Żałość żałoby

Blog
22 sty, 2019

Wierzę w sens ogłaszania żałoby narodowej w chwilach szczególnie doniosłych bądź dramatycznych – choć ktoś powie, że nikogo nie da się siłą przymusić do głębszych przeżyć. Ale każdego można przynajmniej wezwać, żeby przyhamował na chwilę życiowy bieg – albo i zabawę po biegu – i żeby chwilę podumał o tym, co się stało i co z tego ma wynikać.

Ogłaszanie żałoby narodowej ma sens – o ile ma moc. O ile jest przemyślane, rozsądne i logiczne. A z tym są kłopoty, nie od dzisiaj zresztą. Praktyka wielu lat doprowadziła do znacznego zdewaluowania tej instytucji: rządzący wszystkich opcji politycznych mieli łatwość proklamowania żałoby przy każdym większym wypadku. Może sądzili, że wydając dekret i opuszczając flagę do połowy masztu będą bliżej niż zwykle z narodem? Nie brali pod uwagę prostej zależności: im więcej „żałób”, tym ich ranga mniejsza.

W obecnym przypadku doszło jeszcze beznadziejne bezhołowie partyjno-rządowe, z którym mamy do czynienia na każdym kroku, a w sferze symbolicznej kompromitacje sięgają zenitu. Chwilę po zbrodni Urząd Prezydenta RP zapowiedział, że żałoba narodowa zostanie ogłoszona w dniu pogrzebu prezydenta Gdańska. Prędko stało się jasne, że będzie to sobota i tak ci, którzy winni zawiesić działalność, zaczęli planować końcówkę tygodnia. Ale gdy urzędnicy wymęczyli wreszcie szczegóły, okazało się, że żałoba obowiązuje od godziny 17 w piątek do 19 w sobotę. Zatem teatry – bo o nich tu mówię – dowiedziały się w środę (!), że mają odwoływać spektakle w piątek, a w sobotę nie. I dostały organizacyjnego zawału, który oczywiście miłych umysłów panów władców w najmniejszym stopniu nie obszedł. Do historii przejdzie pewnie kołomyja w Teatrze Śląskim im Wyspiańskiego w Katowicach. Na początku tygodnia przenieśli premierę Wielu demonów Pilcha z soboty na piątek; najwyraźniej reżyser Jacek Głomb gotów był zaprosić premierowych widzów już na trzecią generalną. W połowie tygodnia odkręcili przeniesienie i kazali publiczności przychodzić tak, jak miało być: w sobotę. Ciekawe, ile osób zarówno z teatru, jak i spośród jego gości, uczestnicząc w tym odwoływaniu i kontrodwoływaniu było jeszcze w stanie z należytą powagą myśleć o przyczynie całego zamieszania. Tragicznej przyczynie.

To jest może najpaskudniejszy skutek owej dewaluacji, o której tu mowa. Teatry, a i pewnie inne instytucje zmuszone do niezbornego (nie z własnej winy) korygowania działalności w chwili ogłaszania żałoby narodowej, zaczęły – może nawet mimowiednie – traktować ją jako pewnego rodzaju uciążliwość administracyjną. Którą należy w praktyce zminimalizować, a jak się da, to obejść. Niby nie można mieć o to pretensji (pragmatyzm: widzowie, zwroty biletów, honoraria) – a jednak chyba trochę można. Oto Polska obejrzała sobie w telewizorach na żywo irracjonalne morderstwo przerywające radosną, charytatywną uroczystość. Trudno sobie wyobrazić większy szok. Wymagający spokojnego otrząśnięcia się, dojścia z samym sobą do ładu. Właśnie temu powinna służyć żałoba narodowa ogłoszona w dniu pogrzebu, co znaczyło przecież tyle, że wszyscy w jakimś stopniu powinni myślami w tym pogrzebie uczestniczyć.

Czy więc teatry zapraszając widzów niejako prosto z uroczystości w gdańskiej katedrze na swoje widowisko o 19, nierzadko czysto karnawałowe (Teatr Narodowy na ni mniej ni więcej Zemstę nietoperza!), zastanowiły się choć przez chwilę, co robią? Czy już po prostu nikt tak nie myśli?

JS

Udostępnij