było to duże wyróżnienie dla młodego aktora. Współtworzył pan też jedną z najsilniejszych marek ówczesnego offu – Teatr K2. Kiedy zdecydował się pan na pracę w Legnicy, był pan już rozpoznawalnym aktorem we Wrocławiu.

Czy zagrane role zostawiają po sobie jakieś ślady w pani życiu?

Materialne nie, ale każda z nich jest dla mnie jakimś doświadczeniem życiowym, więc tkwią we mnie bardzo głęboko. Teatr uczy mnie empatii, bo daje możliwość wczuwania się w innych ludzi, nawet jeśli to postacie fikcyjne. Takie doświadczenia zmieniają spojrzenie na świat, czasem też dokonują przemiany wewnętrznej we mnie samej.

A która z bohaterek zostawiła po sobie najwięcej?

Gdzie się państwo poznali?

DWORAK: W teatrze.

WOLAK: Spotykaliśmy się również w domu aktora przy Księżycowej, gdzie mieszkał wówczas cały zespół.

DWORAK: Ale najpierw widziałeś mnie w spektaklu. Kiedy byliśmy już małżeństwem, odważyłeś się powiedzieć, co wtedy pomyślałeś…

Co takiego?

DWORAK: „Ładna, ale na pewno głupia.” (śmiech) Ja zresztą miałam podobne zdanie o Pawle.

WOLAK: Że ładny?

DWORAK: Ciekawy, ale na pewno nieinteresujący. (śmiech)

A jak trafili państwo do Legnicy?

Czy istnieje „Legnicka szkoła dramatopisarska”, tak jak istnieje „aktorstwo legnickie”? Czy można „pisać po legnicku”? Co właściwie miałoby to oznaczać? W 2012 roku w Manifeście kontrrewolucyjnym zespół teatru Modrzejewskiej pisał sam o sobie: „W dobie scenicznej inwazji sztuki skrawków i zlepków od wielu lat tworzymy w Legnicy teatr konsekwentny, uczciwy i obojętny na mody”. Pisać „po legnicku” to pisać bez skrawków i zlepków, i na dodatek niemodnie?

Przyjechała pani do Legnicy tuż po studiach w Łodzi. Jakie wrażenie zrobiło na pani to miasto?

Chyba nad całym Dolnym Śląskiem ciąży stygmat miejsca niekochanego. Jego mieszkańcom brakowało zakorzenienia, nie czuli się tu jak u siebie. Te ziemie długo wydawały się ludziom „niczyje”, co – pomimo upływu czasu i wielu zmian – wyczuwa się do dziś. Dla mnie było to miejsce egzotyczne, zupełnie inne niż miasta, w których mieszkałam dotąd. Pierwsze kroki jednak skierowałam do teatru, przyjechałam prosto na próbę generalną Komedii obozowej w reżyserii Łukasza Czuja.