Uważaj, co mówisz

Blog
18 cze, 2019

W kuriozalnej sprawie zwolnienia ze stanowiska dyrektorki chorzowskiego Teatru Rozrywki klamka chyba jeszcze nie zapadła. Protestuje zespół chorzowskiej sceny (a jej szef artystyczny solidarnie podał się do dymisji), protestują najważniejsze teatry muzyczne w Polsce, protestują stowarzyszenia, a Unia Polskich Teatrów dodatkowo wykazuje niezbicie skrajną bezprawność decyzji Marszałka Województwa Śląskiego. Zaprotestował Rzecznik Praw Obywatelskich. Wojewoda bada uchwałę Zarządu Województwa w trybie nadzoru. I choć tu wiele spodziewać się nie można, bo to ten sam obóz polityczny, ciągle jest szansa, że ktoś pójdzie po rozum do głowy.

Trwają dyskusje i spekulacje na tematy poboczne. O tym, czy na decyzję miała wpływ afiliacja polityczna dzisiejszej dyrektorki, w przeszłości pełniącej między innymi funkcję wicemarszałka województwa z ramienia partii dziś opozycyjnej, i czy znany reżyser w swoich napastliwych opiniach przekroczył granice dobrego smaku. W tych rozważaniach rozmywa się nieco sam casus – nagi i w tej swojej nagości obezwładniający. Oto śląska władzuchna zwolniła z posady dyrektorkę teatru za udział w prywatnej rozmowie, w której o władzuchnie wypowiadano się źle. W rozmowie podsłuchanej i upublicznionej bez niczyjej zgody. W której zresztą inkryminowana na swoich pożal-się-Boże panów i władców nawet nie pomstowała, jedynie zbyt pasywnie reagowała na złorzeczenia rozmówcy.

Odniesienia do czasów totalitarnych wyświechtały się w dyskursie publicznym i słabo działają; w tym przypadku trudno się jednak powstrzymać. Otóż za Stalina za wyrzekanie na władzę szło się siedzieć. Za Kaczyńskiego jest lepiej, bo tylko wyrzucają z posady. Ale jest i gorzej, skoro wyrzucają nawet nie za wyrzekanie, tylko za zbyt mało pryncypialny, nie z głębi czystego serca płynący protest.

Chorzowska pani dyrektor pójdzie z tym do sądu pracy i oczywiście wygra, jeśli są jeszcze sędziowie w Katowicach. Represji za opinie w prywatnych rozmowach bez wątpienia nie ma w żadnych kodeksach, przynajmniej na razie. Władzuchna już się jednak nauczyła: wyrzuca się z roboty bez podstawy prawnej, sąd po miesiącach albo latach przyznaje odszkodowanie, podatnik płaci. Co się rozwaliło, to się rozwaliło.

 A my możemy tylko z bezsilną odrazą patrzeć na przywracane przez lokalnych dzierżymordów standardy z bardzo dawnych czasów, kiedy ludzie na wszelki wypadek dobrze pilnowali się w sytuacjach prywatnych ale publicznych – na przyjęciu, w tramwaju, u fryzjera, w sklepie. Ciszej! Uważaj na słowa. Po co to mówisz? Jeszcze ktoś usłyszy. Po co ci to? Ten syndrom niby to zdrowego rozsądku, a tak naprawdę wiernopoddaństwa powinien zniknąć z głów ludzi wolnych i wolność ceniących. Ale przetrwał a teraz się bujnie odradza. Już słychać: po co prowokowała władzę? Było uważać, co się mówi. Z władzą lepiej nie zadzierać. A co to, władza nie może wyrzucić kogo chce?...

Trzeba być wyjątkowymi miernotami, by się, jak na Śląsku, mścić na podwładnym za dowcipy i prywatne opinie. Czy na pewno powiem to głośno w jakiejś rozmowie? A jeśli zobaczę strach w oku rozmówcy, że może nie zaprotestował dość gorliwie, a zawsze jakiś skurwysynek może gdzieś z boku nagrać i donieść?

JS

Udostępnij