Wersal

Blog
14 Maj, 2019

Tydzień temu odbyła się MET Gala, dzisiaj największe targowisko próżności na świecie. Organizowana od 1948 roku, przeżywa renesans, od kiedy Anna Wintour, legendarna szefowa „Vogue’a”, zaczęła współorganizować to wydarzenie. Jego celem jest zbiórka funduszy na prowadzenie Instytutu Kostiumów, działającego przy Metropolitan Museum w Nowym Jorku. W tym roku hasłem przewodnim wydarzenia, na które bilet można było kupić za trzydzieści tysięcy dolarów, a stolik zarezerwować za dwieście tysięcy, był Camp. Pojęcie opisane przez Susan Sontag w Notatkach o Kampie rozpaliło wyobraźnię dyktatorów mody, którzy rozpoczęli projektowanie narzędzi terroru. Zaprzeczenie powagi, triumf dekoracji, spotęgowanie sztuczności, uświęcenie kiczu dominowały na różowym w tym roku „czerwonym dywanie”. 

Wskazująca źródeł campu na dworze króla słońce i później Marii Antoniny, Susan Sontag dała tym samym asumpt do czerpania inspiracji w tej stylistyce. Jednak nie jedynie takie skojarzenia mogą się nasuwać. Wersal, podobnie jak MET Gala, nie był dostępny dla wszystkich. Dzisiaj, nawet jeśli stać cię na kupno biletu, musisz zyskać akceptację samej Wintour / „Diabeł ubiera się u Prady”. Zatem sam czubek śmietanki towarzyskiej, który będzie budował legendę tego wydarzenia, może przekroczyć progi Instytutu przy nowojorskiej Piątej Alei. To tu, jak głosi legenda, Donald Trump oświadczył się dzisiejszej Pierwszej Damie.

Wersal, podobnie jak MET Gala, owiany był tajemnicą. Jedynie plotki docierały do postronnych o tym, co działo się w pałacowych salach. Podobnie za drzwiami MET obowiązuje tego wieczoru całkowity zakaz wrzucania zdjęć na Instagram. Jedynie z przecieków i późniejszych omówień wiadomo, co serwowano i kto śpiewał do tego „kotleta”.

Wersal, podobnie jak MET Gala, dawał się podpatrzeć i kopiować. Dlatego, gdy jeszcze trwał dinner, już w internecie pojawiły się makijaże a la Kim Kardashian, Lady Gaga. Stylizacje stały się strawą dla memów, które w twórczy, złośliwy sposób komentowały propozycje kreatorów. 

Kluczem do zrozumienia sukcesu i pożyteczności MET Gali dla świata jest hasło „dyktator”. W świecie kontrolowanym przez Trumpa, pod znakiem Brexitu i ocieplenia klimatu, który już dawno funkcjonuje z wyjącym alarmem, w Nowym Jorku otrzymujemy manifestacje i wzory ucieczki, odcięcia się od rzeczywistości. Można sobie wybrać: czy chcesz być Kopciuszkiem, któremu na żywo roziskrza się suknia (Zendaya), czy wrednymi, ale seksownymi siostrami, czy rozbłyszczoną Kleopatrą (Billy Porter), wniesioną na otomanie przez złotych mężczyzn. Może wolisz, niczym odbicie Ludwika XIV – ociekać cała złotymi cekinami, sprawiając wrażenie, że jako słońce stoisz w płomieniach? Możesz świecić niczym kandelabr (Kate Perry), albo niczym Maria Antonina utrzymać na włosach dobrodziejstwa wszelakie – od owoców, przez pióra, po klejnoty. Możesz patrzeć na świat wzrokiem zwielokrotnionym (Ezra Miller). Byle dalej od rzeczywistości, byle dalej od życia, które zbliża się do katastrofy.

W tym okrutnym w gruncie rzeczy, bo opresyjnym nadmiarze falban, tiulów, trwonionych bogactw, jest miejsce na manifestację i polityczny komunikat. Lady Gaga, rozpoczynająca swój entrancenadmiarem sukni w kolorze dobrze znanym dzięki Marylin Monroe i jej piosence Dimonds are the girl’s best friends, kończy występ w czarnej bieliźnie. Celin Dion, w srebrnych frędzlach i pawich piórach na diamentowym szyszaku jest wojownikiem o prawo do nienaturalności, swojego perfekcyjnie wytrenowanego ciała, w którym nie ma miejsca na naturalny luz.

W ten sposób nikt o gali raczej nie myśli. Odbywa się taniec na wulkanie, poza rzeczywistością i wbrew niej. Tak jak w Wersalu. Przedstawiciele tamtego porządku za swoje odklejenie zapłacili głowami. Uczestnicy MET Gali przynieśli swoje głowy już obcięte, pod pachą (Jared Leto). Dzisiaj nikt ich nie będzie dekapitował. Zabije ich spadek klikbajtów i to będzie nasza sprawczość. A nas pochłonie rzeczywistość.

EH

Udostępnij