Rybka po hiszpańsku

Blog
06 cze, 2018

Cip, cip, wołałem do kozy,

Kiedym kopiował starego dziada,

Niech żyje angielski król!

Imię twojego męża – Fryderyk.

Dziwny wierszyk? No, ale to filologiczny przekład z hiszpańskiego. Poezję tę cytował i poddawał erudycyjnej analizie (z odniesieniami do Arystotelesa) ni mniej ni więcej Jorge Luis Borges na kolacji 22 lipca 1956. A czynił tak dlatego, że wcześniej „książę pederasta i pisarzyna Gombrowicz” rzucił był wyzwanie: „Powiem wiersz. Jeśli w ciągu pięciu minut nikt nie zaproponuje innego, będziecie musieli przyznać, że jestem największym poetą Buenos Aires”. Klementyna Suchanow, autorka fantastycznej biografii Gombrowicza, sumiennie opisuje to zdarzenie, ona też przeprowadziła zacytowaną tu staranną retranslację.

Czego Bogiem a prawdą czynić nie musiała. Gombrowicz z przyjaciółmi przełożył – pewnie modyfikując tylko słówka, żeby się rymowały i mieściły w metrum hiszpańszczyzny – czterowiersz dobrze po polsku znany:

Cip, cip, wołała na mnie kura,

Gdym przepisywał stary dach.

O królu Anglii, hurra, hurra!

Twa żona ma na imię Stach.

I tym to dziełem Witold G. mianował się największym poetą Buenos Aires? Żebyż je jeszcze sam był popełnił! Pani Suchanow jest wstrzemięźliwa co do autorstwa, ale w paru innych miejscach natknąłem się już na zachwyty, jak to polski geniusz, choć i gówniarz, wierszykiem swoim cudownym Argentyńczyka zjajił. Ja zaś pamiętam, że utworek ten – mający tak cudowne właściwości mnemotechniczne, że raz usłyszany włazi do pamięci i nie daje się przegnać – przeczytałem po raz pierwszy w artykule Juliana Tuwima o sztuce pisania szlagierów. Służył tam jako przykład „rybki”: absurdalnej rymowanki będącej jedynie wstępną wskazówką dla kompozytora, jaki będzie rozkład rymów i akcentów w projektowanej piosence; właściwy tekst poeta pisał do gotowej już muzyki. Jako autora cytowanego czterowiersza Tuwim wskazał… Antoniego Słonimskiego.

Furda autorstwo. Ale pomyśleć, że rybka-głupstewko, rybka-absurd, rybka-techniczny surogat, przepłynąwszy pół świata trafiła za sprawą błazna-prowokatora na stół jednego z prawdziwie wielkich smakoszy swego czasu, a ten ją dziubał widelcem, jakby była jesiotrem… Cudny żart. I może małe memento dla nas wszystkich, dalece-nie-Borgesów, co też się mądrzymy nad każdą rybką, nie widząc, jak niektóre chichoczą sobie z nas bezgłośnie, przysłaniając oczka płetwą.

JS

Udostępnij