Na stacji metra „Centrum”
Na stacji metra „Centrum” człowiek z laską truchtał od schodów w kierunku drzwi wagonu. Maszynista umiejętnie zamknął mu je w chwili, gdy do celu brakowało kilkunastu centymetrów. Truchtający, uniknąwszy łomotnięcia nosem w szybę, bezsilnie pogroził laską w kierunku kabiny kierowniczej.
Pociąg, który był już ruszał, nagle zahamował i stanął. Nie otworzył drzwi. Zaczął trąbić. Długo, kilka sekund, może nawet do dziesięciu.
W łkającym głosie klaksonu słychać było oburzenie bezprecedensową napaścią pasażera dopuszczającego się uwłaczających i nacechowanych nienawiścią gestów wobec funkcjonariusza na służbie, od których tylko krok do fizycznej agresji. Słychać było ubolewanie nad niską kulturą zachowań społecznych przejawianą przez tych, którzy nie rozumieją, że ktoś, komu powierzono zadanie kierowania pociągiem, ma oczywiste „w całym demokratycznym świecie” prawo decyzji, kogo i jak wpuszczać. Słychać było dyskretne (na razie) ostrzeżenie, że w razie powtarzania się skandalicznych ekscesów trzeba będzie przedsięwziąć zdecydowane środki zapobiegawcze, na przykład w postaci konfiskaty lasek wszystkim pasażerom metra.
Odtrąbiwszy komunikat czekającemu na peronie społeczeństwu pociąg pomknął w ciemność.