Kogo nie widać?
Byłam na premierze. Sztuka współczesnego, nie tak dawno zmarłego autora, tak zwana „gadana”, a więc oparta na dialogu, mówiła o sprawach ważnych: o wierze, o moralności. W różnej tonacji – raz na poważnie, raz ironicznie, czasem dowcipnie, więc publiczność mogła się pośmiać, zastanowić także. Na zakończenie frenety. Wzruszony reżyser wszedł na scenę i podziękował:
Publiczności.
Charakteryzatorkom.
Garderobianym.
Oświetleniowcom.
Akustykom.
Brygadzie sceny.
Inspicjentowi.
Producentowi wykonawczemu.
Aktorom, których polecił uwadze innych reżyserów.
Reżyserowi świateł.
Kompozytorowi, bo taki ważny w tej sztuce.
Kogoś zapomniał, ale aktorzy mu podpowiedzieli. Przeprosił, usprawiedliwił się wzruszeniem, poprosił na scenę dwie ważne osoby: autorkę scenografii i autorkę kostiumów. A potem była już tylko lampka wina, uściski, gratulacje, prywatne podziękowania i tak zwana ścianka.
Osoba, która dostarczyła teatrowi wszystkie wypowiedziane na scenie słowa – odpowiedzialna za tłumaczenie tekstu – nie zasłużyła nawet na to, by wymieniono jej nazwisko jako niewątpliwego WSPÓŁTWÓRCY spektaklu.
Nie wiem, czy tłumaczka była na widowni, ale rzecz nie w jednostkowym przypadku. Bo żeby to było raz! Niestety podobne sytuacje zdarzają się często – i dobrze charakteryzują stosunek polskich scen i do autorów sztuk, i do ich reprezentantów w polszczyźnie, czyli tłumaczy. Teatry sprawiają wrażenie, jakby chciały usilnie nie pamiętać, że w przedstawieniu używają słów przez kogoś ułożonych i przemyślanych, że tekst, którym mówią aktorzy, nie wziął się z powietrza, ale jest czyjąś twórczością, zarówno w oryginale, jak i w translacji. Często w materiałach promocyjnych, czy drukowanych, czy na stronach internetowych, nazwiska dramatopisarza a także tłumacza wręcz nie sposób się doszukać. Co po prostu narusza przysługujące im prawa. Ale osoby odpowiedzialne łatwo się usprawiedliwiają, że „nie mamy takiej praktyki” albo brakowało miejsca. A potem recenzenci czasami piszą, że dialogi na scenie „iskrzą się wspaniałym, żywym językiem”, należy jednak domniemywać, że ów świetny język jest zasługą dwóch anonimowych krasnoludków, z których jeden pisał w swoim narzeczu, a drugi przekładał na miejscowe.
I cóż się dziwić, że krasnoludków nie widać na scenie podczas popremierowych ukłonów?
MS