wszystko-jest-dobrze_fot.-piotr-nykowski-35.jpg

Malina Prześluga „Wszystko jest dobrze, jesteśmy szczęśliwi”, reż. Natalia Sołtysik, Teatr Współczesny w Szczecinie, 2019. Fot. Piotr Nykowski

Ja tu nie gram

Jacek Sieradzki
Blog
31 gru, 2019

Przeglądając zaległe periodyki trafiłem na wywiad z Klarą Bielawką zamieszczony parę miesięcy temu w „Teatrze”. A w nim niespodziane, szczere wyznanie o bezpośrednich interakcjach pomiędzy sceną a widownią. „Sama jako widz nie znoszę być zaczepiana w teatrze przez aktorów – czytałem. – Ale jako aktorka nie mam z tym problemu”.

No proszę. A ja jako nie-aktor mam z tym problem zawsze. Nie tylko wtedy, gdy mnie samego molestują w fotelu. Także wówczas, gdy nieszczęśnik cztery rzędy obok, czerwony z nieśmiałości i zażenowania, duka coś cichym głosem a widzowie po bokach rechoczą do rozpuku, szczęśliwi w głębi ducha, że nie na nich trafiło. 

Przydarza się to dosyć często w macierzystym teatrze Klary Bielawki, warszawskim Powszechnym, ale nie tylko tam. Recenzentka portalu „Teatralny.pl”, Joanna Ostrowska opisała ostatnio ze szczegółami przygodę w Malarni Teatru Współczesnego w Szczecinie, gdzie Konrad Pawicki grający groźnego „trenera” nowych czasów zamaszyście rządził widownią, kazał wstawać, wymachiwać rękami – a ona odmówiła wstania. Ponieważ nie miała ochoty być musztrowaną bez swojej zgody i z byle powodu. Aktor się srożył, groził wezwaniem obsługi, w końcu odpuścił. Tylko współwidzowie patrzyli na nią wilkiem, pełni pretensji, że tak okropnie zakłóciła przedstawienie.

Przybywszy tam innego wieczoru siadłem z boku, musztrowani mnie zasłonili, Pawicki niesubordynacji nie zauważył lub nie chciał zauważyć. A już miałem nadzieję, że obsługa spektakularnie mnie wyrzuci i pójdę wcześniej do hotelu. Zwłaszcza, że inscenizacja świetnej sztuki Maliny Prześlugi była mocno nieudana i nie ma co mówić, po prostu niemądra.

Owszem, bywają sensowne interakcje sceny i widowni – gdy teatr wie, ku czemu zmierza i umie zadbać zarówno o wspólnotę celów jak i obustronny szacunek. Albo gdy prowokacja jest tak przemyślnie celna i bijąca w sedno, że sama siła eksplozji usprawiedliwia drastyczne środki. Aliści większość zaczepek i nękań to jednak puste chwyty pokrywające brak treści. Służą uruchamianiu emocji, których nie sposób ewokować czystym dramatyzmem sytuacji czy przewodem myślowym. Idzie się więc po linii najmniejszego oporu, tyle że prowadzi ona donikąd. Zaatakujemy widza, wytrącimy go z równowagi i w ten sposób pokażemy, że świat jest brutalny i odrażający? Guzik prawda. Świat jest brutalny i odrażający, ale my, wyżywając się na widzu, pokażemy mu co najwyżej, że nie mamy na ten temat niczego oryginalnego do powiedzenia. 

Obiecuję sobie, że kiedyś, szarpany w fotelu, odważę się wydobyć z gardła uwięzły tam głos i ze sceniczną swobodą rzucę: nie, to pomyłka, ja nie gram w tym spektaklu. To twoja robota, aktorze/aktorko. Nie zwalaj na mnie swoich powinności, w dodatku za bezdurno. Tylko skąd mam wziąć tyle śmiałości, skoro, jak widać, nawet Klara Bielawka ma z tym kłopot w cywilu i żeby się właściwie znaleźć w sytuacji, musi być na służbie?

Udostępnij

Jacek Sieradzki

W zespole redakcyjnym „Dialogu” od 1984 roku. Od 1991 roku – redaktor naczelny. Krytyk teatralny. Ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. W latach 1986–2002 był stałym recenzentem „Polityki”, w latach 2003–2011 pisał w „Przekroju”. Był pomysłodawcą konkursu na scenariusz festiwalu teatralnego w Katowicach, a potem dyrektorem artystycznym kilku edycji Festiwalu Twórczości Reżyserskiej „Interpretacje”. Koordynator merytoryczny Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. Dyrektor artystyczny Festiwalu Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni.