Na końcu

Jacek Sieradzki
Blog
04 Maj, 2021

Chodzi po rozmaitych telewizjach reklama McDonalda. Dwie pary, starsza i młodsza były na koncercie w filharmonii. Starsza, bo wypada, młodsza, bo teściom się nie odmawia. Wracając osobnymi samochodami jęczą, jakąż to niewyobrażalną męką jest wysłuchiwanie Leningradzkiej Szostakowicza. Najwyższa pora znaleźć sobie na koniec dnia jakąś frajdę. Na restauracyjnym parkingu z błogością na pyskach cała czwórka wtranżala pospołu hamburgery w rytm pseudomuzycznej siekanki z głośnika.

Dlaczego mnie to nie dziwi?

Ostatnimi czasy otarłem się nieco o rozkosze życia zawodowego, które ludzie sceny ćwiczą na co dzień. Odpowiadam za kształt programowy Festiwalu R@Port towarzyszący Gdyńskiej Nagrodzie Dramaturgicznej. Ubiegłej jesieni wystąpiliśmy, jak co roku, o dotacje do Urzędu Miasta i do Ministerstwa Kultury. Gdynia nie dała, de facto zawieszając imprezę. Ministerstwo dało. Kłopot nie w tym, że dali ułamek wnioskowanej sumy; inni nie dostali nic. Kłopot w tym, że dali dwa miesiące później, niż przewidywał ich własny regulamin. Nie tłumacząc się specjalnie. Ot, mieli dużo zgłoszeń i w ogóle mnóstwo pracy.

Do rozstrzygnięcia Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej zaplanowanej na drugą połowę maja zostało bodaj cztery tygodnie. Ekipy organizacyjne Teatru Miejskiego im. Gombrowicza i paru innych teatrów w Polsce stanęły na głowie, żeby obok finałowych czytań zorganizować prezentację kilku zaproszonych spektakli; to jest naprawdę dziś ultratrudna logistyka. Po czym się okazało, że cały trud był psu na budę, bo ekipa rządowa odpowiedzialna za walkę z pandemią postanowiła teatry wybudzić z zamknięcia jako ostatnie. Po wszystkich sklepach, kramach, basenach, siłowniach i weselnych tancbudach.

Dobrze, mnie też irytuje, jak każdy się mądrzy, że sam by o wiele lepiej zarządzał całą tą walką z wirusem. Tyle, że w tej sprawie jest oślepiająca jasność: nie było żadnego racjonalnego powodu, by akurat teatry trzymać pod kluczem najdłużej. Żadnego. Zapewne poza prognozowaniem reakcji: jakaś piarowa żabka jęła kalkulować, że skoro ktoś musi być na końcu, przyjrzyjmy się, czyje pomstowanie będzie miało najsłabszy rezonans. Wyszło, że ludzi kultury.

A już szczególnym wyrazem nonszalancji była wpisana do rządowych rozporządzeń wspaniałomyślna zgoda, by od połowy maja, dwa tygodnie przed ostatecznym otwarciem scen można było oferować publiczności przedstawienia na wolnym powietrzu. Teatr plenerowy w Polsce istnieje w ilościach śladowych, poza wakacjami nie ma go prawie w ogóle. Taki mamy klimat. Ale kto by sprawdzał realia? Jak chcą, niech wystawią krzesełka na podwórko i grają te swoje sztuki, skoro tak lubią się udręczać. A potem niech sobie na luzie skoczą na hamburgera i to już nie na parking; McDonald’s właśnie otworzy ogródki.

Udostępnij

Jacek Sieradzki

W zespole redakcyjnym „Dialogu” od 1984 roku. Od 1991 roku – redaktor naczelny. Krytyk teatralny. Ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. W latach 1986–2002 był stałym recenzentem „Polityki”, w latach 2003–2011 pisał w „Przekroju”. Był pomysłodawcą konkursu na scenariusz festiwalu teatralnego w Katowicach, a potem dyrektorem artystycznym kilku edycji Festiwalu Twórczości Reżyserskiej „Interpretacje”. Koordynator merytoryczny Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Dyrektor artystyczny Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni.